Seria Medal of Honor, powstała w latach 90, na dobre zapisała się w pamięci wszystkich sympatyków gier wojennych dzięki pierwszej odsłonie na poczciwego szaraczka, czyli konsolę PlayStation. W roku 2002 nieznane jeszcze studio "2015" postanowiło nakreślić nowe standardy w gatunku gier FPS. Ich dziecko posiadało wszystko, co najważniejsze, by przykuć uwagę gracza do monitora na wiele godzin. Akcja, ciągła obawa o własne życie - czuliśmy nawet ten mroczny klimat II Wojny Światowej. Do dzisiaj pamiętam wspaniale zaprezentowaną misję przejęcia kontroli nad plażą Omaha w Normandii. Jako jeden z żołnierzy Armii Amerykańskiej dobijasz do brzegu, wyskakujesz i przeżywasz wstrząs. Z bunkrów nad plażą prują ile wlezie wojska III Rzeszy, a koledzy padają obok Ciebie jak muchy. Chowasz się za pierwszą lepszą metalową osłoną i czekasz na rozwój wypadków, słysząc kolejne krzyki i odgłosy wystrzałów. Emocje towarzyszące przechodzeniu tego etapu były zawczasu nie do opisania. W późniejszym czasie powstawały kolejne części serii, takie jak "Wojna w Europie" czy też "Wojna na Pacyfiku" - dobre gry wojenne, niestety nie dorównujące AA. W tym samym czasie na rynku pojawił się "Call of Duty". Ten FPS pod każdym względem przebijał powstałe wtedy twory od EA i określany był mianem najlepszej produkcji opisującej wydarzenia wojenne w grach video. Tak historia ciągnęła się aż do momentu, w którym zapowiedziano Airborne'a.
Electronic Arts, firma będąca największym dystrybutorem gier na świecie, mierzyła bardzo wysoko, chcąc stworzyć tytuł przebijający wszystko, co mogliśmy ujrzeć do tej pory. Przejęcie pałeczki przez Activision mocno rozwścieczyło elektroników. Słyszeliśmy, jak wspaniały ma być kolejny Medal of Honor, że odnajdziemy tu wiele interesujących, rewelacyjnych aspektów i przebrniemy przez zbiór kilku misji, wciągających nas po same uszy. Nauczony polityką firmy oraz ich sławetnymi tasiemcami, nie traktowałem owych nowinek poważnie. Owszem, czytałem je, jednakże im bardziej EA zachwala dany tytuł, tym jest on gorszy. Delektując się rozgrywką w Call Of Duty 3 nie przypuszczałem, iż Kanadyjczycy mogą napisać jeszcze lepszą grę. Po ukazaniu się Airborne'a na półkach sklepowych wreszcie nabyłem własny egzemplarz. Czy jest on lepszy niż produkcje tworzone przez Infinity Ward? Niestety nie... Niemniej jednak jest to przyjemny pożeracz czasu.
Wkładając płytkę z tym tytułem do napędu zastanawiałem się, co ujrzą me ślepka po odpaleniu gry. Z jednej strony miałem obawy dotyczące długości czy jakości, z drugiej jednak wewnętrzną nadzieję, iż może coś wyszło elektronikom i stworzyli oni produkt zaspokajający wszystkie moje potrzeby. Koniec instalacji, odpalam! Przeleciały mi przed oczyma znaki towarowe dystrybutora i pojawiło się menu. A gdzie intro? Chyba zabrakło czasu na stworzenie czegoś satysfakcjonującego. Nie ukrywam, że wykorzystanie motywu samolotów do stworzenia tegoż filmiku z całą pewnością zagwarantowałoby pełne wrażeń widowisko. Nie ma jednak co ubolewać, czas przejść dalej. Menu jest w mojej opinii słabe. Widzimy lecące pośród chmur samoloty, a po prawej stronie wyświetlają nam się główne odnośniki. Naturalnie mamy do wyboru kampanię, opcje i wyjście. Pospiesznie wszedłem do ustawień graficznych i dźwiękowych, zmieniłem co trzeba, zatwierdziłem, a następnie rozpocząłem swoją podróż w nieznane. Kliknąłem na napis "Kampania".
