Królewski melodramat podbija Netfliksa. Nowy film z cyklu "Royalteen" jest lepszy od poprzednika
Nowy norweski melodramat z cyklu "Royalteen" - "Księżniczka Margrethe" - jest właśnie rozchwytywany przez polskich subskrybentów Netfliksa. Młodzieżowy romans bije na głowę "Następcę tronu" z 2022 roku, ale czy to wystarcza, by nazwać go filmem udanym?
OCENA
Nowy film Netfliksa z serii "Royalteen" skupia się na tytułowej księżniczce Margrethe - znienawidzonej przez widzów siostrze bliźniaczce norweskiego księcia Kalle, który w poprzedniej odsłonie grał pierwsze skrzypce. Opowieść o miłości - traktująca między innymi o nauce samoakceptacji, pokonywaniu lęków i godzenia się z popełnionymi przez siebie błędami ustąpiła miejsca kolejnej opowieści o miłości, tym razem w kontekście wewnętrznego rozdarcia i chęci pogodzenia ze sobą poczucia powinności i marzeń.
Bal maturalny przysporzył Margrehte problemów - dziewczyna nie potrafi zdobyć się na odwagę i szczerość, by opowiedzieć komuś o wydarzeniach z nocy, kiedy trafiła do szpitala. Tymczasem duńska rodzina królewska wybiera się z wizytą do Norwegii, w związku z czym księżniczka będzie mogła poznać duńskiego księcia, z którym komunikuje się od kilku miesięcy. Piętrzące się rodzinne nieporozumienia i dramaty sprawiają, że Margrethe czuje się rozdarta. Pragnie prawdziwej miłości, ale przy okazji musi dbać o wizerunek silnej księżniczki. Jednocześnie marzy o normalności, usiłując utrzymać pozory idealnego życia.
Czytaj także:
Royalteen: Księżniczka Margrethe - recenzja filmu Netfliksa
Netflix na koncie jedną naprawdę niezłą produkcję o fikcyjnym członku rodziny królewskiej jednego z północnych krajów, który mierzy ze skandalami, pogłoskami i własnymi uczuciami - to teen drama w formie obyczaju, pełna wiarygodnych i naturalnych młodzieńczych rozterek. "Royalteen: Następca tronu" nie dorastał szwedzkiej produkcji do pięt (portrety psychologiczne postaci czy muśnięta przez scenariusz problematyka nie miały zbyt wiele do zaoferowania). W przypadku "Księżniczki Margrethe" jest trochę lepiej. Ale tylko trochę.
Wątki romantyczne są tu, o dziwo, zepchnięte na dalszy plan - kluczowe w "Księżniczce" są bowiem kwestie dość poważnych problemów rodzinnych i psychicznych bohaterki, która ma sporo do przepracowania i musi się pozbierać, zanim zbuduje z kimś zdrową relację. Twórcom udaje się momentami wyjść poza schematy opowieści o pałacowych zgryzotach i sprawić, by Margrethe wreszcie stała się postacią trójwymiarową, ewoluującą (czego w poprzednim filmie nie mogliśmy uświadczyć w ogóle). Zgłębienie się w zdrowie psychiczne, relacje i skryte lęki antagonistki z "jedynki" jest zresztą dość ciekawym, niebanalnym konceptem. Szkoda tylko, że ambicje twórców rozbiły się o scenopisarską indolencję: ten film to rozłażąca się w szwach mieszanka epizodów z życia Margrethe, któremu brak pełnoprawnej fabuły czy sensownej struktury narracyjnej.
Poza tym większość zagadnień - może wyjąwszy temat uzależnień - jest potraktowana, bardzo bardzo powierzchownie, a warstwa opowieści traktująca o klasie uprzywilejowanej i jej zmaganiach to totalny niewypał. Zawiłości większości poruszanych problemów nie są w ogóle brane pod uwagę; twórcy nie zgłębiają się w dylematy, tylko po prostu informują o ich istnieniu. Upraszczają je, leniwie pomijając niektóre aspekty czy kontekst. Komponenty szczątkowej fabuły to żart: ważne wydarzenia właściwie nie mają swoich konsekwencji, fabularne wolty pozostawiają widza niewzruszonym i właściwie nie współtworzą choć minimalnie atrakcyjnej całości. Pusto tu, skromnie, a co gorsza: nużąco.