"Różowe lata 90." dopiero teraz zdają egzamin dojrzałości. Sitcom Netfliksa musi jeszcze popracować nad utrzymywaniem równowagi, ale staje już o własnych nogach.
OCENA
1. sezon (bądź według nomenklatury Netfliksa - część) miał przyciągnąć fanów "Różowych lat 70.". Nachalnie uderzał w nostalgiczne tony za sprawą cameo oryginalnej obsady. Znani nam bohaterowie, tym razem dorośli, pojawiali się na krótkie momenty, aby symbolicznie przekazać pałeczkę młodszemu pokoleniu. Udało im się jednak skraść całe show, bo ich następcy nie odnaleźli jeszcze swojego rytmu. Nowe dzieciaki próbowały wejść w buty swoich poprzedników i wychodziło im to raczej średnio, przez co sitcom na swych barkach dźwigali jedynie Red i Kitty. Całkiem nieźle im to szło. Choć produkcja pełniła przede wszystkim funkcję przypominania, za co pokochaliśmy pierwowzór i tak przyjemnie się ją przecież oglądało. Teraz serial z przytupem wyleczył się z syndromu sequela.
Oczywiście, wciąż stare wygi są tu najlepsze. Jednakże z głównych bohaterów oryginału powraca już tylko Donna, która odwozi Leię do Point Place na wakacje. Red i Kitty znowu mają okazję zabłyszczeć, bo Greg Mettler i Bonnie Turner dają im przestrzeń do tęsknoty za Erikiem i potem pracy nad własnym związkiem. Przy okazji sprowadzają też na dłużej Boba, pozwalając mu w pełni odbudować swoją ambiwalentną relację z Formanami. To znowu mocny element przywoływania nostalgii za pierwowzorem, ale tym razem robi za dodatek, ubarwia losy paczki młodych przyjaciół. Między nimi w końcu widać jakąś chemię, wierzy się w ich wzajemne relacje. Chce się z nimi przebywać w piwnicy i słuchać kolejnych wynurzeń, gdy siadają w swoim kręgu.
Różowe lata 90. - recenzja 2. części sitcomu Netfliksa
Akcja co prawda rozgrywa się rok po wydarzeniach przedstawionych w 1. sezonie, ale fabuła rozpoczyna się w miejscu, w którym się poprzednio skończyła. Leia i Nate muszą stawić czoła konsekwencjom swojego prawie pocałunku. Przez pierwsze dwa odcinki zastanawiają się, czy powinni o tym powiedzieć swoim partnerom - Jayowi i Nikki. W międzyczasie Mettler i Turner stawiają grunt pod nowe wątki. Mnożą je w dalszej części "Różowych lat 90.". Dzięki temu Gwen staje się głosem rozsądku i zdarza jej się matkować. Ozzie, początkowo schowany gdzieś w cieniu, również nieraz dostaje szansę, aby uwieść, już nie tylko sarkastycznymi komentarzami.
Nowe odcinki są bardziej napalone od poprzednich. Żarty kręcą się przede wszystkim wokół seksu. Rubaszny humor prowadzi nas od jednej głupiej akcji do drugiej. Od kasety z pornolem, która utyka w magnetowidzie, po przepraszanie przez Jaya oszukanych niegdyś dziewczyn, w tym jednej niebezpiecznej wariatki. Tym, co wyróżnia 2. sezon "Różowych lat 90." od pierwszego jest to, że w tym całym heheszkowaniu twórcy znajdują czas, aby pochylić się nad bardziej poważnymi problemami. Oczywiście, na ile to w przyjętej formule możliwe, bo przecież starcie Gwen z rasizmem to tylko muśnięcie tego skomplikowanego tematu. Tak samo podejrzenie niechcianej ciąży zostaje rozwiązane w typowy dla sitcomów sposób - szybko i zabawnie. Podejście Mettlera i Turner napawa jednak serial ciepłem, wzbudza sympatię do bohaterów i urozmaica dostarczane przez serial emocje. Rel - chciałoby się podsumować.
Umówmy się, że wbrew tytułowi nie mamy do czynienia z dzieciakami lat 90. W przeciwnym wypadku Netflix by się załamał kontrowersjami wśród docelowej grupy swoich odbiorców, którym nawet żarty w "Przyjaciołach" przeszkadzały. Dlatego główni bohaterowie to Zetki pełną gębą. To towarzystwo inkluzywne, zróżnicowane pod względem płci, rasy czy orientacji seksualnej. Z komentarzami wyważonymi tak, żeby przypadkiem nikogo nie obrazić. Humor bywa tak miałki, że nawet śmiech z puszki nie pomaga. Niemniej twórcom udaje się oddać klimat ostatniej dekady XX wieku, poprzez liczne odniesienia do ówczesnej popkultury. Lisa Loeb przegania więc Leię ze swojego teledysku do "Stay", Ozzie reklamuje Mentosy, tak jak to wtedy było modne, a Kittie wyobraża sobie, jak Carmen Electra wyzywająco tańczy, próbując uwieść Reda. Młodszym widzom te wszystkie nawiązania mogą wydawać się niezrozumiałe, ale tym starszym zapewnią przyjemny najntisowy posmak.
Więcej o serialach Netfliksa poczytasz na Spider's Web:
Sitcom najlepiej sprawdza się jako składanka the best of lata 90. Wciąż nie jest wybitny, ale nigdy do tego miana nie aspiruje i cieszy się statusem pustych telewizyjnych kalorii. Jeśli więc twórcy dalej będą zmierzać obraną w nowych odcinkach ścieżką, być może śpiewane w czołówce We're All Alright zabrzmi w przyszłości tak samo mocno i wyraziście, jak w "Różowych latach 70.". Mimo mnóstwa obszarów do poprawy serial Netfliksa ogląda się tak dobrze, że smutek bierze, gdy po ostatnim epizodzie, zamiast następnego pojawia się propozycja obejrzenia innego tytułu. Produkcja kończy się przecież słabym cliffhangerem z udziałem nowych, ledwie wprowadzonych bohaterów, swoją drogą kolejnych ikon pokolenia millenialsów. Trudno w tym wypadku mówić o jakimś finale. Opowieść urywa się nagle, bo po sukcesie 1. sezonu streamingowy gigant zamówił kolejną, ale już znacznie dłuższą odsłonę, przez co, jak w podobnych przypadkach w zwyczaju, zdecydował się podzielić ją na pół. Następna część pojawi się na platformie 24 października. A ja biorę się za naprawę wysłużonego magnetowidu, żeby sobie ją nagrać.
Dotychczasowe odcinki "Różowych lat 90." obejrzysz na Netfliksie.