„Nadgryzione jabłko” to nowa książka poświęcona postaci Steve’a Jobsa. Tym razem poznajemy wizjonera z nieco innej perspektywy. Opowiada o nim jego wieloletnia partnerka, a zarazem matka jego pierwszego dziecka. I nie pojawia się w jej wspomnieniach zbyt wiele ciepłych słów.
OCENA
Zmarłemu w 2011 roku legendarnemu założycielowi firmy Apple, poświęcono już wiele opracowań. Został pośmiertnie bohaterem dwóch hollywoodzkich quasi-biograficznych produkcji o tytułach „Jobs” (2013) oraz „Steve Jobs” (2015), w których wcielili się w niego odpowiednio Ashton Kutcher oraz Michael Fassbender.
Steve Jobs fascynował fanów Apple’a i opinię publiczną jeszcze za życia.
Pojawiła się niezliczona ilość artykułów w prasie i w sieci na jego temat. Do księgarni i sklepów z e-bookami trafiło też wiele książek opisujących jego życie. Najważniejszą z nich jest bez dwóch zdań biografia „Steve Jobs” pióra Waltera Isaacsona, która trafiła na półki w październiku 2011 roku. Miało to miejsce kilkanaście dni po śmierci Jobsa.
To jednak nie jest jedyna poświęcona mu książka, której premiery twórca Apple’a nie doczekał. Do takich pozycji zalicza się też „Nadgryzione jabłko. Steve Jobs i ja. Wspomnienia” autorstwa Chrisann Brennan - matki pierwszego jego dziecka. Pozycja została wydana na Zachodzie w 2013 roku. W naszym kraju pojawiła się dopiero teraz nakładem wydawnictwa Kompania Mediowa.
I od razu na wstępie zaznaczmy jedno: „Nadgryzione jabłko” to nie jest kolejna historia firmy Apple.
Chociaż okładka i tytuł odwołują się do Steve’a Jobsa oraz jego przedsiębiorstwa, to autorka skupia się niemal wyłącznie na życiu prywatnym tytułowej postaci. Można wręcz rzec, że to tak naprawdę autobiografia Chrisann Brennan, w której więcej poświęciła miejsca Steve’owi, niż sobie. Jeśli zaś ktoś chciałby dowiedzieć się czegoś nowego o Apple’u, będzie zawiedziony.
Sposób, w jaki sposób Steve zarabiał, jego partnerki raczej nie obchodził. Brennan opisuje kolejne lata swojego życia oraz to, jaki wpływ na nią - a później na ich córkę - miał Steve, a Apple jest tylko tłem. Tak jak walka o pieniądze jest jednym z motywów przewodnich książki, bo Jobs latami unikał płacenia alimentów pomimo milionów na koncie, tak ich źródło nie jest istotne.
„Nagryzione jabłko” jest w dodatku pełne sprzeczności.
Książka wygląda jak próba rozliczenia się przez autorkę z błędami młodości. Brennan nie ukrywa, że dała się za młodu omamić Jobsowi i kieruje wobec niego naprawdę wiele gorzkich słów. Początek ich znajomości przywodzi na myśl „Love story”, które przeistoczyło się w istny horror. Steve Jobs na kartach „Nadgryzionego jabłka” to prawdziwy psychopata.
Oczywiście od dawna wiemy, że była to postać nietuzinkowa, ale nawet jego najbliżsi nie ukrywali, że Jobs był pełen przywar. Z jednej strony roztaczał wokół siebie słynne „pole zakrzywienia rzeczywistości” i dokonywał rzeczy wielkich, a z drugiej strony pomiatał pracownikami, a do tego zachowywał się irracjonalnie, rzucając od czapy górnolotne hasła.
To, jak Chrisann Brennan opisuje Steve’a Jobsa, momentami jeży włos na głowie.
Trzeba oczywiście pamiętać, że to tylko narracja jednej osoby, a w dodatku główny zainteresowany już bronić się nie może, ale opisy Brennan są w zasadzie spójne z tym, co już wcześniej wiedzieliśmy o tej postaci. Pokazanie z jej perspektywy ogromu okrucieństwa, jakim Jobs potrafił się wykazać, sprawia, że lektura „Nadgryzionego jabłka” jest momentami bardzo trudna.
Zaglądamy bowiem w gorzkie wspomnienia osoby, która jest świadoma tego, że została skrzywdzona, a Steve Jobs, możliwe, że słusznie, jest na kartach książki demonizowany. Problem w tym, że ledwie kilka stron dalej Brennan próbuje przed czytelnikami - i chyba głównie przed samą sobą - nie tyle rozgrzeszać Steve’a, co jego złe uczynki bagatelizować.
Mówiąc kolokwialnie, nie trzyma się to kupy.
Oczywiście jako czytelnika cieszy mnie, że po wielu latach i licznych wyrządzonych sobie krzywdach Steve Jobs i Chrisann Brennan znaleźli między sobą nić porozumienia. Podczas lektury nie mogłem jednak oprzeć się wrażeniu, że czytam pamiętnik stereotypowej bitej żony, która raz za razem usprawiedliwia swojego oprawcę. Mam z tym jednak pewien zgryz.
Chrisann Brennan nie żyje bowiem w bańce. Na wstępie dość dobitnie wyjaśnia, że była feministką w czasach, gdy ten ruch dopiero się formował. Opisuje ze smutkiem, jak wyglądał jej rodzinny dom, który budowali matka z zaburzeniami psychicznymi i konserwatywny ojciec i nawet jeśli ma do nich żal, to zdaje sobie sprawę, z czego to wszystko wynikało.
Problem w tym, że autorka najpierw przedstawia Steve’a w okropnym świetle, a potem go aż nadto usprawiedliwia. Zastanawiam się więc, czy te próby wybielenia postaci Jobsa pod koniec nie wzięły się stąd, że podczas opisu czasów młodości autorka popuściła nieco wodze fantazji i podkoloryzowała pewne kwestie. Tego się jednak niestety już nigdy nie dowiemy.