REKLAMA

Medal of Honor: Breakthrough

O ile w przypadku Medal of Honor: Spearhead, pierwszego oficjalnego dodatku do Medal of Honor: Allied Assault, mogliśmy być pewni, że będzie to udana kontynuacja klasyka gier wojennych, przy drugim dodatku, sprawa nie wyglądała już tak różowo. Panowie ze studia 2015, ojcowie sukcesu, jakim niewątpliwie okazał się Medal of Honor, pokłócili się z dotychczasowym wydawcą i przenieśli się do konkurencji, czego efektem było doskonałe Call of Duty. Stworzenie drugiego dodatku do MoH powierzono zupełnie niedoświadczonym producentom ze studia TKO Software. Postawione przed nimi zadanie było niezwykle trudne, bo przecież ciążyła na nich nie tylko presja ze strony wydawców, ale przede wszystkim wiernych fanów, którzy nie wyobrażali sobie, aby ktoś mógł zepsuć ich ukochaną grę. Jak programiści sobie z tą presją poradzili?

Rozrywka Blog
REKLAMA

Głównym bohaterem Medal of Honor: Breakthrough jest sierżant Jack Barnes, znany z pierwszego dodatku "Spearhead". Dziwne, bo Jack już dawno powinien siedzieć w swoim fotelu bujanym, grzejąc się w ogniu kominka, oglądając z dumą przydzielone mu medale za zasługi. Widocznie wojska Trzeciej Rzeszy tak zalazły mu za skórę, że jeszcze raz postanowił stanąć z nimi twarzą w twarz na wojennej ścieżce. Być może na armii amerykańskiej zdobyte medale nie robią wrażenia i bez gadania wysłała Barnesa na pole walki. Tym razem wraz z sierżantem trafimy do Afryki Północnej, gdzie weźmiemy udział w bitwie o przełęcz Kasserine. Następnie przeniesiemy się do Włoch, a konkretnie na Sycylię, gdzie z Jankesami i Brytyjczykami zdobędziemy Messynę. Na koniec, twórcy przygotowali dla nas bitwę pod Monte Battaglia i przeprowadzenie desantu w Anzio. Wszystkich misji jest 11, a więc trochę więcej niż miało to miejsce w dodatku pierwszym. Tak to wygląda w teorii, a jak prezentuje się na samym polu walki?

REKLAMA

Pierwsza kampania zrealizowana została bardzo dobrze. Pustynia, walka, kurz, chaos, świstające naboje, pełno Niemców, wszędzie wybuchy, mówiąc krótko wojna wrze. Wszystko to powoduje, że z uśmiechem na ustach mówimy, że to cały czas stary, dobry Medal, a nowi twórcy wprowadzili powiew świeżości do tytułu. Niestety, potem czar pryska, i zamiast dalszych emocji w kolejnych misjach, dostajemy dokładnie to samo, co widzieliśmy w Allied Assault i Spearhead. Twórcy poszli na łatwiznę i zamiast tworzyć zupełnie nowe etapy, skopiowali dokonania pierwotnych twórców serii, zmieniając tylko scenerie. Puste słowa? Proszę bardzo! Pamiętacie słynną "Aleję snajperów" w podstawce? Zgliszcza miasta, padający deszcz, a na dachach i w oknach zrujnowanych domów czyhają snajperzy. To samo dostajemy w Breakthrough! Pamiętacie pierwszą misję w Spearhead, gdzie zaraz po lądowaniu musieliśmy się zająć wysadzaniem wrogich dział? Słabo? To wspaniałomyślni twórcy zaraz wam to przypomną! Takich przykładów można przytoczyć zdecydowanie więcej. Co gorsza, twórcy nie zachowali znanego z wcześniejszych części klimatu, przez co gra jest nie tylko wtórna, ale i po prostu nudna i nie wywołuje w nas żadnych, ale to żadnych emocji. … Niestety, Breakthrough to połączenie Allied Assault i Spearhead plus jedna, nowa, choć całkiem niezła kampania.

Czy tylko? Czy w drugim dodatku nie dostaniemy nic nowego?. Oprócz kilku nowych broni, które w dodatku być muszą, dostaniemy też… wykrywacz min! Cóż za genialny pomysł! Jestem pewien, że każdy miłośnik Medal of Honor i nie tylko, czekał aby coś takiego wprowadzić! Przełom! Jeśli już otrząsnęliście się po tej jakże szokującej informacji, mogę przekazać wam kolejną, również niezwykle porażającą. Niemcy do tej pory atakowali nas z nieba, z wody, z czołgów, atakowali biegnąc na nas, leżąc w krzakach lub też używając broni stacjonarnych. W Breakthrough, oprócz wyżej wymienionych sposobów uprzykrzania życia naszemu dzielnemu wojakowi, Niemcy atakować będą nas z… motorów! (Chwila dla czytelnika, aby ten mógł spokojnie wstać, po bolesnym upadku z krzesła i otrzęsieniu się z kolejnego szoku). I tu pojawia się kolejny absurd, których niestety w grze jest na pęczki. Aby zabić wroga pędzącego na motorze, nie wystarczy strzelać w jego ciało, które nagle stało się kuloodporne. Należy strzelać w maszynę, aby ta wybuchła i dopiero wtedy, szkop kończy swój żywot… I tak, drodzy Państwo, ludzie się bogacą na naiwności fanów…

