Lata 80, Al. Pacino, Michelle Pfeiffer, wielkie spluwy i wiązanki przekleństw, od których uszy puchną nawet polskim kibicom. Scarface w Polsce znany jako "Człowiek z blizną" to, nie bójmy się użyć tego słowa, film kultowy. Ta zimna, naga wręcz dosłowność i okrutna wulgarność przemówiły do widzów i to dzięki nim do dziś nazwisko Pacino kojarzone jest ze wspinającym się na szczyty przestępczej kariery Tonym Montaną. Jak głosi jednak stare powiedzenie - im wyżej zajdziesz, tym boleśniejszy będzie upadek…
I rzeczywiście, pomysł kontynuowania scenariusza filmu wydawał się niedorzeczny. Tony w końcowej scenie obrazu traci przecież wszystko - dom, potęgę, sojuszników, wpływy i pieniądze, no i… życie, a widz pogrąża się w ponurych rozmyślaniach nad upadkiem Montany. Radical Entertainment miało naprawdę spory tupet biorąc się za grę, której fabuła ma być bezpośrednią kontynuacją filmu. Żeby jednak nie było za trudno - zakończenie Briana de Palmy odpowiednio zmodyfikowano. I tak po krótkim samouczku w którym uczymy się strzelać (ach te przerażające nieruchome tarcze), namierzać przeciwników (takie specyficzne auto-celowania na zawołanie) oraz przylegać do ściany i wychylając się zza narożnika po cichu likwidować wrogów (przydaje się to równie często jak prezerwatywa eunuchowi). Po tych zabawach rozpoczyna się właściwa gra…
Świat jest twój!
…w willi Montany w Miami, która właśnie jest ostrzeliwana przez dziesiątki zbirów. Samotnie (niemal) stawiamy czoła przeciwnikom i w ataku furii Tony jakimś zbiegiem okoliczności pokonuje napastników i wychodzi ze starcia na tarczy, choć głównie jest to zasługa jego już-nie-dychających compadres. Trzy miesiące po zniszczeniu imperium, Montana staje na nogi i z kilkoma dolarami w kieszeni i zdezelowanym gruchotem wraca do interesu. Trzeba tylko odnowić znajomości, odzyskać dom, wpływy no i zemścić się na Sosie, który zlecił zabójstwo. Wbrew wszelkim obawom, bo Scarface bez śmierci Montany wydawał mi się taki, jak bajka o Czerwonym Kapturku, w której wilk czmychnął leśniczemu w ostatniej chwili - scenariusz jakoś nie razi. Jeśli oczekujesz fabularnej maestrii z pewnością się zawiedziesz, ale jeśli nie (a daję sobie uciąć przynajmniej kilka potrzebnych do życia organów że tak właśnie jest) - otrzymasz to, co tygrysy lubią najbardziej - fabuła trzyma gardę, choć nie stanowi zarazem istoty produkcji radykałów. Tu postawiono na szybką akcję i specyficzny, znany z filmowego poprzednika klimat.
Imperium nie kontaktuje
Pierwszym krokiem ku odbudowie imperium będzie odświeżenie kilku znajomości i kupno zniszczonej willi. Choć w przeciwieństwie do GTA: San Andreas nie jest możliwe przebranie/utuczenie/wysmuklenie naszego bohatera, to jednak posiadłość możemy z biegiem czasu modernizować i dokupywać masę przeróżnych zalegających po kątach ozdóbek, co zaspokoi niewyżytych fanów Barbie, Kena, Frytki i całej tej wesołej gromadki. Po kilku godzinach z rudery rezydencja Montany staje się piękną fortecą i centrum towarzyskim całego Miami. Za zdobyte podczas gry fundusze kupujemy również coraz to lepsze samochody, łodzie i najmujemy współpracowników oraz wykładamy pieniądze na kolejne inwestycje. Werbunek ludzi ma jedną podstawową zaletę - podczas licznych walk przynajmniej na chwilę odwrócą od nas uwagę i wesprą nas ogniem. Jeśli graliście w Mercenaries na PS2 zapewne kojarzycie ideę zakupu i zrzucania we wskazane miejsce helikopterów/broni/samochodów przez przekupną mafię. Dość podobny pomysł zrealizowano tutaj - po zakupie wózka, czy łodzi wystarczy wykonać jeden telefon - naturalnie odpowiednio kwiecisty jak na Montanę przystało - a nieopodal szybko zjawia się rozgrzana i gotowa do startu maszynka.
Co powie ryba?
