Painkiller narobił swego czasu sporo zamieszania, szczególnie na naszym podwórku. Ponad trzy lata po premierze można chyba wydać werdykt czy był to szum zasadny.
Choć wydawałoby się to paradoksem, to tak, brakuje na rynku totalnie odmóżdżających shooterów. Zauważył to fan klasycznych strzelanek, Adam Chmielarz, i postanowił założyć People Can Fly w celu stworzenia Painkillera. Produkcja trochę trwała, w prasie rodzimej zaczęło wrzeć o pierwszej, wielkiej polskiej grze (analogiczne do tego, co działo się niedawno w sprawie Wiedźmina). Gra została wydana, zyskała przychylne oceny, pół roku później wyszedł dodatek wprowadzający nowe rzeźnickie przygody. Potem była cisza (przerwana chwilowo wydaniem Black Edition, podstawka + dodatek i kilka bonusów). Zakończyła się ona niedawno, PCF dostał od Epic misję stworzenia konwersji Gears of War na PC, tymczasem silnik Painkillera ma posłużyć do produkcji polskiej produkcji, NecroVision. Sama zaś gra doczekała się kontynuacji (co ciekawe, początkowo był to jedynie mod), Overdose, ale już spod ręki innych developerów.
Jak więc widać PK nie był tytułem niszowym i do dziś gdzieniegdzie o nim słychać. Co jednak z samą grą? Ano zacznijmy od... fabuły. Ta i wtedy, i dziś prezentuje podobną jakość, tzn. jest jedynie pretekstem do masowej rzeźni. Daniel Garner i jego wybranka serca ulegli wypadkowi, o ile jednak miłość jego życia poszła od razu do nieba, o tyle on musi na to zasłużyć. Jak? Ano zabijając jakieś 100 tyś. potworów piekielnej armii, jej gigantycznych generałów i na końcu samego Lucyfera. Chciało by się rzec, rutynowa pokuta za grzechy na ziemi. Jak się okazuje, dzięki pomocy Ewy (tak, tej Ewy!) udaje się nam pokonać pana piekieł. Niestety, na końcu jeden z jego popleczników postanowił wykręcić nam psikusa i zabawa w dodatku zaczyna się od początku. Jaki jest koniec tej fascynującej historii musicie się przekonać sami.
Rozgrywka
W podstawce, podczas pięciu aktów podzielonych każdorazowo na kilka poziomów zmierzymy się z armiami piekielnymi zmierzającymi do niebios. Potępieńców jest cały wachlarz, zaczynając od zombiaków, poprzez opętanych mnichów, ninja czy perskich wojowników, na wyrwanych żywcem z I WŚ żołnierzach skończywszy. Potwory są więc różne z wyglądu, zachowania także są oryginalne dla każdego typu, jak choćby wybuchające sieroty z workami na głowie. Cała rzeźnia rozgrywa się na umiejętnie zrobionych planszach, których wygląd i tym samym klimat nie raz potrafi oczarować lub przerazić (czyt. sierociniec). Przyjdzie nam stoczyć boje w pałacu, zamku czy też na zaśnieżonym moście. Mi szczególnie do gustu przypadł "Peron". Jakoś masakrowanie tych nieszczęsnych żołnierzy w maskach gazowych szczególnie mnie cieszy, co widać zresztą po screenie. Prawdziwym rarytasem są jednak gigantyczni bossowie, pojawiający się na końcu każdego aktu. Ogromni wzdłuż i wszerz generałowie będą dla nas ogromnym wyzwaniem... do czasu, aż odkryjemy ich słaby punkt. Istny splendor i widowiskowość pojedynku będą jednak nadal obecne.
Dodatek "Battle Out of Hell" dostarcza dodatkowych dziesięć poziomów, dzięki którym powalczymy o piekielny Leningrad, weźmiemy udział w najkrwawszych w dziejach igrzyskach w Koloseum i zwiedzimy niezbyt wesołe miasteczko. Wraz z nimi nadchodzą oczywiście nowi przeciwnicy, jak choćby czołg T-34/85 i komisarze NKWD. Jakość wykonaniu dodatku nie budzi zastrzeżeń, jednak najbardziej klimatyczną planszą, perełką w tym aspekcie, tak czy inaczej pozostaje "Piekło" z podstawki. Doskonała klimatycznie plansza z niesamowitą oprawą graficzną na długo zapada w pamięci.
