REKLAMA

Sam & Max: Season I

Latka lecą, czasy się zmieniają, pierwszy siwy włos na twojej skroni, a potem już tylko czerwone korale, wnuki, emerytura, pierwsza sztuczna szczęka, szalejący cholesterol i w końcu - plastikowe kwiaty na marmurowej tablicy...

Rozrywka Blog
REKLAMA

...I tylko Sam & Max się trwają niezmienni...

REKLAMA

... No, jeszcze Rolling Stones...

... I Maryla Rodowicz też ta sama...

... A i jeszcze Lech Wałęsa...

... Ale Sam & Max też zdecydowanie nie zmienili się ani o jotę...

Był rok 1987 kiedy świat poznał "Monkeys Violating the Heavenly Temple" - pierwszy komiks autorstwa Steve'a Purcella, opowiadający o przygodach psychopatycznego królika Maxa i jego niezwykle rzeczowego antagonisty, psa-detektywa Sama (którego sylwetka miała wyśmiewać bohaterów filmów noir), pracowników tajemniczej organizacji Freelance Police. Zwierzaki rozprawiały się z kultem jednego z filipińskich bożków (a zrobiły to w dość nietypowym stylu). Album spotkał się z umiarkowanie ciepłym przyjęciem i zapewne zaginąłby (wraz z kolejnymi) w mrokach dziejów, gdyby nie będące wówczas na szczytach popularności LucasArts, które wykupiło od młodego Purcella licencję i rozpoczęło produkcję Hit the Road - gry korzystającej z wykreowanego przez Steve'a uniwersum. Pomysł okazał się strzałem w dziesiątkę! Doświadczeni programiści, świetni graficy, pełni zakręconych pomysłów scenarzyści i w końcu sam "ojciec" nietypowych śledczych wysmażyli wspólnie jedną z najzabawniejszych przygodówek wszechczasów, którą pokochali tak gracze, jak i nawet najsurowsi krytycy. Sam i Max nagle stali się duetem, jakby nie mówić przynajmniej rozpoznawalnym. Doszło nawet do tego, że telewizja FOX rozpoczęła emisję 24 odcinkowego serialu animowanego* The Adventures of Sam & Max: Freelance Police, który w kwietniu 1998 roku (emisja rozpoczęła się pod koniec roku 1997) zdobył Gemini Award w kategorii "Najlepszy Serial Animowany" (i wkrótce potem został zdjęty z anteny, ale że nie chcę tych złotych zgłosek pokrywać w tym momencie platyną - zmilczę).

What's next?

I, jak się zapewne domyślacie, grzechem byłoby serii nie kontynuować, co dostrzegło również samo LucasArts. O niedoszłym Sam & Max: Plunge Through Spaces wiemy, mówiąc bardzo eufemistycznie, niewiele. Fabuła miała skupiać się na kradzieży Statuy Wolności, zaś poszukiwania zaprowadziłyby detektywów w najgłębsze zakamarki znanej nam galaktyki. I na obietnicach się skończyło. Podobnie było zresztą z bardziej znanym, oficjalnie zapowiedzianym przez LucasArts Sam & Max: Freelance Police, która pomimo licznych petycji, próśb, gróźb i wstrzymywania oddechu została anulowana w marcu 2004 roku i jakiś czas później decyzję tę podtrzymali przedstawiciele firmy, która najwyraźniej wolała skupić się na eksploatowaniu gwarantującej wysoki przychód marki Star Wars, niźli powracać do własnych korzeni (czego dowodem niech będzie fakt, że niedługo przed odwołaniem Freelance Police podobny los spotkał równie głośno zapowiadany sequel Full Throttle). Zdziwieni?

Na szczęście licencja udzielona przez Purcella LucasArts wygasła i autor wespół ze znanym wówczas głównie z niezłych, acz, żeby wątpliwości nie było, nie rewelacyjnych, gier opartych na mało znanej u nas komiksowej serii Bone studiem Telltale podjął decyzję, że para powróci na ekrany monitorów. I tak narodził się pomysł stworzenia Sam & Max: Season I. Gry, na którą fani nie musieliby czekać długimi latami, tytułu nietypowego już ze względu na same założenia, pierwszego w historii, autentycznego "growego serialu". Jak możemy dziś z czystym jak łza sumieniem powiedzieć - ta z pozoru szalona idea... sprawdziła się! Autorzy przygotowali sześć "części" staroszkolnej przygodówki, z interfejsem typu wskaż i kliknij, zakręconym humorem i autentycznie wysoką grywalnością.

Światła, kamera...

