REKLAMA

Medal of Honor: Vanguard

Moda na wojenne opowieści, przeniesione do wirtualnego światka gier, jak na razie nie chyli się ku końcowi. Chciałoby się rzec: "każdy sobie rzepkę skrobie", co w pewien sposób odzwierciedla obecną sytuację, kiedy niemalże większość z developerów wypuszcza na rynek tytuły, których motywem przewodnim są wojenne utarczki. Tym razem kolejna odsłona znamiennej serii. Odcinanie kuponów? Niezupełnie.

Rozrywka Spidersweb
REKLAMA

Mało, które wydarzenia z kart historii były tak wyeksploatowane jak działania na froncie II wojny światowej. Poczynając od wszelakiej maści shooterów, których biblioteka jest najliczniejsza, kończąc na typowych strategiach. O ile parę lat temu pomysły zdawały się być jeszcze "w miarę" odkrywcze i zaskakujące, tak dziś skazani jesteśmy na powielanie schematów. Wśród znanych serii należy wymienić przede wszystkim właśnie Medal of Honor oraz Call of Duty. Każda z wyżej wymienionych doczekała się wielu odsłon, zarówno na poczciwym PC oraz na konsolach. Nawet tak rozległy okres czasu, w jakim to trwał największy konflikt w dziejach, szybko został wykorzystany przez chłonnych twórców - operacja Market Garden przebrzmiewa tu i ówdzie... Vanguard jest kolejnym tego typu przedsięwzięciem, niejako będąc przedsmakiem nadciągającego wielkimi krokami "Airborne" - więc?

REKLAMA

To co odróżnia tytuł od innych jemu podobnych, to "sposób" w jaki znajdujemy się na linii frontu. O ile zazwyczaj mieliśmy do czynienia z mozolnym wprowadzeniem do danej misji, tak tutaj gorąco (dosłownie i w przenośni) robi się na samym początku. Tożsamość: Frank Keegan - 82. Dywizja Spadochronowa. Jakiekolwiek wytłumaczenia są chyba zbędne. Nerwowe czekanie na zielone światło, świst i odgłosy pocisków w tle - w końcu dostajesz znak i podążasz za kompanem, który wkrótce znika w ciemnościach, rozświetlonych po części przez niemiecką artylerię. Ty jesteś następny - w chwili skoku widzisz jak na dłoni krajobraz bitewnej zawieruchy, otwarcie spadochronu gwałtownie szarpie ciałem niczym szmacianą lalką. Opadasz w poczuciu całkowitej bezwładności, jednocześnie widząc w swoim otoczeniu tuziny podobnych tobie - gdzieś obok przelatuje zestrzelony samolot, pozostawiając za sobą tylko tumany dymu. Ostatecznie osiągasz pierwszy z wyznaczonych celów - wylądować...

Oczywiście nie wszystko wygląda tak malowniczo, jak to się ma na powyższym opisie - w trakcie skoku próbujemy choć trochę manewrować, obierając należyty tor, aby finalnie znaleźć się na ziemi. W jakimś stopniu mamy wpływ, gdzie wylądujemy, choć i tak jest to z góry nałożony przez twórców "skrawek ziemi". Co nie znaczy, że jest to całkowicie obojętne, gdzie wylądujemy. Zwyczajnie nie dbając o kierunek lotu, stajemy przed koniecznością bezpośredniej walki z oponentem, jednak przy odrobinie sprytu (czyt. manewrowaniu) możemy zyskać dogodną pozycję, aby wyeliminować wroga. Jakby nie mówić, robi to znaczną różnicę.

To co stanowi o sile i grywalności danego tytułu, to klimat w nim zawarty. W MoH: Vanguard nie można narzekać na jego niedyspozycyjność. Zewsząd słychać krzyki i nawoływania - jedne pochodzą z ust towarzyszy, inne z rozkrzyczanych gardeł niemieckich oddziałów. W obu przypadkach brzmią nadzwyczaj naturalnie. Komentarze kolegów słychać niemalże na każdym kroku - zbytnio szarżujesz, niepotrzebnie się narażasz - usłyszysz słowną reprymendę. Odnosi się to również do walki, kiedy należy działać szybko i dokładnie - celny strzał ktoś kwituje pochwałą, wróg przeładowuje ciężki karabin maszynowy - ktoś wskazuje, aby ruszyć naprzód. Nie obyło się także bez bardziej soczystych docinek, co w jakimś stopniu czyni rozgrywkę bardziej realną.

