Aplikacja Pokémon Go, choć na razie oficjalnie dostępna jest tylko w kilku wybranych krajach, już teraz stała się globalnym fenomenem, na punkcie którego oszaleli gracze. I wywołała problemy, których nikt nie mógł wcześniej przewidzieć.
Od premiery Pokémon Go w USA nie minął jeszcze tydzień, nie ma dnia, by amerykańskie media nie raportowały o bezpośrednio związanych z tą aplikacją wypadkach. Póki oficjalnie nie trafi ona na rynek polski, kwestie tego, jak i gdzie łapać kieszonkowe stworki odłóżmy na bok. Warto jednak przyjrzeć się doniesieniom dotyczącym problemom o charakterze społecznym, z jakimi borykają się gracze.
Pokémon Go to aplikacja wykorzystująca tzw. rzeczywistość rozszerzoną - używa obrazu z kamery telefonu lub tabletu, nakładając nań generowaną w czasie rzeczywistym grafikę 3D. Umożliwia użytkownikowi między innymi łapanie Pokémonów, występujących w swoich naturalnych środowiskach i toczenie pojedynków z innymi graczami. Specyfiką gry wymusiła na użytkownikach porzucenie bezpiecznej przystani własnego pokoju i udania się na długie spacery lub przejażdżki rowerowe. Jak donosi serwis Gizmodo, wywołało to lawinę komentarzy na Twitterze, których autorzy uskarżali się na... ból nóg, spowodowany tą nieoczekiwaną aktywnością fizyczną.
Okazuje się także, że na Pokémon Go bogacą się nie tylko twórcy gry - którzy od premiery zarobili na niej już niemal dwa miliony dolarów - ale także przestępcy. Policja z miejscowości O'Fallon w stanie Missouri poinformowała o zatrzymaniu uzbrojonej grupy, której członkowie napadali na nastoletnich graczy, wabiąc ich do tzw. PokeStopów, czyli miejsc, gdzie można zdobyć przydatne w rozgrywce przedmioty. Ofiarami bandytów padło 11 osób.
Zdarzyły się również inne incydenty - jeden z graczy podczas rozgrywki znalazł dryfujące w rzece zwłoki, zaś dom pewnego mężczyzny został w grze oznaczony jako lokalizacja publiczna, gdzie można złapać rozmaite Pokemony. Spowodowało to, że zaciszna dotąd okolica stała się często odwiedzana przez użytkowników Pokémon Go.