REKLAMA

Ratchet & Clank Future: Tools of Destruction [demo]

Demo ukończone! - rzekł dumnie jeden z szefów Insomaniac. Firmy, która dokonuje obecnie ostatnich szlifów na swoim nowym next-genowym platformerze, jakim bez wątpienia jest kolejna część Ratcheta i Clanka. Wszystko super, gdyby nie jeden mały szczegół.. Że demo jest już gotowe dowiedziałem się gdzieś w okolicach E3. Owszem, było tam też dopisane małym druczkiem "wrzucimy wtedy, gdy Sony uzna to za stosowne", jednakże liczyłem to w granicach maksymalnie dwóch tygodni. Cóż, pomyliłem się o jakieś dwa miesiące ;).

Rozrywka Blog
REKLAMA

Jestem jednak człowiekiem skłonnym takie rzeczy wybaczyć. Pod warunkiem, że demko, które wyląduje na dysku twardym mojej konsolki zadowoli mnie w takim stopniu, ażebym bez grymasu na twarzy przeszedł je trzykrotnie. W dodatku za każdym razem zbierając szczenę z podłogi. Co otrzymałem? Otrzymałem dopracowany kawałek softu, zamykający się w jakiś 20 minutach szybkiej i efektownej akcji na ulicach ogromnej metropolii.

REKLAMA

Nasi przyjaciele akurat byli zajęci naprawą swojego latającego wehikułu, gdy znienacka nadeszła wiadomość od kapitana Qwerka. Alarmuje on, że na planetę napadły okrutne insekty (tak swoją drogą, przypominają bardziej płazy) zwane Cragmites. W jednym momencie świat stanął na głowie. Na niebie ukazały się ogromne statki kosmiczne, a na wszystkich poziomach budynków pojawiły się uzbrojone po zęby żaby. Zaczynamy rzeź!

Na pierwszy ogień idzie oprawa graficzna - po szumnych zapowiedziach jakoby gra miała wyglądać niczym pixarowski film animowany, należy zdementować parę mitów. Otóż, na pewno nie jest to jeszcze ten poziom, ale trzeba przyznać, że jesteśmy już bardzo, bardzo blisko. Dotrzymano jednej znaczącej obietnicy - z ekranu wprost wylewa się życie. Wkraczasz do kolorowego, bajkowego świata, w którym żaden element, że tak poetycko to nazwę, nie jest "nudny"

Lokacje są pełne przeróżnych miłych szczegółów, przechadzający się po okolicy, fantastycznie animowani wrogowie, krocząc w ten swój przekomiczny sposób, aż emanują szczęściem. Dodać do tego jeszcze ruch uliczny w tle - setki małych latających pojazdów, śmigających raz wyżej, raz niżej. Jak przystało na porządną inwazję, miasto jest non-stop bombardowane z powietrza. Gdzie nie spojrzysz tam pędząca w pobliski budynek, fantastycznie wykonane, komiksowe kule ognia. To właśnie ten chaos stanowi o sile graficznej Ratcheta.

Jednakże również te statyczne elementy nie należą do najgorszych (w końcu na coś musiała być wykorzystana technologia Streaming Texture). Bardzo daleki zasięg widzenia bez ucinania jakości tekstur. Dodając do tego jeszcze tę miłą dla oka niebieską poświatę - mniam. Jeżeli miałbym się czegoś przyczepić to byłby to widok, jaki ukazał się moim oczom po spojrzeniu w dół.. Obrzydliwa biała pustka, w której nagle urywają się wieżowce. Aczkolwiek wspominam o tym tylko i wyłącznie z dziennikarskiego obowiązku.

Całość najlepiej smakuje, gdy przeżuwasz to z 60 klatkami na sekundę, z bardzo rzadkimi i małymi dropami animacji. Ciekawostką jest również fakt, iż w HD gra jedzie na AA x2, zaś na przeciętnym CRT-ku - x4. Czyżby więc kolejny deweloper miał problemy z wygładzaniem ząbków przy wysokiej rozdzielczości na PS3 (bez utraty wydajności)?

Dosyć już o oprawie, bo ta ma być tylko miłym dodatkiem do ogólnej rozgrywki. Bez obaw, nie rozciągałem moich zachwytów względem grafy, żeby teraz maksymalnie zjechać gameplay - bo ten również w pełni nadaje się, aby zostać jednym z atutów wzorca dla całego gatunku.

Twórcy obiecywali, że nie powtórzy się sytuacja z ostatniej wydanej części serii n PS2 ("Gladiator"), gdzie ciągła sieczka w zupełności zakryła elementy zręcznościowe. Zapowiadany był powrót do korzeni. Mniej strzelania, więcej skakania. Grając w level zaprezentowany w demku, mogę spokojnie powiedzieć, że obydwa elementy zostały odpowiednio wyważone. Raz ze wszystkich kątów wybiegnie 20 małych, krzyczących robocików, a raz przyjdzie nam poskakać trochę po torach dla miejskich tramwajów przy użyciu magnetycznych butów.