Przeciwnicy wbrew pozorom nie są bezmózgimi kamikaze w mundurach - o czym można przekonać się już w pierwszych chwilach spędzonych z grą. Nie jest to mięso armatnie, które uporczywie ślęczy w jednym miejscu, do chwili kiedy zdejmie go celny headshot. Oponent jest czujny, potrafi zaskoczyć jak również pozbawić wesołego uśmiechu na twarzy. Widząc w jak niebezpiecznej znajduje się pozycji, szuka lepszego miejsca - pełne kombinatorstwo, choć i tak nie uniknie przeznaczenia, jakie jest mu pisane. Sprawa ma się już nieco inaczej, gdy do batalii przystępują słynne niemieckie Tygrysy, te z kolei wydawały się zbyt celne, nawet jeśli pozostawało się w ciągłym ruchu wśród tak wielu kompanów.

Sterowanie nie powinno sprawić większych problemów, choć początkowo mogą się takie pojawić. Co oczywiste analogom przypisane jest odpowiednio kierowanie postacią, jak i celowanie. Ekran rozgrywki tradycyjnie ukazuje stan naszej amunicji oraz kompas, pozwalający lepiej zorientować się w terenie jak i w liczbie towarzyszy, tudzież wrogów w najbliższym otoczeniu. Naszą żywotność symbolizuje "zabarwienie" ekranu, który w miarę obrażeń pokrywa się lekką czerwienią, a w momencie krytycznym (słysząc bicia serca w tle) całkowicie zamglony, z towarzystwem odcieni karmazynu. W podstawowym wyposażeniu posiadamy dwie bronie, plus akompaniament niezbędnych granatów. Co prawda w grze przewija się tylko kilka rodzajów pukawek, tak każda może nam służyć jako skuteczny środek eksterminacji. Poczynania na polu walki są odpowiednio nagradzane, co możemy zaobserwować po podsumowaniu danej operacji - odznaczenia za celne oko, czy "umiejętności spadochroniarskie" to tutaj codzienność.

Oprawa graficzna pomimo platformy na jaką została stworzona prezentuje się dosyć przyzwoicie. Cały czas jesteśmy prowadzeni "za rączkę" przez każdą lokację, a słowo swoboda pojawia się wyjątkowo rzadko. Krajobrazy zmieniają się z misji na misję - poczynając od zabudowanej małymi budynkami Sycylii z ciasnymi uliczkami, poprzez wojenne okopy, kończąc na nizinnym holenderskim padole. Otoczenie nie pozostaje obojętne na nasze wybryki - wybuchy, strzały, które, co jak co ale trzymają poziom, pozostawiają widoczny ślad czyjejś ingerencji. Różnorodne modele postaci, do tego zgrabna animacja, chociaż miejscami nie uchowały się błędy w postaci zawisłych zwłok czy przedmiotów. Niektóre obiekty mogłyby być lepiej dopracowane, natomiast nieco przesadzono z nadmiernym rozmyciem obrazu, choć to i tak kwestia gustu.

Również w kwestii udźwiękowienia, podobnie jak w wypadku grafiki, Vanguard nie pozostawia wiele do życzenia. Szczęk wymienianych magazynków, wybuchy wraz z połączeniem wspomnianych "wojennych" okrzyków tworzą realną całość. W trakcie topowych momentów dla danej misji, jak również po jej wykonaniu, w tle rozbrzmiewa doniosła muzyka, która zależnie od sytuacji przybiera różny charakter. Tytuł został wydany w polskiej wersji językowej - co jest rozumiane przez polskie menu, jak i napisy pod dialogami.

Ponadto gra oferuje tryb multiplayer - zarówno online, a także z realnymi towarzyszami zgromadzonymi przed ekranem. W drugim przypadku ekran jest podzielony, a my dostajemy do dyspozycji tradycyjne rozgrywki dla tego trybu - a więc deathmatch czy przejęcie flagi.

REKLAMA

Wydawać by się mogło, że prezentowany gatunek jest już dość oklepany jak na dzisiejsze standardy. Vanguard nie jest czymś nowym, ale także nie jest kolejnym sposobem wyciągnięcia funduszy od biednych graczy. To co najbardziej boli to czas zabawy, jaki zaoferowali nam developerzy - 8 godzin wyjętych z życiorysu to zdecydowanie za mało jak na tytuł tej marki. Niemniej jednak warto zasmakować...

Gra ukazała się również na Nintendo Wii.

REKLAMA
Najnowsze
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA