REKLAMA

RECENZJA: Richard and Alice

Richard and Alice to flagowy przykład gry niezależnej, powstającej w garażu w chwilach wolnych od pracy. Jest paskudna, krótka i posiada coś, co wyróżnia ją od komercyjnej konkurencji. To wystarczy, żeby poczuć, że jest się Indi. Tylko czy jest to strawne?

RECENZJA: Richard and Alice
REKLAMA
REKLAMA

Przewrotnie, odpowiedź poznacie już na samym początku. Ta jest prosta – jako przygodówka na pewno nie. Jako jednorazowe doświadczenie, opowieść, którą poznajemy zza ekranu naszego komputera – można się zastanowić. Richard and Alice wyróżnia się klimatem, ale to naprawdę nie wszystko, żeby z czystym sumieniem stwierdzić, że warto kupić ten tytuł za 6 dolców, na GOG.com

r3

Świat stanął na krawędzi. Ziemski glob nawiedziła niekończąca się zima, wywracając panujący porządek do góry nogami. Żywność, leki i odzież drożeje na naszych oczach. Wolnostojące osiedla zostają przykryte białym kożuchem. Na ulicach zaczyna panować gwałt i przemoc. Rządy tracą panowanie nad sytuacją, wraz z promilem zagrożonej ludności zamykając się w specjalnych strefach, gdzie panuje względy ład, porządek i dostatek. Post-apokaliptyczny świat staje się tłem dla wydarzeń, które mają miejsce w wygodnie urządzonej celi, głęboko pod powierzchnią ziemi. Poznajemy w niej Richarda, zbiegłego żołnierza, aktualnie więźnia zamkniętego w bunkrze, który już niebawem ma oferować schronienie dla co bardziej zamożnych ludzi, którzy nie dostali się do stref chronionych przez rząd. Richard jest więc królikiem doświadczalnym, który na własnej skórze testuje rozwiązania ogromnej korporacji, które później zostaną wprowadzone na rynek. Skojarzenia z Vault-Tec z Fallouta są jak najbardziej na miejscu.

Richard wiedzie powolne, bezpieczne życie w zamknięciu, daleki od problemów nad nim, zimy stulecia i brutalnych ekscesów, do jakich dochodzi na powierzchni. Ma telewizor, komputer z wewnętrzną siecią, ciepły posiłek, ciepłe łóżko i ciepły prysznic. Wszystko się zmienia, gdy do celi naprzeciwko trafia kobieta, tytułowa Alice. Również więzień, jak się okazuje, skazana za morderstwo. Osamotniony Richard w końcu ma się do kogo odezwać, może dowiedzieć się, co dzieje się na zewnątrz oraz pozostać w kontakcie z kimś żywym (strażnicy nie należą do najbardziej rozmownych). W miarę poznawania się dwójki bohaterów okazuje się, że kobieta skrywa wiele sekretów, co zaczyna jeszcze bardziej intrygować Richarda.

Kolejne dni w podziemnym, dobrze wyposażonym więzieniu zamieniają się w następne opowieści Alice, w których sterujemy nią samą, na pokrytej śniegiem otwartej przestrzeni. Tam kobieta wraz ze swoim synkiem stara się przeżyć i zapewnić bezpieczeństwo sobie i swojej pociesze. Wraz z rozwojem opowieści Alice, w więzieniu zaczynają dziać się dziwne rzeczy. Rozpoczyna się niepozornie – brakuje ciepłej wody pod prysznicem. Administrator wewnętrznej sieci przestaje reagować na maile Richarda i tym podobne. Im bliżej jesteśmy odkrycia, kogo zamordowała Alice, tym bardziej niepokojące wydarzenia mają miejsce w więzieniu. Macie u mnie plusa, jeżeli skojarzyło się to wam ze Stanfordzkim Eksperymentem Więziennym.

Przygodówka point & click prezentuje styl graficzny nazywany „piksel art.”. Z tym, że to wcale nie jest piksel art. Gra jest po prostu paskudna. Potrafię docenić piękno gier w stylu retro (Retro City Rampage!) i to na pewno nie ten kierunek. O ile tło graficzne w zamkniętych pomieszczeniach jest jeszcze akceptowalne, na otwartych przestrzeniach przecierałem zmęczone oczy ze zdumienia. Drzewa, jakie zobaczyłem w Richard and Alice, można narysować w Paincie. Nie piszę tego ze złośliwością, wystarczy spojrzeć poniżej. Takie maszkary namaluje każdy gimnazjalista, w jakieś 2-3 minuty. Wszystkie budynki prezentowane z zewnątrz, ich prostota kojarzona z MS Paint, po prosto bolą. Lepiej prezentują się modele postaci. Te przypominają kawałki pikseli żywcem wyciągnięte z gier na Game Boy-a Advance, nie jest więc źle. Chociaż grafika, nawet jak na piksel art, jest nie do przyjęcia, należy pamiętać, że stanowi jedynie nieistotne tło do samej opowieści, ta natomiast…