Samo mordowanie przebiega niezwykle przyjemnie, choć tutaj wiele zależy od naszych upodobań. Faktem jest, że do niektórych plansz i potworów powraca się po prostu przyjemniej. Czy wspominałem o żołdakach z I WŚ? Szatkowanie ich z miniguna jak zbiegają schodami na peron to istna uczta dla oczu i radość dla zmęczonego umysłu! Właśnie, bronie. Mamy ich w sumie tylko 7, bądź aż 14. Różnica polega na podwójnym trybie strzału. I tak wyrzutnia rakiet pluje w jednym trybie właśnie pociskami rakietowymi, a w drugim zamienia się w ubóstwianego przez wielu minigana. Strzelba natomiast strzela śrutem w jednym, w drugim zaś zamraża przeciwników. Wspomagać nas będą często karty tarota, których działanie jest przeróżne i które odpowiednio użyte są w stanie dokonać cudów. Tak samo jak cudów czasami wymagać będzie ich zebranie. Będziemy musieli m.in. używać w walce tylko jednej broni czy też nie dopuścić przeciwnika do zranienia naszej osoby. Czeka nas również wyzwanie zebrania wszystkich dusz, które nawet bez nagrody w postaci karty warto podejmować, z prozaicznego powodu. Oprócz poprawy zdrowia, przy 66 duszach Daniel przemienia się chwilowo w demona ze wszystkimi tego konsekwencjami, zgubnymi oczywiście dla naszych oponentów.
Najsłynniejszym jednak środkiem zagłady dostępnym w Painkillerze jest kołkownica. Jest to istna demonstracja siły, jaka tkwi w Havoc (w końcu te trzy lata temu fizyka była czymś niesamowitym). Przyszpilane za kończyny dolne lub górne do ścian potwory były obiektem sadystycznej radości niejednego gracza. No i był to także element pewnej dumy narodowej, kiedy to upatrywaliśmy np. w analogiczny sposób działającej kuszy z Half-Life 2 odniesień do naszej rodzimej produkcji.
Duma zresztą może przepełniać nas do dziś, gra nadal prezentuje się bardzo dobrze, grafika, choć podstarzała, nadal jest miła dla oka, próżno zresztą szukać w innych, nowszych FPS-ach, tak rozbryzgujących się majestatycznie ciał co w tej grze. No i te jęki, chichoty, okrzyki, przekleństwa, inaczej mówiąc odgłosy wylewające się od naszych przeciwników, istna uwertura mordu, po której następuje tylko odgłos strzału i charakterystyczne bump rozpadających się zwłok. Podczas tych działań towarzyszy nam muzyka, która, gdy nic się nie dzieje (czyli nadzwyczaj rzadko), umiejętnie wpasowuje się w klimat, natomiast gdy zaczyna się walka od razu nabiera znacznie cięższego brzmienia, tworząc niezłe tło do rozgrywającej się sieczki.
Kończąc
Jeśli ktoś do dziś jakimś cudem nie zaopatrzył się w Painkillera, powinien to jak najszybciej nadrobić, z choćby obywatelskiego obowiązku. Wydatek nie jest duży, natomiast radość z masakry ogromna. Przyznam, że to właśnie tryb SP traktuje jako główny, choć wiem, że wielbiciele choćby Quake'a głównie zapatrują się na MP, stworzony właśnie pod nich. No cóż, ja jestem niestety za wolny na taką formę rozgrywki sieciowej, dlatego wybaczcie, że dopiero teraz o nim wspominam. Tak czy inaczej, Painkiller czerpie garściami ze starych i dobrych strzelanek. Choć co tutaj dużo kryć, sam staje się powoli klasykiem.