Kolejnym elementem, który powoduje, że mimo wszystko o Breakthrough zapomnieć się nie da, jest przesadzony poziom trudności. Ja rozumiem, że w dodatki grają tylko ci, którzy ukończyli każdą z części po X razy i to na najwyższym poziomie trudności. Ale to, co dzieje się w Breakthrough, przechodzi ludzkie pojęcie. Spotkanie w grze apteczki graniczy wręcz z cudem, ta pojawia się rzadziej, niż jakaś mądra myśli u typowego dresa. Jeszcze gorzej jest z amunicją. Nie dość, że nie można zbierać po umarłych wrogach (ani przejąć po nich broni), to jeśli już gdzieś tam jest, to jest tak schowana, że w życiu nie pomyślelibyśmy, że mogła by się tam znajdować. Pod koniec gry mój poziom frustracji osiągnął zenitu, kiedy zostałem bez amunicji w każdej broni(mogłem walczyć tylko wręcz), zaś mój pasek energii wskazywał piękną liczbę 4. Ktoś teraz powie, nic trudnego, wyskakujemy, buch Niemca ręką, przejmujemy amunicje i gramy dalej. Proste? Pewnie, tylko jak to zrobić kiedy ów Niemiec jest na dachu, a na dodatek jest niezwykle celnym snajperem? Pozostawało mi tylko wczytać grę, w tym momencie, kiedy zrobiła to po raz ostatni gra i ucząc się zachowań przeciwników na pamięć, aby jak najrzadziej używać cennej amunicji. Nie muszę mówić, że gra nie zapisuje się aż tak bardzo często? Zapewne zamiarem twórców było, aby gracz męcząc się na kolejnym etapie mógł spędzić z grą więcej czasu. Wyszło jednak zupełnie odwrotnie, i zamiast kombinować jak przejść kolejny etap, najczęściej wyłączałem grę na dłuższy czas, i czekałem, aż nerwy opadną i dopiero wtedy przystępowałem do dalszej rozgrywki. Czy tak wygląda przyjemne obcowanie z produktem? Chyba jednak nie…

Na domiar złego, twórcy zupełnie ograniczyli rolę kierowanego przez nas żołnierza z naszymi kompanami. Znowuż będziemy pokonywać hordy wrogów w pojedynkę. Jeśli już jakiś towarzysz się pojawi, to i tak szybko ginie, gdyż sztuczna inteligencja naszych współtowarzyszy jak i samych wrogów pozostawia wiele do życzenia. Najgorsze jest to, że czasami nie będziemy zabijać ich strzelając do nich, bo niby skąd mielibyśmy wziąć na to amunicję? Wielokrotnie Niemców będziemy musieli pokonywać własną ręką, co jest po prostu śmieszne, gdy jeden żołnierz zabija 30 w każdym pomieszczeniu…

REKLAMA

Graficznie Medal of Honor: Breakthrough nie różni się od swoich poprzedników. Nic w tym dziwnego, wszak kilka lat temu silnik, na którym MoH powstał, cieszył się dużym uznaniem. Na całe szczęście panowie odpowiedzialni za dźwięk w grze się nie zmienili. Wszystkie wybuchy, strzały itp. rzeczy słychać tak, jakby działy się obok nas. Muzyka to zaś istna perełka, a na dodatek (jak w każdej części) można jej słuchać nie tylko grając, ponieważ znajduje się ona w folderze z grą w postaci plików mp3.

Medal of Honor: Breakthrough to zdecydowanie najgorsza część z serii. Twórcy zmarnowali spory potencjał, gdyż widać było, że mogą zrobić coś ciekawego (pierwsza kampania). Być może bali się podjąć ryzyka, aby nie zawieść fanów, i najzwyczajniej w świecie poszli na łatwiznę, kopiując wcześniejsze dokonania poprzedników. W tym wypadku stwierdzenie, że skoro coś jest dobre, to nie trzeba go zmieniać, zupełnie się nie spełniło. Współczuje tym, którzy kupili Breakthrough w wersji premierowej, gdyż wydali pieniądze na produkt, który zawiera elementy ze wcześniejszych serii. Na całe szczęście, Breakthrough obecnie sprzedawany jest w pakiecie z Allied Assault i Spearhead, więc jeśli uporamy się z wersją podstawową, a potem pierwszym dodatkiem, z ciekawości możemy zagrać w Breakthrough. Nie jest to zła gra, ale od nazwy "Medal of Honor" oczekujemy, znacznie, znacznie więcej!

REKLAMA
Najnowsze
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA