Kiedy do redakcji zawitały paczki z comiesięczną porcją gier do recenzji, wśród całej sterty różnej maści gier ujrzałem Rebel Raiders. Od razu wiedziałem, że to właśnie ja muszę ją zrecenzować. Już na etapie zapowiedzi byłem zauroczony tą produkcją i miałem nadzieję na doskonałą porcję rozrywki, zupełnie taką, jaką otrzymałem parę ładnych lat temu podczas zabawy w doskonałe Gun Metal. A że wszystkie znaki na niebie i ziemi lokowały nową produkcję Kando m.in. obok GM, z uśmiechem na gębie odebrałem paczkę i jak najszybciej zasiadłem przed komputerem... Na tym jednak cały mój entuzjazm się skończył.
Już na samym początku ze zdecydowaniem mogę twierdzić, iż Rebel Raiders nic nowego nam nie oferuje, a jedynie kopiuje doskonale znane wszystkim schematy. A co gorsza robi to w taki sposób, że już po pierwszych minutach przed monitorem jedyne, co się człowiekowi chce, to ziewać. Nie mogłem jednak gry skazywać już w pierwszym kwadransie tej znajomości, więc zmusiłem się do przejścia całości z puli atrakcji przygotowanych przez programistów. Poniżej znajdziecie zbiór wszystkich myśli napływających do mej głowy tuż po zakończonej grze.
Akcja historii opowiedzianej w głównym trybie gry toczy się w niedalekiej przyszłości na naszej pięknej planecie. W odległej przeszłości przedstawiciele wszystkich nacji utworzyły sojusz, tzw. "Unią Narodów Świata". Unia ta miała utrzymywać porządek na Ziemi oraz służyć dobru wszystkich ludzi. Jednak jak to zawsze bywa z rządem (patrz choćby na nasz kraj), wśród szeregów UWN (ang. skrót od nazwy unii) zagościła korupcja pogrążając jednocześnie tak szczytne i piękne plany ;). Do walki przeciwko nim występuje kilka narodów, tworząc Sojusz Niepodległych Stanów (AIS). W tym właśnie momencie wkraczasz do gry. Wcielasz się dowódcę najlepszego oddziału Sił Powietrznych AIS i ruszasz do boju.
I tak oto producenci tłumaczą fakt postawienia nas przez szesnastoma identycznymi misjami. Tutaj chyba tkwi największy minus tego tytułu - wtórność. Naprawdę, już po jednej godzinie miałem dość. Bo w końcu ile można w kółko likwidować kolejne cele, czy to naziemne, czy powietrzne. Po prostu informacja na odprawie przed misją mówiąca o konieczności zestrzelenia kolejnych wrogich myśliwców, przyprawiała mnie o mdłości. Zadania mają różną trudność, jednak średnio wprawiony gracz powinien sobie z nimi poradzić w miarę szybko i przy dosyć regularnej grze ukończyć Rebel Raiders w ciągu 2-3 dni, co, powiedzmy sobie szczerze, dobrym wynikiem nie jest. Jeśli jednak to ci nie wystarczy, możesz sięgnąć po zestaw dodatkowych misji - wyzwań. Niestety są one jedynie kopią tych z "kariery", wzbogaconą jedynie o kilka utrudnień.
Podczas podniebnych wybryków zasiadamy za sterami jednego z czterech podstawowych samolotów. Co prawda, instrukcja mówi o 22 samolotach dostępnych w grze, jednak, co się okazuje potem, są one jedynie ulepszeniami czterech bazowych, dodatkowo na tyle kiepsko zróżnicowanymi, że nie ma sensu nawet ich wymieniać. Podsumowując i na tym polu debiutujące studio Kando zawiodło, ponieważ spodziewałem się naprawdę sporego garażu z różnorodnymi maszynami. A środki do eksterminacji wrogów? Znowu problem. Trzy różne możliwości zestrzeliwania wrogów to stanowczo za mało. Powiem więcej, to woła o pomstę do nieba. Do dyspozycji otrzymujemy jedynie działko maszynowe, rakiety samonaprowadzające oraz broń specjalną. Na szczęście ta ostatnia ma kilka wariantów. Jednak i to nie ratuje całej sytuacji.
Będąc już przy samolotach warto wspomnieć o fizyce gry. Od początku było jasne, iż nie będzie to gra pokroju Il-2 Sturmovik, a jedynie prosta zręcznościówka. I tutaj akurat nie mam się do czego przyczepić. Po kilku minutach treningu doskonale wyczułem maszynę i mogłem spokojnie przystąpić do eksterminacji wrogów. Jedyne, co mnie raziło to poczucie prędkości, które jest jakieś takie, nijakie. W ogóle nie czułem się jakbym siedział za sterami superszybkich myśliwców. Dodatkowo denerwująca jest pewna "niezniszczalność" tych powietrznych pojazdów. Przy zanurkowaniu nosem w ziemię, samolot się jedynie odbił i bez większych szkód poleciał dalej. Ciekawe rozwiązanie, trzeba pogratulować twórcom fantazji ;).
A teraz może coś o oprawie graficznej. Muszę przyznać, że przez pierwsze 5 sekund naprawdę mnie urzekła. Jednak zanim zaczniesz piać z zachwytu poczekaj, aż skończę ;). Chyba musiałem być oszołomiony, albo po prostu nic nie widziałem na ekranie poza niebem i wodą. Jednak, jak się okazało, potem było tylko gorzej. Wiadomo, gra nie jest żadnym wysokobudżetowym produktem, ale przyznam szczerze, że spodziewałem się czegoś o wiele lepszego. A tymczasem obrazki, które widzimy za szybami kabiny nie zebrałyby pozytywnych ocen nawet trzy lata temu. Tekstury samolotów są niewyraźne, kanciaste. Otoczenia składa się z ubogich, powtarzających się elementów. Ogólnie brud, smród i ubóstwo. Uśmiech na twarzy wywołuje także animacja po przywaleniu maszyną w taflę wody. Nie wiem, może jestem niedoświadczony i jeszcze wiele rzeczy w życiu nie widziałem, ale żeby po uderzeniu na wodzie wznosiły się tumany kurzu zupełnie jak na pustyni? No tutaj to już przesadzili...
Kończąc wyżywać się na grafice, wypadałoby przejść do muzyki. Jednak tutaj także nie ma wiele do powiedzenia. Nudy!!! Na szczęście gra miała na tyle niskie wymagania, że mogłem sobie pozwolić na włączenie jakiegoś odtwarzacza muzycznego i puścić własną muzykę.
No dobra... Ja tak tylko narzekam i narzekam, a prawda jest taka, że Rebel Raiders wcale nie jest takim crapem, za jakiego można go wziąć. Pomimo wielu błędów i kiepskich pomysłów, jest to dobra propozycja dla ludzi, którzy chcą się wyżyć po ciężkim dniu w szkole lub pracy. Jeśli będziesz serwował sobie tę grę z umiarem, po kilkanaście minut dziennie, to istnieje taka szansa, że ta produkcja ci się szybko nie znudzi i może przed odłożeniem jej na półkę zdążysz ukończyć przynajmniej wszystkie główne misje. Prawdą jest także, że takich produkcji na rynku wiele nie ma, więc zapalony fan powietrznych arcadówek większego wyboru nie ma. A wręcz można powiedzieć, że żadnego, albowiem reszta tego typu pozycji zasługuje tylko na dożywotni pobyt w śmietniku.
Warto więc kupić RR, czy sobie odpuścić? Oczywiście decyzja należy do ciebie. Ja mogę jedynie zasugerować kilka rozwiązań. Jeśli jeszcze nigdy nie miałeś okazji obcować z tym gatunkiem gier, to na sam początek polecam o wiele lepsze Gun Metal, ponieważ za sprawą Rebel Raiders mógłbyś się jedynie zniechęcić. Jeśli masz już za sobą kilka takich produkcji i przed każdą z nich spędziłeś najlepsze godziny swego życia to kupuj bez zastanowienia. Takiego zapaleńca jak ty na pewno nie znudzi ;). Jeśli jednak mieścisz się gdzieś po środku, to na twoim miejscu zastanowiłbym się poważnie nad wydaniem tych sześciu dych. Zawsze można je jakoś lepiej spożytkować...
*Jeśli jesteś fanem tego typu produkcji dolicz jeden punkt do końcowej oceny ;).