REKLAMA

„Rebel Moon 2” jest lepszy od „jedynki”. Widzieliśmy nowy film Snydera

Po czterech miesiącach przerwy na Netfliksie zadebiutowała kontynuacja kosmicznej opery Zacka Snydera. „Rebel Moon - Część 2: Zadająca Rany” to blisko dwugodzinna relacja z bitwy o Veldt. Niestety, choć reżyser dwoi się i troi, by uczynić każdą z potyczek odpowiednio epicką i wystylizowaną, nie robi przy okazji zupełnie nic, by widz choć trochę się nimi przejął.

rebel moon 2 zadająca rany recenzja opinie netflix kiedy zack snyder
REKLAMA

„Rebel Moon 2: Zadająca Rany” raz jeszcze zabiera nas na Veldt, gdzie po wygranym starciu z ludźmi admirała Atticusa Noble’a zwycięsko powracają nasi bohaterowie z Korą na czele. Okazuje się jednak, że Atticus przeżył, a dowodzone przez niego siły nie zamierzają wrócić - wbrew założeniom Zadającej Rany - do Macierzy. Błyskawicznie wykurowany i wzmocniony admirał ponownie kieruje swój statek na Veldt, a mieszkańcy księżyca, rolnicy dowodzeni przez grupę gotowych na poświęcenie żołnierzy, mają pięć dni, by przygotować się do obrony swojej ojczyzny.

Napisany przez Zacka Snydera, Kurta Johnstada i Shaya Hattena (na podstawie pomysłu tego pierwszego) film poświęca mniej więcej jedną czwartą czasu na prześledzenie przygotowań do walki i ostatnie interakcje, z których nareszcie możemy dowiedzieć się czegoś więcej (albo - w niektórych przypadkach - czegokolwiek) o wspierających Korę postaciach. Zdecydowana większość fabuły to relacja z wielkiej bitwy podzielonej na kilka mniejszych, ale imponujących skalą i rozmachem starć. Obawiam się jednak, że ta gruba warstwa efektownych sekwencji skrywa emocjonalny ugór. 

REKLAMA

Rebel Moon - Część 2: Zadająca rany - recenzja filmu Netfliksa

„Rebel Moon 2” może służyć jako wizytówka stylu reżysera - to Snyderoza w czystej postaci. Charakterystyczne filtry, atakujące oczy jasnokolorowe smugi świateł, nadmiar slow-motion, pompatyczny duch. Nie zrozumcie mnie źle: choć często balansuje na granicy estetycznego kiczu, obraz Snydera wygląda i brzmi naprawdę nieźle. I jakkolwiek nie jestem fanem jego pop-artowej wrażliwości, muszę przyznać, że wiele kadrów wywarło na mnie pozytywne wrażenie i przez większość czasu dobrze mi się na to wszystko patrzyło.

„Rebel Moon 2”, podobnie jak wiele innych dzieł tego twórcy, kipi od kinetycznych scen akcji, które - gdy ruch zwalnia - przywodzą na myśl ożywione komiksowe panele. Ekipa naprawdę się postarała: poziom walk jest nierówny, ale kilka z nich, oprószonych odpryskami ziemi, otulonych kurzem i pyłem, przez które przedzierają się flary laserowych pocisków, jest naprawdę atrakcyjnych dla oka.

Niestety, pokarm dla oczu nie jest równy pokarmowi dla duszy - przez zdecydowaną większość seansu nie czułem w środku zupełnie nic. 

Rebel Moon 2: Zadająca Rany

Więcej o Rebel Moon przeczytasz na łamach Spider's Web:

REKLAMA

Jak to w filmach Snydera bywa, najsłabszym elementem nowego „Rebel Moon” jest scenariusz. Nie ukrywam, że początkowo pozytywnie mnie zaskoczył - zauważyłem, że tym razem twórcy zdają się być nieco bardziej zainteresowani swoimi bohaterami, niż rozbudową świata przedstawionego (o którym wciąż tak naprawdę niewiele wiemy i który w „dwójce” ogranicza się do tytułowego księżyca). To w sumie zabawne, że film, który miał być - według zapowiedzi - skupiony na przedstawieniu nam głównych postaci i zbudowaniu więzi emocjonalnej z widzem, mówił nam o nich znacznie mniej.

Okazuje się jednak, że to „więcej” to wciąż za mało. W pierwszym akcie opowieści bojownicy siedzą przy stole, a każdy i każda z nich po kolei opowiada nam swoją historię, z której dowiadujemy się, dlaczego jeden z drugą nie cierpią Macierzy. Niestety, na tym koniec. Poznajemy garść motywacji, ale wciąż nie wiemy, jacy tak naprawdę są ci ludzie - nie budujemy opinii na ich temat na podstawie unikalnych cech czy zachowań, nie poznajemy ich charakterów, nie wiemy, dlaczego w ogóle mielibyśmy ich lubić. Snyder wykorzystuje tani ruch, jakim jest krótka werbalna ekspozycja (uwaga: dialogi są nieintencjonalnie zabawne), i wydaje mu się, że to wystarczy, by widzowi zaczęło na tych postaciach zależeć. A dlaczego właściwie by miało? Bohaterowie dzielą się tu na chodzące archetypy i puste powłoki. Snyder nie umie nas zaangażować, nie robi nic, byśmy zaczęli się troszczyć się o Taraka czy Nemesis; to, co widzimy, jest nieciekawe, schematyczne lub płytkie. Dlatego też, gdy już ktoś ginie, najczęściej wzruszamy ramionami.

To chyba największy i niewybaczalny zarazem problem tego filmu: jest najzwyczajniej w świecie nieciekawy. A gdy już któraś z potyczek robi się bardziej interesująca, pojawia się cień napięcia, a widz zaczyna się zastanawiać, jak osaczone przez wroga postacie wykaraskają się z tak dramatycznej sytuacji (i czy im się to w ogóle uda), Snyder z uśmiechem na ustach posila się bezczelnym deus ex machina. I robi to więcej niż raz, mordując resztki niepewności, tłamsząc zarodki emocji.

„Rebel Moon 2” to sterylna klisza. Kilka ładnie się prezentujących, prawdziwie epickich bitew - i przytłaczająca pustka. Galaktyka, jej historia, postacie - nie dowiadujemy się o nich zbyt wiele, a to, co wiemy, jest zbyt skromne i wtórne. Wizja Zacka Snydera nie ma w sobie nic inspirującego czy odświeżającego, przeciwnie: ten twórca nieustannie się powtarza. Dlatego też jego najnowszy obraz, choć lepszy od wcześniejszego, cierpi na tę samą przypadłość: wywołuje u widza znużenie.

Rebel Moon 2 obejrzycie na Netfliksie.

REKLAMA
Najnowsze
Zobacz komentarze
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA