Już w 1998 roku pojawiła się pierwsza gra z serii Rainbow Six. Wtedy jeszcze nikt nie podejrzewał, że tak niszowa pozycja może sprzedać się na bardzo wysokim poziomie. Oceny były raczej niskie, niewielu recenzentów potrafiło docenić wysoki poziom trudności, realizm i niezgorszą fabułę. Red Storm tworząc to cudo inspirowało się powieściami Toma Clancy'ego, który zresztą w pewnym momencie zdecydował się wspomóc studio. Niewielu ludzi stworzyło grę idealną dla fanów realizmu.
W 2007 roku seria powróciła z wielkim hukiem. Po koszmarnym Lockdown ktoś zdecydował się ożywić i przywrócić chwałę temu arcydziełu. Tym razem Ubisoft bardzo się postarał, gra zebrała wysokie oceny i sprzedała się w gigantycznej ilości sztuk. A teraz, po kilku miesiącach, trafia na naszą maluteńką Playstation Portable. Lenie mogą zajrzeć do ramki po prawej, reszcie polecam przeczytać całą recenzję.
Tym razem nasz zaledwie dwuosobowy zespół ściga drania, który ma zamiar zaśmiecić całe Vegas chemikaliami. Ekipa, którą prowadzimy niestety nie porusza się razem, przez co dostęp mamy do jednego antyterrorysty na raz. Drugiemu nie można wydawać rozkazów, od czasu do czasu zobaczymy tylko naszego kompana stojącego gdzieś na dachu lub usłyszymy go przez radio. Brian to zwykły strzelec - ma dostęp do wielu modeli karabinów maszynowych, strzelb, a nawet karabinów snajperskich. Ale w tych ostatnich najlepszy jest Shawn, jego kumpel z oddziału. Ten dziadek (bo ludzi w czterdziestce raczej do antyterrorystów nie przyjmują) potrafi zapewne nawet odstrzelić wąsa przeciwnikowi chodzącemu dwieście metrów od niego.
Naszą pierwszą misją jest uratować jednego kolesia z łapsk terrorystów. Na pierwszy rzut oka - proste. Ale skończy się wielką akcją, podczas której nad głowami będzie latał nam helikopter, snajper będzie osłaniał biegnącego przez otwartą przestrzeń Briana i zakładnika, a tangos będą próbowali odstrzelić obu d*pę. Podczas tego pierwszego zadania gra pokazuje pazurki i naprawdę wciąga. Misje dla obu bohaterów są świetnie wyważone. Jako Brian biegamy po małych pomieszczeniach, w których siedzi wielu terrorystów z ciężką bronią - akcja jest bardzo dynamiczna, strzelają do nas z prawie każdej strony. A jako że i w wersji na PSP jest realistycznie - nie jest też łatwo. Za to wcielając się w Shawna skradamy się i cicho odstrzeliwujemy główki pojedynczym terrorystom ze snajperki, ewentualnie podkradając się do nich z pistoletem.
Niestety, im dalej w las, tym więcej drzew. Przedostatnia lokacja jest bardzo irytująca, gdyż poziom trudności zahacza o absurd. Walą do nas od tyłu i od przodu - kryjówek praktycznie nie ma, a nasz "hero" ginie po kilku strzałach. Poza tym mniej więcej w połowie długich (zdecydowanie źle rozstawionych) checkpointów kończy się amunicja i strzelamy z pistoletu z tłumikiem. A ten ma koszmarną skuteczność, czasem trzeba strzelić z trzy razy w głowę przeciwnikowi, żeby ten padł.
A jeszcze gorzej jest z misjami "snajperskimi", które niczym nie różnią się od tych Briana. No, nie licząc tego, że jako ten ostatni przynajmniej przez jakiś czas mamy AK47 z automatycznym namierzaniem, czego nie posiada Shawn. Możemy tylko biegać z pistoletem z tłumikiem, ewentualnie spróbować zabić kogoś z tej snajperki. Ale gdy przeciwnik jest pięć metrów od nas, a my mamy tylko amunicję do snajperki - możemy już ładować stan gry. W pewnym momencie po prostu prawie się popłakałem, bo po raz dwudziesty przechodziłem fragment gry. W końcu go zaliczyłem, po godzinie... Przygotowałem się na najgorsze (tzn. wybrałem się do fryzjera, żeby przynajmniej on obciął mi profesjonalnie włosy - sam bym sobie pewnie brzydko wyrwał), ale to co mnie spotkało było bardzo dziwne. Otóż ostatni poziom zaliczyłem w jakieś dziesięć minut praktycznie bez straty życia. Na "Hard".
Koszmarne jest to, że twórcy nie udostępnili możliwości podnoszenia broni przeciwnikom. Dziwne to, bo podejrzewam, iż tangos strzelają z broni dostępnych także nam - MP5, AK47. Ale rozumiem, że autorzy chcieli po prostu przedłużyć czas rozgrywki. No właśnie, gdyby nie ten absurdalny poziom trudności pewnie obejrzałbym końcowy film po godzinie-dwóch. Zadań jest zaledwie pięć, twórcy próbowali połączyć je fabułą - ale i to im nie wyszło.
Zapowiadała się jedna z najładniejszych gier na PSP, co mogłem przypomnieć sobie grając na pierwszej mapie - mało kantów, antyaliasing i inne bajerki sprawiały, że dzieło to bardzo mi się podobało. Niestety, już na drugiej planszy gra wygląda... ohydnie. Szare, puste korytarze - czasem pomieszczenia wyposażone w kanciaste meble i sprzęt. Za to bronie są pierwsza klasa - dopracowane w największych detalach, zwłaszcza podczas przeładowań. Tekstury wszystkiego innego są rozmyte, w niskiej rozdzielczości, zaś efektów bardzo mało. Muzyka grająca w tle jest wręcz świetna - ale niestety pojawia się bardzo nieczęsto. Zwykle pod koniec poziomu, kiedy drużyna w bardzo szybkim tempie ucieka z miejsca akcji. Odgłosy broni to standard - nie za dobre, ale też nie koszmarne. Za to głosy postaci - ohyda! Jeden z bohaterów mówi z obrzydzającym, amerykańskim akcentem. Nie brzmi on poważnie, raczej jak karykatura Teksańczyka.
Zważając na te wszystkie wady, nie mogę gry z czystym sercem polecić. Widać, że twórcy momentami się starali - ale to zdecydowanie za mało. Program ten jest krótki, brzydki i absurdalnie trudny. Może przy okazji kolejnej części Ubisoft zrobi coś zupełnie innego, ale teraz polecam raczej kupić wersję na PC, która jest kilka(dziesiąt) razy lepsza i kosztuje zaledwie 49 złotych.