Wyświetliło się kolejne menu, tym razem z odnośnikami po lewej stronie ekranu. Tutaj znajdują się wszelkie informacje dotyczące rozgrywki. Możemy rozpocząć nową (co naturalnie zrobiłem), kontynuować uprzednio zapisaną zabawę, wczytać dowolną misję czy też zerknąć na statystyki i odznaczenia. Jako że nie było na co patrzeć (do czasu), oddałem się misji, która właśnie się rozpoczęła. Gra oferuje 3 poziomy trudności. Banalny, Normalny i Trudny. Osobiście spróbowałem swoich sił na każdym z nich. Pierwszy nie jest dużym wyzwaniem, dla zaprawionych w bojach graczy będzie to jedynie cisza przez burzą. Co mam na myśli? Średni jest o wiele gorszy. Chcesz przeklinać i rzucać obelgami po pokoju, kierując je w stronę panów od EA i wczytywać grę co kilka minut? Proszę, wybierz ten poziom. Bladnie on jednak przy najtrudniejszym. Tego nie życzę nikomu, a klikając na owy napis robicie to na własną odpowiedzialność. Ja nie odpowiadam za uszkodzone myszki, klawiatury, a nawet monitory. Przejdźmy dalej. Jak to w wojsku, w powietrznej dywizji zbrojnej, przed każdym zadaniem czeka nas odprawa, gdzie dowodzący wyjaśnia poszczególne cele i prezentuje je na ekranie za pomocą projektora. Dokładnie wiemy, co trzeba zrobić - tutaj należy się plusik dla EA za dobre omówienie nadciągającej misji. Po zakończeniu gadki pozostaje nam wybrać broń. Początkowo nie ma w czym przebierać, z czasem arsenał się powiększa. Ja zatwierdziłem to, co było i wreszcie byłem gotów wykonać swoje pierwsze lądowanie na spadochronie... Niestety w szkoleniu. Nie cierpię tych aren treningowych. Nastawiam się na dużo strzelaniny, ciągłą akcję, a znajduję się pośród innych młodzików na placu, który ma robić za mój ośrodek szkoleniowy. Trudno, trzeba to przejść.
Miałem nadzieję, że nie spotka mnie więcej przykrych niespodzianek. Nadzieja matką głupich. To przysłowie sprawdza się w wielu momentach. Rozpoczynamy w lecącym samolocie, w końcu jakżeby inaczej. Siedzimy pośród kolegów z dywizji i żartujemy sobie, albo rozmawiamy o czymś zupełnie nie dotyczącym wojny. Wtem coś dzieje się z naszą maszyną latającą! Pali się! Widzę ogień! No, panowie, czas się zrywać i skakać... Ten samolot i tak zaraz wybuchnie. Ktoś dostał! Hej, on jest ranny! Słychać krzyki. Niestety, było już za późno, nie zdążyłem nawet zerknąć kto się wykrwawia na śmierć, gdyż już frunąłem w powietrzu. Początkowo widzimy cały obszar misji z góry i możemy, tak jak zapowiadali twórcy, wylądować dokładnie tam, gdzie nam się podoba. Czasem sprowadza się to do odkrycia wielu paradoksalnych sytuacji, jak choćby moje dzisiejsze wtopienie się w mur, lub spacerowanie na koronach drzew. Spadłem dopiero wtedy, gdy tekstury przestały się pojawiać pod moimi nogami. W sumie, to normalne. EA postanowiło nieco urozmaicić owe skoki i wprowadziło styl, z jakim możemy wylądować. Mówiąc krótko, albo spadniemy na twarz, albo na nogi. W przypadku pierwszej opcji, nasz wojak dość długo się podnosi i wyciąga giwerę, dlatego preferuję jednak wygodniejsze opadanie na 2 kończyny.