r2

Jest po prostu bardzo dobra. Spodobały mi się zwłaszcza dialogi. Są bardzo „żywe”, bez sztucznych i filmowych frazesów. Wymiany zdań pomiędzy dwójką głównych bohaterów są najzwyczajniej w świecie ludzkie, przy użyciu codziennych zwrotów, których sami używamy. Zero patosu, zero sztuczności. Bardzo dobrze się to czyta i to właśnie rozmowy sprawiły, że chciałem posuwać akcję dalej, poznając kolejne wydarzenia z życia Alice. Co do prowadzenia narracji, ta również jest bardzo ciekawie przeprowadzona. Z jednej strony mamy dwójkę ludzi w ciasnym, zamkniętym pomieszczeniu głęboko po powierzchnią ziemi, aby nagle przeskoczyć w ośnieżone, otwarte pola, po których Alice podróżuje wraz z synkiem. Miodzio. Bardzo pomaga tutaj muzyka, która idealnie wpasowuje się w klimat. Jest cicha, skromna, ale bardzo klimatyczna i potrafi świetnie zbudować atmosferę niepokoju i tajemnicy, na której zależało twórcom. Co jak co, ale za tę muzykę należą się brawa.

Czym byłaby przygodówka bez łamigłówek? Te w Richard & Alice są bardzo łopatologiczne. Mamy w inwentarzu odrdzewiacz? Hmm, na czym by go użyć? Może na zardzewiałej drabinie? Przyznaję, nad pierwszą zagadką spędziłem dobre 10 minut. Nie dlatego, że nie wiedziałem, co powinienem zrobić. To wina sterowania, które choć proste, jest jednocześnie dalekie od intuicyjnego. Sam nie wiem, jak to możliwe, a jednak. Do szewskiej paski doprowadzały mnie natomiast te łamigłówki, które działy się na otwartych terenach, w paru lokacjach na raz. Postacie bohaterów poruszają się w ślamazarnym tempie, toteż w sytuacji, gdzie wskazane jest przemierzanie sporego hektara, nóż otwierał mi się w kieszeni. Gdyby chociaż animacje postaci były dopracowane, jednak nic z tego.

Na specjalne wyróżnienie zasługuje wątek opieki Alice nad jej pięcioletnim synkiem. Chociaż małe, rozwrzeszczane szkraby działają na mnie jak płachta na byka, w tym wypadku było zupełnie inaczej. Po pewnym czasie naprawdę czułem więź, jaka jest między kobietą a jej dzieckiem. Doszło nawet do tego, że zostawiając go w pewnym miejscu, rozwiązując zagadkę, złapałem się na tym, że wracam do wcześniejszej lokacji, tylko po to, żeby sprawdzić, czy moja pociecha jest bezpieczna i ma się dobrze. Twórcy uzyskali ten efekt za pomocą zapadających w pamięć rozmów i za to po raz kolejny należy im się uznanie.

r4

Nie zawiodłem się również na zakończeniu, chociaż te było w pewnym sensie do przewidzenia. O ile wątek Alice został poprowadzony NAPRAWDĘ MISTRZOWSKO, o tyle temat podziemnego więzienia i psychodeli, która wkrada się do głów bohaterów, pozostawia lekki niedosyt. Zwłaszcza końcówka mogłaby być z większą pompą. Nawet mimo tego, opowieść jako całość jest warta zaznajomienia się z nią. Pytanie, czy warto, za te 6 dolarów?

REKLAMA

Jeżeli chcemy poczuć się „bardziej”, wyrwać ze schematu bezmózgiego fana FIFY i Need for Speed, przeżyć coś nowego, można o tym pomyśleć. Jeżeli chcemy dobrej, długiej przygodówki, zdecydowanie odradzam. Richard and Alice starcza raptem na 3-4 godziny. Większość z tego czasu będziecie podpierać głowę jedną ręką, drugą klikając myszką, aby posuwać dialogi do przodu. Wybuchów, seksu i siekania mieczami nie stwierdzono. Ta gra to po prostu interaktywna opowieść, w której zagadki w większości przeszkadzają, niż dają frajdę. Sama fabuła to jedyne, co karze zostać przy ekranie monitora, zmieszana z naprawdę fenomenalną, jednocześnie bardzo skromną muzyką. Jak zostało stwierdzone na początku – jako gra, nie polecam. Jako opowieść, perełka pozwalająca odskoczyć od nowego Dead Space czy innego Call of Duty, da się przełknąć ze smakiem. Mimo tego cena powinna być niższa, bądź tytuł wystarczać na nieco dłużej.

REKLAMA
Najnowsze
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA