Od czasów Portala zacząłem przywiązywać coraz większą uwagę do produkcji oferowanych przez Valve w swojej internetowej ofercie. Dopiero niedawno odkryłem, jak innowacyjne perełki można tam znaleźć. Jedną z takich perełek jest właśnie Puzzle Quest. Zachęcony dużą liczbą przychylnych recenzji sam postanowiłem się przekonać, o co w tym naprawdę chodzi.
…A nie chodzi o nic więcej, niż układanie kolorowych kamyczków. Tak właśnie można zdefiniować Puzzle Questa i to jest właśnie całą kwintesencją rozrywki. Jest co prawda otoczka średniowiecznego fantasy, wszystko podane jest w delikatnym, mangowym sosie, ponadto mamy linie dialogowe i całkiem zjadliwą fabułę, ale to tylko dodatek plasujący się gdzieś w tle. To właśnie dzięki całej tej otoczce tłumaczyłem sobie swoje zboczenie na punkcie układania kolorowych diamencików. "Muszę przecież poznać historię lorda Bane!". "Moje królestwo nie poradzi sobie beze mnie!". Prawda była niestety zupełnie inna. Zawsze uważałem się za twardziela, który gra tylko w produkcje dla prawdziwych facetów. Puzzle Quest złamał moją psychikę, podstawy mojego gamingowego życia. "Jeszcze tylko kilka partyjek!" - układanie słodkich, kolorowych i błyszczących kamyczków w pary stało się dla mnie życiowym celem na kilka długich tygodni…
Cała sztuczka polega na ułożeniu pionowej lub poziomej linii trzech takich samych symboli. Tych z kolei jest siedem rodzajów - mana ognia, wody, ziemi i powietrza. Dodatkowo gwiazdy dodające punkty doświadczenia oraz… złoto. Najważniejsze z nich wszystkich są jednak czaszki, które zadają obrażenia przeciwnikowi. Wiem, jak dziwnie to brzmi. Wyobraźcie sobie dzielnego paladyna, od stóp do głowy zakutego w jaśniejącą zbroję. Jego złote włosy powiewają na wietrze, piękne, czyste i błękitne oczy wpatrują się z kolei w przeciwnika przed sobą. Kilka metrów dalej, powarkując i zaciskając ogromną łapę na tępym toporze, stoi ponad dwumetrowy ork. Obaj pałają do siebie ogromną nienawiścią, gotowi pozabijać siebie nawzajem bez żadnego wahania. Nagle zarówno paladyn jak i ork siadają, wyciągają kości i zaczynają się pojedynkować, spoglądając na planszę między nimi. Mniej więcej tak wygląda rozgrywka w Puzzle Quest :).
Wraz z kolejnymi "walkami" nasza postać staje się coraz silniejsza, awansując na kolejne poziomy. Daje nam to całkiem pokaźne plusy, jak zwiększenie siły ataku po zebraniu trzech symboli czaszek obok siebie, czy więcej punktów życia, co przekłada się na możliwość dostania liczniejszych obrażeń od przeciwnika i wyjścia z tego cało. Możemy również zwiększyć tempo gromadzenia many, która pozwala nam używać pewnych zdolności specjalnych. Te są z kolei naprawdę różne, zaczynając od paraliżu przeciwnika, poprzez leczenie, na zadawaniu gigantycznych obrażeń kończąc. Nowe umiejętności zyskujemy dzięki postępom w kampanii, pokonując silnych wrogów czy dobywając potężne artefakty, które znacząco wpływają na naszą postać.
Gdyby tego było mało, zawsze możemy wejść do miejsc takich jak sklep, karczma czy własny zamek. Tam czekają na nas już nowe, poboczne questy, świetne przedmioty do kupienia czy ciekawe możliwości do odblokowania. Przykładowo, kupując w karczmie plotki jesteśmy w stanie wywnioskować o wiele więcej z enigmatycznej fabuły, a udoskonalając naszą cytadelę możemy trenować nasze wierzchowce (właśnie tak!). Nic nie stoi również na przeszkodzie, aby podbijać okoliczne tereny (!).
Jak na grę o układaniu "puzzli" opcji jest naprawdę wiele. Mamy możliwość wpływu na fabułę, wędrujemy po dużej mapie świata, zdobywamy kompanów i sojuszników (co przekłada się na dodatkowe zdolności). Jednym słowem - twórcy wykorzystali możliwości niemal do cna. Puzzle Quest w subtelny sposób pokazuje ułomność dużej miary aktualnych cRPG, oferując więcej możliwości rozwoju własnego bohatera. Brakuje tylko seksu znanego z Mass Effect, kart z rozbieranymi kobietami, cyklu dnia i nocy oraz Uriela Septima. A już zupełnie serio - cała gama różnorodnych dodatków jest idealną przerwą pomiędzy jedną "kamyczkową" potyczką a drugą. Dzięki temu twórcy pozbyli się problemu, który mógł tę grę zwyczajnie pogrzebać - monotonii.
Puzzle Quest jest w pełni dwuwymiarowy, tła, postacie i mapa świata - wszystko sprawia wrażenie ręcznie malowanego, chociaż próżno doszukiwać się tutaj niesamowitych widoków pokroju Targos z Icewind Dale II. Jest sympatycznie i nic więcej, choć nie każdemu może przypaść do gustu mangowy wydźwięk całej produkcji. Muzyka gra sobie w tle, jest dobrze wpasowana w klimaty fantasy, ale nie jest to nic, co zapadłoby w pamięci na dłużej. Ścieżka dźwiękowa z gry szybko została zamieniona na moją prywatną listę przebojów, z Hansem Zimmerm na czele.
Cóż, czas na krótkie podsumowanie. Puzzle Quest spełnia swoje zadanie w całej rozciągłości - jest przyjemną odskocznią do ambitniejszych produkcji, zmusza gracza do używania szarych komórek oraz planowania, nie zawiera przemocy, toteż jest świetne również dla młodszych graczy. Gra nie wymaga nawet instalowania, ponadto zapisuje się automatycznie. Jeżeli masz wolnych dziesięć minut, nie masz ochoty po raz kolejny przechodzić szturmu na plaży Omaha a saper nie jest już dla Ciebie żadnym wyzwaniem - Puzzle Quest skutecznie zapełni Twoją życiową pustkę! Największym minusem jest niestety dostępność produkcji. Płacimy za nią dolarami, ponadto przez Steama. Na całe szczęście starcza na długo, uwierzcie.