Gdy już stąpamy po twardym gruncie, zabieramy się za wykonywanie określonych celi. Te są z góry narzucone, ale to, w jakiej kolejności je wykonamy, zależy tylko od nas. Biegniemy do pierwszej-lepszej strzałki, którą widzimy na naszym radarze i nad oczami pojawia się napis, co musimy zrobić. Dodatkowo informują nas partnerzy z drużyny, krzycząc "Tavers! Bierz się do roboty i rozwal tamten skład z amunicją!" Świetnie, dlaczego to zawsze ja mam odwalać całą czarną robotę, gdy wy siedzicie sobie bezpiecznie i chowacie się za skrzynkami i murkami? Rozumiem, iż to gracz ma tutaj najwięcej do gadania, ale nie mogę się doczekać wojennego FPS-a, w którym niektóre cele misji zostaną wykonane przez innych żołnierzy, a nie tylko tego, którym ja kieruję (w tym przypadku Boyd Tavers). Wracając jednak do składziku z nabojami - rozkaz jest rozkazem, wyskoczyłem zza osłony, w biegu uśmiercając dwóch przeciwników i sprintem wbiegłem do ruin jakiegoś budynku. Wiele osób nie chciało mi odstąpić tych wszystkich skrzynek, które tak bardzo chciałem wysadzić. Z pomocą chłopaków (wreszcie się ruszyli, lenie) podłożyłem ładunki wybuchowe na jednym z opakowań po amunicji i czym prędzej udałem się w kierunku wyjścia. Zygzakowata droga wcale nie ułatwiała mi zadania. Przebyłem połowę, a tu już słychać wybuch... Powiem jedynie, że ułamek sekundy decydował, czy nie zostanie ze mnie czarna kupka zwęglonego ciała.
W porządnym FPS-ie wojennym liczy się fakt zgodności z realiami historycznymi. Airborne oferuje nam zadania położone jedynie w Europie. Zwiedzimy Niemcy, Sycylię, Holandię czy Normandię, a wszystko to w latach 1943-1945. Zlecane nam misje to już z kolei wymysły twórców i nijak mają się one do autentycznych wydarzeń z tamtego okresu. Nie będę narzekać, jednakże czasem fajnie byłoby przenieść się do miasta, w którym rozgrywa się autentyczna bitwa, odgrywająca ważną rolę w historii wojny. Ale z czymś takim to do innej gry. Obszary naszych działań nie należą do rozbudowanych. Są to niewielkie tereny, ograniczone przez twórców naturalnymi przeszkodami, takimi jak mury, wzniesienia czy zawalone domy. W ferworze walki jednak nie dostrzegamy tego. Właśnie, trzeba mieć czym poskramiać kolejne zastępy przeciwników. Tutaj już wywiązano się ze swojego zadania znakomicie i w nasze łapki wpadają tak znane spluwy, jak Thompson, Springfield, Garand, Bar lub MP40. Każda określona została 6 współczynnikami, przedstawiającymi nam jej ogólną wartość podczas walki. Są to kolejno: Obrażenia, Celność, Szybkość, Odrzut, Magazynek i Przeładowanie. Gracz samodzielnie wybiera, która z cech pasuje mu najbardziej. Nasze podstawowe wyposażenie zawiera więc 2 karabiny, pistolet oraz zapas granatów. Tak uzbrojeni wyruszać będziemy na każdą z 6 misji. Tutaj EA dostaje ode mnie wielkiego minusa. Airborne jest bardzo krótki, a ukończyć go możemy w niespełna 7 godzin. Ot, gra na jedno popołudnie.
Każda giwera, by nie prezentowały się one zbyt normalnie, może zostać udoskonalona. W jaki sposób? Podczas przemierzania i penetrowania kolejnych bunkrów czy budynków i zabijania dziesiątek wrogów, otrzymujemy odznaczenia przypisywane broni. Każde z nich daje nam przydatkową funkcję, która pozostaje do końca kampanii. Thompson zyskuje większy magazynek, zawierający teraz nie 30, a 50 naboi i zmniejsza się jego odrzut, Tavers szybciej przeładowuje bądź też celniej strzela. Dla pistoletu z kolei, z nieskończonym zapasem amunicji, po pierwszym odznaczeniu dostaniemy ładny skórzany uchwyt, żeby ładniej się nam ta broń prezentowała przy ciele. W jaki sposób ma mi to pomóc? Niestety nie wiem, jednak bajer jest ciekawy. Nie mam nic do zarzucenia w kwestii wykonania i zachowywania się dostępnych giwer. Od siebie polecić mogę zabieranie ze sobą snajperki. Początkowo nie chciałem tego robić, gdyż zdecydowanie preferuję walkę w zwarciu aniżeli z ukrycia, jednak sytuacja występująca w którejś z kolei misji zmusiła mnie do zmiany upodobania. Opłaciło się.