Początkowo, oczywiście, nie mamy dostępu do wszystkich dobrodziejstw. Kolejne samochody, interesy i ozdoby pojawiają się w menu po zdobyciu odpowiedniego prestiżu. Ten gromadzimy niemal przez cały czas wykonując powierzone nam zadania najlepiej jak tylko umiemy. Gdy uda nam się zgromadzić dość punktów - wystarczy wrócić do willi, gdzie błyskawicznie awansujemy, a kolejne drzwi stają przed nami otworem (nie w znaczeniu dosłownym oczywiście)…
Jeśli już o zadaniach mowa - w każdym momencie możemy przyjąć jedno z trzech. Zazwyczaj pierwsze od góry to misja niezbędna do ukończenia gry, zaś dwie następne - dodatkowe i (teoretycznie) nadobowiązkowe przygody. Nieprzypadkowo użyłem słowa "teoretycznie" zresztą. Aby uzyskać wpływy w jednej z czterech dzielnic miasta musimy wykupić odpowiednie budynki. Sęk w tym, że dość szybko kieszeń świeci pustkami, a jedynym sposobem aby choć nieco podreperować budżet są właśnie zadania dla Felixa, czy innego dobrodzieja, w wyniku których czasem trafia się grubszy interesik. Naszą potęgę budujemy bowiem na handlu narkotykami i choć początkowo rola Montany jako dealera ogranicza się do zakupu prochów i sprzedawania ich zainteresowanym panom z krokiem w kolanach spacerującym po parku - szybko, gdy w grę wchodzą kilogramy przeróżnych "białych misiów", zawozimy towar do magazynów, zajmujemy się dystrybucją jednocześnie uważając na podniesioną w stan gotowości mafię, która przyparta do muru atakuje należące do nas sklepy i wytwórnie. Wówczas wplątujemy się w szeregi niezwykle krwawych i ryzykownych strzelanin. Gra jest jednak warta świeczki, bo w minutę osiem z bankruta możemy stać się bogaczem (albo martwym bankrutem, ale kto nie ryzykuje i tak dalej…) Kłopot w tym, że szybko zadania poboczne stają się upiornie schematyczne - tu kogoś ochronić, tam rozgromić kilka grup bandytów (choć może grając jako Tony hipokryzją będzie nazwać kogoś "bandytą", prawda?), gdzie indziej sprać gagatka na kwaśne jabłko w walce na gołe pięści, ale jednocześnie uważać, aby nie odwalił kity, niekiedy w ograniczonym czasie… Później akcja robi się tak intensywna, że na nudę nie ma nawet czasu, ale były chwile, gdy ziewałem pomiędzy kolejnymi zadaniami tak głośno, że sąsiedzi ze złości puszczali wiązanki jakich nie powstydziłby się sam Tony.
Niezły film!
Za to misje związane z wątkiem głównym można z dumą nazwać naprawdę ciekawymi i zróżnicowanymi. Rozgrywane są w naprawdę interesujących lokacjach, od czasu do czasu pojawiają się bossowie, a gra i po kilkunastu godzinach potrafi nieźle zaskoczyć. Jedno z moich ulubionych zadań rozgrywało się na zewnątrz starego kina samochodowego, gdzie w pancernym wózku trzeba było odpierać kolejne ataki gangów samochodowych. Ryczące maszyny, dymiące silniki i kilogramy ołowiu w powietrzu - czego chcieć więcej? Nie muszę chyba wspomnieć, że po takim pojedynku właściciel zdecydował się odsprzedać kino (notabene dla każdego szefa interesującej nas nieruchomości trzeba wykonać zlecenie nim rozpocznie on współpracę)
Jak to wygląda?
No właśnie, jak? W zasadzie gra skończyłaby z naprawdę wysoką notą gdyby nie ta nieszczęsna grafika… cóż - tytuł był jednocześnie przygotowywany na PieCyki i konsole starej generacji. Bolesne, ale to naprawdę widać. Poza genialnym modelem postaci samego Montany ("5" w ocenie cząstkowej wystawiłem tylko i wyłącznie za świetnie odwzorowaną twarz Ala Pacino) nic ciekawego. Większość kobiet przypomina zlepek kilkunastu sześcianów z płaską twarzą i bijącymi po oczach kantami i co gorsza tym właśnie jest. Zdarzają się chlubne wyjątki, ale modele postaci to dno dna. Nie lepiej ma się sprawa z furami, budynkami, czy choćby wodą. Musiałbym dostać chyba z tuzin kopert i skrzynkę dobrego rocznika szkockiej aby napisać o domniemanym "bogactwie szczegółów". Niższe stany średnie, panowie i panie. A wymagania wcale nie należą do najniższych. Ale że wspominane już GTA: San Andreas w którego duchu Scarface jest utrzymany również nie zachwycał oprawą jestem to jednak w stanie wybaczyć…
A jak się tego słucha?
