Są takie tematy w światowej kinematografii, które zdają się być niewyczerpalne. Do ich grona z pewnością można zaliczyć zjawisko zombie, żywych trupów, wampirów i wszelakich tego typu monstrów, zdolnych położyć kres ludzkości. Nie ma więc co się dziwić, że wciąż powstają nowe filmy o tych agresywnych przyjemniaczkach. Mamy dlatego kolejnego Resident Evila. Tak, to znowu oni - bestie zarażone wirusem T, szaleni naukowcy eksperymentujący na genach ludzkich i tylko jedno lekarstwo na całe zło - dzielna Mila Jovovich, która niezmiennie wciela się w rolę niebezpiecznej, jak diabli, Alice.
Udając się na seans nie możemy liczyć na wiele ponad wartką akcję i pełną gamę efektów specjalnych. Cała otoczka fabularna to tylko pretekst do pokazania, jak w dobrym stylu rozpłatać wnętrzności kilkudziesięciu mutantów. Co więc stało się po wydarzeniach z dwóch pierwszych części? Racoon City nie udało się odizolować, nawet poprzez jego kompletne zniszczenie. Niebezpieczny wirus rozprzestrzenił się po niemal całym globie. Grupa kilkudziesięciu śmiałków w konwoju składającym się z paru opancerzonych pojazdów krąży więc po świecie, co rusz natykając się na przeszkody w postaci przemienionych w potwory ludzi, co znacznie uszczupla ich szeregi. Wykorzystują każdą okazję do zdobycia jedzenia czy paliwa mając nadzieję, że w końcu trafią na teren całkowicie wolny od skażenia i życie będzie toczyć się tam normalnie. Nagły atak stada rozwścieczonych ptaków mógłby zakończyć się dla grupy tragicznie, ale z pomocą przychodzi stara znajoma - Alice - która w międzyczasie zyskała masę nowych mocy paranormalnych (choćby takich jak telekineza). Problem jest tylko taki, że wykorzystując swoje zdolności zostaje namierzona przez znanego nam już z poprzedniej części doktora Isaaca, który w podziemiach swej korporacji tworzy coraz to nowe klony głównej bohaterki i pobraną od nich krew przekształca w serum przeciwko mutacjom. Potrzebny mu jest jednak oryginalny "projekt Alice", skutkiem czego akcja przeradza się w pościg za bandą krążącą po nieco pustynnej już Ziemi w celu schwytania naszej dziarskiej dziewoi.
Jest szybko, jest dynamicznie, jest fajnie. Mila Jovovich non stop wpada w kłopoty, z których wydostać może się tylko wyrzynając hordy wrogów w pień bronią białą czy palną - do wyboru, do koloru. Nie można doszukiwać się tu jakiś ambitnych zagadek, owszem - jest parę tajemnic, których rozwiązanie przyjdzie same wraz z upływem kolejnych minut filmu, ale to nie one są głównym motorem napędowym tej produkcji. Mamy niby jakieś dialogi, jakiś ogólny cel dla dzielnej drużyny, wyraźny podział na dobrych i złych, ale wszystko i tak sprowadza się do efektownej jatki.
Jest w filmie kilka elementów, które mogą denerwować. Oczywiście jeśli na produkcję tego typu patrzy się z przymrużeniem oka w kwestii realizmu, to do sporej ilości błędów nie sposób się przyczepić. Jednak po prostu nie mogę nie wspomnieć o fakcie, **SPOILER** gdzie do zasypanego wszechobecnym piaskiem Vegas trafia kontener pełen mutantów. Fajnie, jako tako pomyślana pułapka, jest materiał do zabijania i nie ma na co narzekać. Poza tym, że stosunkowo niewielka skrzynia mieści w sobie niezliczone zastępy złych typów. Ja nie wiem jak oni wszyscy tam weszli, porąbali się na części żeby było łatwiej upakować a potem brali klej i doczepiali sobie odcięte kończyny? ** KONIEC SPOILERA** To tylko taka największa zauważona przeze mnie usterka, ale tak jak mówiłem - jeśli nadzieje o wysokim realizmie porzucimy już na samym początku, to nie powinno nam to aż tak przeszkadzać. Co jeszcze było dla mnie niejako sztuczne, to odgłos wyciągania przez Alice broni z kabury. Za każdym razem jest identyczny - rozumiem taki zabieg, gdy gram w grę komputerową Resident Evil - tam dany dźwięk nagrany jest tylko raz, a potem skrypt go odtwarza. Ale w filmie? Można się było nieco bardziej postarać. No i oczywiście musiał być obecny wałkowany już dziesiątki razy motyw o tym, jak to jednego z dobrych lekko chlasnął zombie i potem ten ukrywa się przed kumplami z zakażeniem, żeby już po przemianie rzucić się na nich z szeroko otwartymi ramionami... No i oczywiście z mocno rozwartą szczęką.
Słowem podsumowania - pomimo moim narzekań w poprzednim akapicie Resident Evil: Zagłada to porcja naprawdę dobrego kina akcji. Przyjemnie się to ogląda, jest to wręcz doskonała rozrywka na nudne popołudnie, w które nie chcemy silić się na nic ambitnego. Obejrzeć, przeżyć kilka chwil mniejszych lub większych emocji, dobrze się pobawić i po półtorej godziny od włączenia filmu zapomnieć o wszystkim i wrócić do szarej rzeczywistości. Oto recepta na udane dziewięćdziesiąt minut.