Dzięki temu moja skuteczność wzrosła, a kolejni przeciwnicy padali szybciej, nim zdążyli podrapać się tam gdzie nie trzeba bądź krzyknąć "Tam siedzi!". Skoro o nich mowa, twórcy stworzyli 10 rodzajów postaci stających nam na drodze. Pierwsza misja, wiadomo - nie trzeba się trudzić, bo przed lufą mamy zwykłych gagatków, uzbrojonych w "Karabiner 98K" i odzianych w najzwyklejsze mundury. Kilka strzałów i po robocie. Kolejni jednak zwiastują same kłopoty. O ile do czwartego nie powinni nam sprawiać większych trudności, tak piąty jest już utrapieniem. Osoba wyposażona w coś tak śmiercionośnego jak Bar, nie może pozostać nikomu obojętna. Ba! Żeby to był groźny przeciwnik, to cała zabawa niestety okazałaby się prościutka. Dlatego postanowiono kolejne oddziały wyposażyć w coś gorszego. Dla mnie przesadą jest pan z bazooką na ramieniu, posyłający rakiety w naszą stronę tak często i szybko, iż ledwo mamy czas, by ukryć się za czymś. Wszystkim należy wpakować co najmniej 2 strzały w głowę, bez względu na to, jakiej używamy broni, by zmarli. Jeśli przeciwnik dostaje w nogi czy tułów, musimy podwoić tę ilość. Dla mnie już sam fakt marnowania tak dużej liczby amunicji jest przegięciem, bo ta z kolei jest w późniejszych etapach często słabo dostępna i warto ją oszczędzać. Twórcy przeszli jednak samych siebie wymyślając elitarną jednostkę, gotową do walki z całą armią. To terminator z maską gazową na twarzy, który kroczy powoli i pruje seriami z mini-guna, nie patrząc nawet w kogo strzela. Jakby tego było mało, by poskromić takiego osobnika, należy zmarnować przynajmniej cały magazynek w Thompsonie, a nie zawsze ten wystarcza! Nie imają się go 2 granaty przeznaczone do likwidacji Tygrysów! Najpotężniejszych czołgów w grze! Ba! Jeden! Żeby tylko... Trafiamy na trzech! Wtedy nie ma mowy o przejściu tego elementu bez przynajmniej jednokrotnego wczytania rozgrywki. Duży minus - coś takiego nie istnieje! To II Wojna Światowa! A nie "Star Wars".
Wszystkie dzisiejsze produkcje posiadają zaimplementowany silnik fizyczny. Tutaj także jest on niezbędny. Przecież co chwila mamy wybuchy, akcję, strzały. Gorzej jednak, że na dobrą sprawę początkowo nie dostrzega się żadnych elementów praw fizyki, gdyż... tutaj nic się nie niszczy! Jedynie te cele, które musimy wysadzić za pomocą ładunków wybuchowych! Cała reszta, bez względu na to, jak długo będziemy strzelać, pozostaje nietknięta! Panowie, w następnej odsłonie serii poproszę o większą interakcję z otoczeniem! W przypadku ciał żołnierzy fizyka okazuje się jednak niezbędna i niestety nie działa jak powinna. Strzał! Przeciwnik dostał w głowę, ale żyje! Zniecierpliwiony Tavers oddaje drugi strzał! Wróg nadal trzyma się na nogach! Trzeci! No, nareszcie zmarł. Ale zamiast polecieć do tyłu, wypadł przez okno znajdujące się przed nim! Matrix jakiś, czy co? A takich kwiatków zdarza się o wiele więcej. Najgorzej, gdy niemiecki żołnierz biegnie prosto na nas, a nam w tym czasie uda się go zabić. Chyba z rozpędu wylatuje w powietrze i leci w naszą stronę, niczym w Painkillerze, po użyciu podstawowej broni! Może EA spędziło troszkę za dużo czasu przy naszej rodzimej produkcji? To nie koniec błędów. Zaskakujące są niektóre postaci i łatwość, z jaką potrafią się rozciągać. Ludzie-gumy, autentycznie! Jednego z takich mistrzów spotkałem niedawno, gdy przelotem byłem w Normandii i zatrzymałem się na parę strzałów. Dostał w głowę i padł. Gorzej, że jego lewa ręka zaczepiła o kawałek osłony stworzonej za pomocą worków z piaskiem. Ciało leci, ręka pozostaje. Co mamy w rezultacie? Rozciągniętą kończynę mistrza, dłuższą od całego ciała! Ale ten to słaby był! Absolutny lider w tym fechtunku znajdował się na Sycylii. Po oberwaniu zawisł w powietrzu, po czym jego nogi opadły na ziemię, a tułów wraz z głową pozostały na górze! Skubaniec na dodatek rozciągnął prawą rękę do tego stopnia, że wygięła mu się pod kontem 140 stopni! Czegoś takiego jeszcze nie widziałem!