Z kolei, tutaj już mogę napisać kilka ciepłych słów. W dowolnym momencie gry (nie tylko podczas jazdy samochodem) możemy wybrać spośród kilkudziesięciu utworów, które podzielono na kilka grup. Fanów filmu ucieszy obecność oryginalnego Soundtracka, a i miłośnicy reggae, rocka, hip-hopu, POPu, czy country znajdą coś dla siebie. Wśród wykonawców znaleźli się Motorhead, Judas Priest oraz Freddie McGregor. Jest w czym wybierać. Ogromne wrażenie zrobił na mnie aktor podkładający głos pod Montanę. Gdyby nie to, że czytałem o tym jakiś czas temu - z całą pewnością nie zorientowałbym się w ogóle, że kwestii nie czytał sam Al. Pacino, a "jedynie" sobowtór głosowy. Również reszta ekipy spisała się nieźle. Warto jednak zwrócić uwagę na język użyty w grze. Jeśli myślisz, że film był wulgarny, odpalając Scarface zweryfikujesz ten pogląd przynajmniej kilka razy. Tony nie należy do elokwentnych demagogów, ale "fakających" na prawo i lewo szaleńców, którzy podczas zwykłej rozmowy bombardują rozmówcę taką wiązanką, że nóż się w kieszeni otwiera..
Już tylko Killer…
W ogóle GTA to przy Scarface ciepłe kluchy (nie bijcie!). Krew leje się naprawdę strumieniami, widok eksplodujących czaszek, urywanych kończyn i fontann juchy to codzienność. Specyficzny, nie do podrobienia (co uważam za duży sukces) klimat buduje również wspomniany już język oraz wulgarne i wręcz przerażające gesty, zachowania i reakcje. Kto raz obejrzy sekwencję, kiedy nie udaje nam się dobić targu z dealerem wie o co chodzi (w telegraficznym skrócie - Tony zostaje sprany tak, że niejeden z was skończyłby to audiencją u świętego Piotra ba, jeden z prześladowców nawet… tak sika mu na twarz, że Montana krztusi się moczem jak zaprawiony w sanatoriach gruźlik). Za to wszystko jednak idzie zapłacić wysoką cenę - aby gra nie była oznaczona symbolem "+21" co zapewne zabiłoby sprzedaż przechodnie są… nietykalni. Tak, nie przesłyszeliście się, choćby przejechać staruszkę na ulicy 30 razy - wrzaśnie, przeklnie, ale podniesie się… I o ile w GTA, w którym od czasu do czasu miałem ochotę stanąć w miejscu, zniszczyć kilka najbliższych samochodów, wywołać gigantyczny korek połączony z masowym ludobójstwem, by w końcu zmierzyć się z oddziałami policji i zniszczyć co mi się rzewnie podoba - tu model rozgrywki jest tak inny, że podobnej akcji sobie, najzwyczajniej w świecie, nie wyobrażam nawet, gdyby cywile byli śmiertelni.
Kryminalni
Skoro jesteśmy już przy policji, to ta owszem, istnieje i nawet dość krzywo patrzy na destrukcję jakiej dokonujemy. Jeśli za bardzo narozrabiamy - wysyła się przeciw nam kilka radiowozów, z których wysiada pan, po rozmowie z którym (wynik takiego dialogu zależy od przebiegu zabawnej minigierki, która towarzyszy nam również przy kupnie dragów, czy lokowaniu oszczędności w banku) albo rozpoczyna się walka, albo zapominamy o całej sprawie i idziemy na kremówki. Jeśli jest gorzej niż "bardzo" z tym "rozrabianiem" - policja już się nie cacka, obejmuje pewien obszar strefą kwarantanny i mamy mało czasu aby się z niego wynieść. Jeśli nam się nie uda w odpowiednim czasie - helikoptery, blokady i funkcjonariusze, choćby nie wiem co - przerobią Montanę na puszkę mielonki. Po śmierci tracimy wszystkie pieniądze i narkotyki jakie mieliśmy przy sobie, a że oszczędności możemy ulokować jedynie w banku (który służy jednocześnie za punkt zapisu gry), który czasem znajduje się daleko od aktualnego miejsca naszego pobytu - bywa naprawdę ryzykownie. Nasze stosunki z policją i mafią charakteryzują odpowiednie paski. Aby je polepszyć - wystarczy wpłacić pewną sumę pieniędzy na konta tych organizacji. Jeśli za bardzo zajdziemy za skórę gangsterom - urządzają oni atak na nasze nieruchomości, co wiąże się ze stratami w ludziach (których wynajmujemy w charakterze ochrony) i, bardzo możliwe, kosztami związanymi z renowacją budynku. A że lepiej chyba podobnych strat unikać…
Czy warto?
Scarface to, w chwili obecnej, naprawdę sensowna i ciekawa alternatywa dla cyklu GTA. Na tyle interesująca aby przyciągnąć przed ekrany monitorów i miłośników filmu, i San Andreas, i niedzielnych graczy. Twórcy postawili na sprawdzony model rozgrywki, jednocześnie dodając nieco od siebie i budując klimat znanego hitu wprost ze srebrnego ekranu. Świetny model jazdy, bardzo dobra muzyka no i spora grywalność… gdyby jeszcze popracować nad grafiką i usunąć kilka bugów - byłby murowany hit. Tak jest tytuł dobry, z całą pewnością wart swojej ceny i czasu mu poświęconemu, ale za kilka lat o "Scarface" nie będziemy pamiętać wcale.