Jestem rozdarty. Z jednej strony każda reklama gry wyświetlana w tradycyjnych mediach odruchowo budzi mój uśmiech. Z drugiej strony spot „Revenge” promujący aplikację „Clash of Clans” przypomina, jak potężna stała się gałąź Free2Play. W końcu niewielu stać, aby wykupić czas antenowy podczas finałów Super Bowl.
Nie znam się na footballu amerykańskim. Nie rozumiem fenomenu Super Bowl, ale wiem jedno – to wydarzenie już dawno przestało być tylko i wyłącznie evenetem sportowym. Dzisiaj to również święto konsumpcjonizmu. To podczas Super Bowl wyświetlane są zwiastuny największych filmów. To tutaj reklamują się najgłośniejsze marki i to tutaj pojawiają się najsilniejsze firmy. Z tej perspektywy reklama „Clash of Clans” powinna mnie cieszyć. Jestem wszakże pasjonatem gier oraz nowych technologii.
Niestety, tak jak uwielbiam gry, zwłaszcza mobilne, tak samo nie przepadam za postępującym modelem biznesowym Free2Play.
Równe 9 milionów dolarów. Właśnie tyle kosztuje emisja minutowej reklamy podczas Super Bowl. Producenci „Clash of Clans” nie tylko wydali zawrotną sumę za wyświetlenie, ale również zapłacili honorarium aktorowi Liamowi Neesonowi. Ten po sukcesie filmów akcji z serii „Taken” przeżywa w branży swoją drugą młodość i robi to, w czym jest najlepszy – egzekwuje długi, znajduje ludzi i grozi im na wizji. Można więc przypuszczać, że stawka aktora również nie należała do niskich.
Mimo tego producenci „darmowej gry na telefon" pozwolili sobie na akcję, której z bólem zębów mogą zazdrościć agencje reklamowe innych, znacznie bardziej rozpoznawalnych firm z dziedziny interaktywnej rozgrywki. Pokazuje to, jak wielkie pieniądze krążą w „darmowej” strefie Free2Play. Strefie, która w moim mniemaniu jest prawdziwą chorobą, prawdziwą degrengoladą mobilnej branży gier. Wraz z postępującym trendem Free2Play spada wszakże jakość samych przenośnych produkcji.
Widać to na przykładzie wielu zbrukanych marek. Dungeon Keeper, Crazy Taxi oraz SimCity są tego najlepszymi przykładami.
W tym momencie jakiś gracz może napisać, że mikro-płatności wcale nie są obowiązkowe. Co więcej, dobrze, że gra jest darmowa, bo ktoś może sobie na nią pozwolić, z kolei na płatną edycję nie byłoby go stać. Oczywiście nie mam zamiaru polemizować z tym, że możliwie szeroki dostęp do gier to zjawisko pozytywne i pożądane. Problem polega na tym, że Free2Play wypacza mechanikę i rozgrywkę KAŻDEJ gry. KAŻDEGO gatunku. Tutaj nie chodzi o to, że dostajecie darmowe gry. Dostajecie darmowe mechanizmy mikro-transakcji schowane pod płaszczem gry. To ogromna różnica.
Filozofia Free2Play to nie wtłoczenie mikro-transakcji do jakiejś interaktywnej produkcji. To przygotowanie otoczki gry pod mechanizmy Free2Play. Gdyby usunąć je z finalnego kodu, sama aplikacja stałaby się niegrywalna i rozsypałaby się niczym domek z kart. Problem polega na tym, że mikro-transakcje przestały być opcją, przestałby być możliwością. Stały się samym szkieletem gier, bez którego te nie są w stanie samodzielnie funkcjonować.
Jeżeli nie wierzycie, uruchomcie oparte na Free2Play Modern Combat 5 oraz darmowe N.O.V.A. 3: Freedom Edition. Obie strzelaniny tego samego producenta różnią się diametralnie w sposobie narracji, w sposobnie przedstawienia misji, ich długości, podejścia do trybu wieloosobowego czy paczek z amunicją i apteczkami. Model Free2Play wpływa na każdy, ale to absolutnie każdy aspekt rozgrywki. Zniewala gracza i krok po kroku zapoznaje go z ekonomicznym systemem, który jest nastawiony na zyski z każdego użytkownika. Zyski, które w wielu przypadkach znacząco przekraczają profity wynikające ze standardowej sprzedaży gier.
Darmowe „Clash of Clans” nazywane przez wielu „Clash of Credit Cards” jest wyraźnym i namacalnym symbolem, w którym zmierza mobilna branża.
Reklama wyświetlana podczas Super Bowl to ewidentny pokaz siły oraz możliwości. To jasny sygnał, że Free2Play triumfuje nad standardową, klasyczną formą dystrybucji mobilnych gier. To również przykład dla innych deweloperów, silnie wspierany przez takie molochy jak Google oraz Facebook. Dzisiaj na płatne aplikacje mogą sobie pozwolić jedynie najwięksi i najbardziej odważni. Jesteśmy przyzwyczajani, że „graczom należy się za darmo”. Po wielu komentarzach na takich platformach jak Google Play czy sklep Windows Phone widzę, że zaczynamy przedkładać darmowy dostęp nad jakość produktu. Bardzo mnie to boli.
Sytuacja jest dla mnie niezręczna o tyle, że sama reklama jest kapitalna i ogląda się ją z prawdziwą przyjemnością. Liam Neeson ze smartfonem w dłoni nawiązujący do „Uprowadzonej” sprawdza się rewelacyjnie i świetnie kontrastuje z kolorową szatą graficzną samej gry. Spot podoba się nie tylko mnie, o czym świadczy ponad 18 milionów wyświetleń i szalejący licznik na YouTube. Szkoda tylko, że zamiast „Clash of Clans” Neeson nie gra w przenośne „X-COM: Enemy Unknown”, „Monument Valley” czy innego „Fahrenheita”. No i nie będzie grał, dopóki będziemy przedkładać darmowy charakter nad jakość produkcji.