Medal of Honor: Airborne stworzony został na silniku graficznym Unreal Engine 3. W mojej opinii da się on bardzo dobrze zoptymalizować i pozwala na wygenerowanie ślicznych efektów. Panowie z EA spisali się na medal przy tworzeniu oprawy graficznej! Jest bardzo dobra. Wszystkie tekstury widoczne na ekranie są w wysokiej rozdzielczości, do tego cudownie się świecą, dokładnie tam gdzie powinny, a całości dopełniają idealnie dopasowane cienie. Jeszcze ten Motion Blur, czyli rozmycie obrazu. Biegnąc, kamera buja się niczym w Gears of War, a teren wokół nas rozmazuje się i mamy wrażenie faktycznego nabierania prędkości. Jedyny element, który zasługuje na poprawę to wszelkiego rodzaju krzaczki czy drzewka. Dwie tekstury zlepione pod kątem 90 stopni raczej nie pasują do reszty otoczenia. Za to tak przepięknych wybuchów nie widziałem w żadnej innej produkcji, no może nie licząc G.R.A.W. 2! Ogień jest fantastycznie animowany, dym zaprojektowany dość realistycznie. Czego chcieć więcej? Majstersztyk to także wykonanie modeli postaci. Ostre sylwetki i bardzo ładnie wymodelowane twarze to połowa efektu. Drugą z kolei zapełnia świetna animacja, nagrywana przy pomocy technologii "motion-capture". Zarówno buziek, jak i całego ciała. Mimika idealnie oddaje to, co kolega w owej chwili odczuwa, a już bardzo wyraźnie dostrzegamy jego emocje podczas przerywnikowych cut-scenek, swoją drogą wspaniale wyreżyserowanych. Dostarczają takich emocji, że chce się ruszać w dalszą drogę. A z naszymi pobratymcami można się bez problemu utożsamić. Udźwiękowienie jest w porządku. Muzyka lecąca podczas buszowania po menu oddaje klimat, a motyw przewodni występujący podczas pojawiania się logo EA jest kapitalny! Odgłosy podczas samej rozgrywki nagrano świetnie, przeładowywanie broni, krzyki, wybuchy. Wszystko brzmi dokładnie tak jak powinno, lecz nic ponadto. Solidna robota!
Airborne'a mogę z przyjemnością postawić obok Allied Assault, jako najlepszej odsłony od tamtego czasu. Ta produkcja trzyma klimat II Wojny Światowej, a przechodzenie jej sprawia wiele radości, chociaż muszę przyznać, że czasem chciałem wyrzucić komputer przez okno. Ale to jedynie przejściowe zdenerwowanie. Graficznie jest ślicznie, EA postarało się, tworząc jeden z najładniejszych tytułów dostępnych na rynku, szkoda tylko, że brakuje wygładzania krawędzi, lecz to, jak zdążyłem zauważyć, nie pojawiło się w żadnej produkcji dostępnej na rynku, wykorzystującej Unreal Engine 3. Gra jest także bardzo krótka, zawiera raptem 6 misji i jesteśmy w stanie ukończyć ją siadając do komputera na całe popołudnie. Nie ukrywam, może nam to zająć troszkę dłużej z uwagi na fakt, iż ostatnia misja jest niezwykle denerwująca. Ludzie-Terminatorzy ostro dadzą nam w kość, a snajperzy (swoją drogą, ciekawe dlaczego słońce zawsze tak mocno odbija się od lunety w ich karabinach) staną się irytujący. Nie będę jednak zdradzał kolejnych szczegółów! Dodam tylko, że warto dobrnąć do końcowej misji, bo widok, który ujrzymy po jej przejściu - niemal zapiera dech w piersiach! Czy kupić, bo przecież o to głównie chodzi... Oczywiście, że tak! Polecam wszystkim, którzy preferują FPS-y! Szkoda, że EA tak wysoko się ceni i każe sobie płacić za Airborne'a aż 119 zł.