Z racji tego, że postanowiono (a tak jakoś wyszło) by tematem numeru "piętnastki" była "wirtualna groza", skusiłem się na napisanie niekonwencjonalnego tekstu. Powiedzmy, na początek - co tak naprawdę jest grozą? Najprościej mówiąc, to bardzo emocjonalne uczucie wywołane jakąś straszliwą, makabryczną sytuacją. A "wirtualna groza"? Lęk, niepokój, acz przez nas kontrolowany? Bo jakżeby inaczej to ująć? W końcu, aby poczuć strach przed czymś, musimy to wpierw zobaczyć, a kontrolę nad własnymi uczuciami możemy przejąć, gdy oglądamy jakiś dreszczowiec tudzież horror, ewentualnie gramy w gry z tegoż "gatunku" [w gruncie rzeczy lęki są z definicji niekontrolowalne... - mCrvn]. To nie jest to samo, co stanąć w obliczu prawdziwego zdarzenia, powodującego u nas grozę, a są tacy, którzy bać się lubią... Zapewne takie osoby uwielbiają oglądać w zaciszu horrory, thrillery albo grać w gry typu Resident Evil lub Call of Cthulhu, no a jeśli samo słowo pisane zaspokoi - czytać pozycje książkowe, pobudzające uczucie przerażenia.
Ja raczej nie należę do grona zwolenników, dla których dzień bez strachu, to dzień stracony ;). Bo co w tym takiego "jarającego"? Prawdę mówiąc, nie widzę nic specjalnego w oglądaniu przeraźliwych "bajeczek" albo obrzydliwych (bo horrory i na takie się dzielą, w takim moim własnym rankingu) w zaciemnionym pokoju o godzinie zerowej popołudniu (czyt. w nocy). Rozumiem filmy w granicach zdrowego smaku, ale nie jarzę, jak można oglądać produkcje typu "Piła" [dodam, że ten akurat tytuł miał "przesłanie"... - mCrvn] czy "Teksańska masakra piłą mechaniczną" [w przeciwieństwie do tego... - mCrvn], gdzie flaki fruwają, a ketchup, tudzież sok pomidorowy, leje się hektolitrami. Nie pojmuję tego i być może nie pojmę już nigdy, bo horrory, te "smaczne", jak i "niesmaczne" budzą we mnie odrazę i nie rozumiem ani trochę, jak ludzie mogą się tym zachwycać. Nie przepadam (co pewnie zauważyliście) za takim rodzajem kina, a jeśli już zdarzy mi się obejrzeć jakiegoś dreszczowca, to tylko takiego, w których nie ma odcinania kończyn, latających wątróbek i wydłubywania gałek ocznych, a jest napięcie i można poczuć lekki, ale zawsze, lęk. A nie powiem, lubię od czasu do czasu bać się, ale nie aż tak, żeby później nie móc zasnąć i ciągle mieć przed oczyma sceny z filmu.
Dobra, jeśli nie filmy, to może gry? Zdecydowanie dla mnie bardziej do "przełknięcia". Zawsze można, gdy serce wali, a ręce drżą, zrobić malutką przerwę i dotlenić się, aby wrócić do gry ze zdwojoną siłą!
Takie dawki są do przyjęcia, bo sam nie mógłbym siedzieć i grać, ze słuchawkami na uszach, parę długich godzin w pokoju, gdzie żadne, nawet najmniejsze, światło nie dochodzi, a cisza jak makiem zasiał. Już przy pierwszym stanięciu oko w oko z obrazem pełnym grozy dostałbym chyba zawał serca albo przynajmniej zemdlałbym z... przerażenia? :)Pamiętam te gorące chwile w Thief: Deadly Shadows, bodaj na przedostatnim poziomie, w spalonym sierocińcu - sam widok odstraszał. No, ale przemóc się musiałem, bo będąc tak daleko w grze, nie sposób jej na tym etapie skończyć, a zwłaszcza, że to jeden z najsmaczniejszych i wykwintnych leveli, jakie dane mi było poznać i poczuć. Delektowałem się, wszak małymi porcjami, ale serce me słabe i przy dłuższych sesjach mogłoby eksplodować. Dlategoż rzadko kiedy decyduję się na tegoż typu zabawę...
Jeżeli nie pasuje ni film, ni gra, to pozostaje książka. Niewątpliwie najbardziej odpowiednia forma dla osób, które nie podniecają się odciętymi głowami na ekranie telewizora, a komputery to rzecz im obca. Dobre czytadło z dużą dozą grozy również może ekscytować i budować napięcie, nie mniej, niż w przypadku powyższych rodzajów rozrywki. Tutaj działają na nas nie sytuacje z filmu czy gry, a wyobraźnia, nasza wyobraźnia. I muszę rzec, że właśnie to najbardziej mi pasuje, pewnie ze względu, iż nie śnią się po nocach koszmary. Ale to wcale nie oznacza, że, czytając książki, nie odczuwamy strachu, bo niejedna godna pozycja książkowa da radę nas przerazić, lecz jest to troszkę inne odczucie... [ujawnia się twoje wewnętrzne "ja" a nie narzucone spojrzenie twórców - mCrvn]
Wreszcie przyszła pora odpowiedzieć na pytanie zadane w temacie tego felietonu. Trudno mi powiedzieć, czemu tak naprawdę boję się bać. Być może zależy to od psychiki człowieka, jego odporności na strach oraz stanu wytrzymałości serca? :) Jako gracz nie mogłem pominąć kilku wyśmienitych gier z mniejszą lub większą dawką dreszczyku, tylko dlatego, żem słaby i "miętki". Książki "połykam" nieczęsto, ale zdarza mi się, zaś filmy omijam szerokim łukiem (i bokiem)... Czy kiedykolwiek mi to przejdzie? Szczerze? Wątpliwe.
P.S. Wielu pewnie może się ze mną nie zgodzić, no cóż, ale jestem osobliwy :) Nie bierzcie też tej publicystyki na poważnie. Bóg Wam zapłać.