Ze wszystkich zabitych wrogów wypadają garściami ogromne złote śruby, które należy zbierać głównie ze względu na lepsze staty. Jeżeli jesteś ambitny i to dla ciebie za mało, a masz trochę czasu, możesz pokręcić się trochę po poszczególnych lokacjach a na pewno znajdziesz całą masę skrzynek pełnych różnych bajerów - od śrubek, po amunicję do najcięższych z broni. A właśnie..

Tytułowych "Zabawek destrukcji" jak i innych gadżetów twórcy przygotowali najprawdopodobniej siedemnaście (policzyłem nieaktywne okienka w menu wyboru broni), w demonstracyjnej wersji oddają do naszej dyspozycji tylko cztery. Pierwszą z nich jest najczęściej przeze mnie używany pistolet na małe ogniste kulki. Drugim jest Gravitroon, czyli granat w kształcie dyskotekowej kuli. Wystarczy, że rzucisz nim w górę, a najbliżsi ciebie przeciwnicy rzucą się w wir samby. Są jeszcze zwykłe granaty, dobre na mniejsze grupy wrogów no i prawdopodobnie jedna z potężniejszych pukawek w grze - Transformer. Gdy czujesz, że "rywal" zaczyna przeważać nad tobą, życia masz coraz mniej, a amunicji do innych gnatów ci szkoda albo jej po prostu nie ma - oddajesz jeden strzał i stoisz przed bandą bezbronnych pingwinów.

W miarę jak długo używamy danej broni, ta nabierać będzie coraz więcej mocy. Otóż twórcy postanowili, że każda zabawka posiadać będzie swój własny poziom doświadczenia. Mi przez te 20 minutek ostrej rzeźni udało się spowodować awans tylko jednej z nich - mianowicie zwykłego granatu. O ile dobrze pamiętam, dostałem coś koło 5 pkt. do siły destrukcji ;). Aha, w zależności od postępów w grze, wzrastać będzie również nasz wskaźnik zdrowia. Na samym początku zabawy jesteśmy zdolni przyjąć na siebie zaledwie 10 ciosów. Pod koniec demka już 11.

Teraz o bestiariuszu słów kilka. W większości są to przewijające się przez parę pierwszych akapitów żabki zapakowane w metalowe skafandry. Różnią się jedynie tym, że niektóre ustrojstwa mają na plecach jetpacki, a inne nie. Spotkałem również sporą grupę robotów. Większość z nich była małymi śmierdzielami, do pokonania za jednym ciosem "z klucza", aczkolwiek zdarzały się też latające, prujące do mnie z laserowych gunów poczwary.

Zawiodłem się trochę, bo w demie nie doszło do walki z żadnym bossem, a to właśnie tych mamy wspominać przez kolejne lata. Na szczęście w ramach rekompensaty otrzymałem filmowy pościg na torach dla tamtejszych tramwajów w którym to ja grałem role zwierzyny dla wielkiego latającego statku kosmicznego, gotowego wlecieć za mną w najciemniejszy tunel.

Słowa "filmowy" nie użyłem tutaj przypadkowo, a wszystko dzięki bardzo sympatycznej, dynamicznej kamerze zastosowanej w grze. W większości mamy nad nią pełną kontrolę, jednakże zdarzają się momenty gdy ona sama wybiera dla siebie odpowiednie miejsce by uchwycić akcję z jak najlepszej strony. Przykładem jest choćby ten wspomniany pościg bądź też dramatyczny bieg przez zapadający się za naszymi plecami długaśny most, który i tak potem się zawali a my razem z nim.

REKLAMA

W tym momencie dochodzi do pierwszego i niestety jedynego starcia z SIXAXISEM w pełnej jego okazałości. Nasz futrzasty przyjaciel spada z dużej wysokości, przelatując przez ruch uliczny. Naszym zadaniem jest za pomocą wychyleń pada pokierować go w ten sposób, aby nie rąbnąć w żaden przelatujący pojazd. Jeden z brzydszych momentów, bowiem idealnie widać wtedy tą feralną białą pustkę na dole ;).

Słowem podsumowania, chciałbym rzec, że zdecydowana większość obietnic "bezsennych" została spełniona i mamy do czynienia z najbardziej next-genową platformówką na rynku. Kto wie, może gdy już Ratchet zarządzi na nowo, koledzy z Naughty Dog oprzytomnieją i przestaną rozmyślać nad sprzedaniem marki Jaka i Dextera.. W każdym bądź razie już w listopadzie widzimy się w sklepie po Tools of Destruction.

REKLAMA
Najnowsze
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA