„Rojst Millenium” za nami. Sprawdzamy, czy 3. sezon serialu Netfliksa to godne zwieńczenie cyklu
Dwa i pół roku po premierze poprzedniej odsłony do biblioteki serwisu Netflix nareszcie trafi 3. i finałowy sezon polskiego hitu w reżyserii Jana Holoubka. „Rojst Millenium” nie funduje swoim bohaterom tak dużego przeskoku w czasie, jaki miał miejsce poprzednio, jednak i tym razem na bieżące wydarzenia swój cień będą rzucać incydenty sprzed dekad. Poza tym nowa odsłona okazuje się - wzorem poprzednich - urzekająco stylowa, pierwszorzędnie zrealizowana i wciągająca jak tytułowe bagno.
OCENA
Minęło nieco ponad dwa lata od czasu wydarzeń nakreślonych w 2. sezonie ocalonej przez Netfliksa polskiej produkcji. Jeden z najciekawszych rodzimych seriali wraca z 3. i zarazem ostatnią częścią trylogii, by raz jeszcze pochylić się nad losami mieszkańców fikcyjnego miasta, osiedla na Grontach, przeklętego lasu i jeszcze bardziej umęczonych Zarzyckiego, Wanycza i reszty znanych nam już postaci.
Ani systemowa transformacja, ani zażegnanie wielkiej powodzi nie przyniosły tym zachodniopolskim okolicom prawdziwego wytchnienia - demony przeszłości, szarość codzienności i tlące się w trzewiach zło nie zamierzają odpuścić. Nie ma co się łudzić, że symboliczne wejście w nowe millenium otworzy przed bohaterami portal, który magicznie przeniesie ich do lepszej rzeczywistości. To miasto - miasteczko - być może nabrało nieco kolorów, ale wciąż pozostaje trudnym do życia miejscem, z którego co drugi mieszkaniec chciałby prysnąć.
Czytaj więcej o produkcjach Netfliksa:
Rojst Millenium: recenzja serialu Netfliksa
Nawiązanie do numeru ilustrującego inny popularny polski serial („Ten syf może zmyć tylko potop”) nie ma zatem racji bytu - syf ma się dobrze, tętni życiem, rozlewa się na okolice wprost z czarnego, bijącego gdzieś w głębi lasu na Grontach serca. Zmieniają się fasady i oblicza, ale kwestie kondycyjne wciąż pozostawiają wiele do życzenia. Tak szerokie ramy czasowe serialowej trylogii umożliwiły sportretowanie długiego i mozolnego procesu przemian, które miały zmienić polską rzeczywistość na lepsze. To, co złe i wewnętrznie paskudne, wciąż takim pozostaje - najszybciej i najwyraźniej zmieniają się bowiem fasady.
„Rojst” od początku bawi się motywem „czasu zmian”, jednocześnie podkreślając, że większość z nich jest pozorna, niektórych kwestii zmienić się po prostu nie da, a inne potrzebują na to znacznie, znacznie więcej czasu. Mieszkańcy tego anonimowego mikroświata, który skupia w sobie przekrój problemów (nie tylko) ówczesnej Polski, oczekują wejścia w nowe millenium. W lesie na Grontach zostaje odkopany szkielet z naszyjnikiem, sierżant Jass zostaje postrzelona, a podczas urodzinowego bankietu w hotelu „Centrum” dochodzi do zabójstwa ważnej osobistości (już widzowi znanej). Serialowa opowieść cofnie się do lat 60., bo to właśnie w przeszłości kryje się rozwiązanie nowej intrygi.
1. sezon „Rojsta” stał przede wszystkim aktorstwem i walorami produkcyjnymi; intryga, choć interesująca, ostatecznie rozczarowywała niezręcznym piętrzeniem i rozwiązaniem. W „Rojst 97” potknięcia zostały naprawione i do znakomicie napisanych bohaterów w tym wciąż niezwykle stylowym serialu dopisano pierwszorzędną fabułę. „Rojst Millenium” wychodzi z tego zestawienia zwycięsko, raz jeszcze proponując dopieszczoną realizację: wybitnie dobrana ścieżka dźwiękowa, świetne i przewyższające standardy naszego kina udźwiękowienie, estetyczna uczta dla oka, niepodrabialna atmosfera pozostają w mocy. Fabuła okazuje się jeszcze ciekawsza, ale to bohaterowie - zarówno nowe barwne postacie, jak i te dobrze nam już znane, bogato nakreślone, ciekawe charaktery, które na naszych oczach przechodzą długą i trudną drogę, a teraz otrzymują serialowe zamknięcie części swoich wątków. Nic nie zdradzę, ale powiem, że jest to zamknięcie satysfakcjonujące, choć droga do niego będzie kręta i wyboista. To niewątpliwie najbardziej złożony z „Rojstów” - kolejne ścieżki fabularne przeplatają się w nieoczywisty sposób, mniejszych lub mniejszych zależności łączących postacie, współczesność i historię jest tu naprawdę sporo, a ułożenie i dopasowanie wszystkich puzzli wymaga uwagi, skupienia. Ostatecznie jednak połączenie kropek sprawia mnóstwo frajdy, nie męczy, nie nuży.
Akcja „Rojsta Millenium” rozgrywa się na dwóch płaszczyznach czasowych (rok 1999 i lata 60.), angażując kilka pokoleń. Widz, śledząc kolejne tropy, stopniowo odkryje kolejne związki między przeszłością a teraźniejszością, a dotarcie do każdego z tych powiązań okaże się - gwarantuje - przyjemnie ekscytujące. Co więcej, ta odsłona proponuje kilka słodko-gorzkich (z różnie rozłożonym naciskiem) finałów dla naszych postaci; Jan Holoubek wraz z Kasprem Bajonem dowieźli zgrabne, jakościowe zakończenie, odpowiadając na wiele kluczowych, zadanych w poprzednich sezonach pytań. Nikt nie powinien poczuć się rozczarowany stopniem niedomówień lub zignorowaniem pewnych otwartych wcześniej kwestii - pieczołowicie przygotowany skrypt dba o rozwinięcia i epilogi, nie pozwalając sobie na zaniedbania (za to na nieco większą dawkę zaskakującego, wspaniale ironicznego humoru - jak najbardziej). Precyzyjna robota.
Nie było i nie ma w Polsce drugiego takiego serialu jak „Rojst” - znaczy się: produkcji równie atrakcyjnie zrealizowanej, doskonale oddającej realia epoki, które służą tu zresztą czemuś więcej, niż tylko dekoracji. Produkcji kryminalnej, która ma do opowiedzenia więcej ciekawych historii, niż tylko jedną intrygę. Której bohaterowie to pełnokrwiste, wyraziste osobowości; fascynujące, wielowarstwowe. I w końcu - wybaczcie złośliwość - która pozwala widzowi usłyszeć i zrozumieć dialogi. Ta trylogia to jedna z najlepszych odcinkowych opowieści w historii polskich seriali. Cudownie było móc z nią obcować.