Season I składa się z sześciu epizodów. Całość przypomina złożony z kilku odcinków mini-serial, który teoretycznie możesz zacząć oglądać w połowie, ale z pewnością umknie Ci sporo smaczków i nawiązań do poprzednich przygód, a całość straci na ogólnej wymowie. Każdy kolejny epizod rozpoczyna się telefonem Komisarza, który zazwyczaj powierza detektywom jakąś arcytrudną i zarazem zupełnie absurdalną sprawę. W ten, czy w inny sposób zmienia się sąsiedztwo, w którym przyszło żyć Samowi i Maxowi. Bosco - właściciel miejscowego supermarketu Bosco Inconvenince żyje w świecie własnych paranoii i manii, które popychają go do nieustannych zmian toższamości oraz uduskonaleń systemu antywłamaniowego. W tak zwanym międzyczasie konstruuje również (a może raczej - wytwarza - o czym zaraz) rozmaite wynalazki. Te zaś pomimo całej swej... delikatnie mówiąc, nietypowości... (potężna broń biologiczna to, na ten przykład... zużyta chusteczka do nosa) zawsze znajdują zastosowanie. Cały kłopot w tym, że aby wynalazca zdecydował się je sprzedać - detektywi muszą dostarczać mu kolejne, coraz większe sumy pieniędzy (które i tak przeznacza na wspomnianą już modernizację systemu zabezpieczeń). Jeżeli mnie pamięć nie myli - kończy się na 100 trylionach dolarów...

Krótka, niezwiązana z tematem dygresyjka (Boże, dopomóż!)

W świecie Sama i Maxa, w niezwykłej, absurdalnej, pełnej subtelnej groteski i humoreski rzeczywistości zdobycie tak olbrzymich sum (i płotek) nie stanowi jednak problemu. Zagadki - choć proste - wymagają specyficznej pseudo-logiki, spostrzegawczości i odrobiny szczęścia. Oczywiście z całością poradziłaby sobie niejedna przygodówkowa dziewica, ale, między Bogiem a prawdą, łamigłówki są jedynie pretekstem do kolejnych, naprawdę zabawnych gagów. Podobnie jak przerysowana, prosta, choć dowcipna i pełna odniesień historia.

Powrót do wątku głównego (God Was Never On Your Side... but Thanks for the Bomb!)

Wracając jednak do meritum sprawy - kolejnym, stałym punktem wszystkich epizodów Sezonu Pierwszego są komplikacje i konsekwencje związane ze zmianą zawodu przez wszechstronnie uzdolnioną Sybil Pandemik. Choć w pierwszym odcinku daje nam się ona poznać jako psychoanalityk, z każdym kolejnym epizodem Sybil pokazuje kolejną, równie dziwaczną i interesującą twarz. Warto obserwować również przemiany w życiu Jimmy'ego, szczura, który mieszka w ścianie biura detektywów. Czy jesteśmy zatem skazani na bezustanne uczucie deja vu?

Minus! Bez ostrzeżenia!

Wiele zarzutów skierowanych w stronę Sam & Max: Season I dotyczyło właśnie tej wynikającej z idei 'serialu' powtarzalności. Mamy więc telefon Komisarza, rzut okiem na sąsiedztwo, kolejny wynalazek (i tożsamość) Bosco, nowy zawód Sybil, a na tym analogie zresztą wcale się nie kończą. Niektórzy narzekali również na mizerną długość gry (przypominam, że jeden epizod to zaledwie kilka godzin zabawy) oraz stosunkowo małą ilość nowych postaci i lokacji, które Telltale oddawało do naszej dyspozycji wraz z każdym, kolejnym odcinkiem.

Nie jest tajemnicą, że i przede mną stanął olbrzymi problem. Nie da się ukryć, że czegoś takiego jeszcze nie było. Oto na każdy kolejny (poczynając od drugiego) epizod czekaliśmy zaledwie miesiąc. A przecież, jak wielkie nie było poczynione przed rozpoczęciem wydawania cyklu zaplecze - cudów nie ma i programiści nie byli w stanie co 30 dni zaserwować nam Bóg jeden wie czego. Sam pomysł wymagał modyfikacji standardowej skali ocen (tu, przyznaję - odrobinę przedobrzyłem), rozważenia specyficznych kryteriów wpływających na notę końcową i dostosowania stylu kolejnych recenzji (co łatwe nie było - spróbujcie co miesiąc SENSOWNIE zapełniać jedną - dwie strony na opisie jednego odcinka ulubionego serialu) do ogólnego zamysłu programistów.

Changes

Wraz z kolejnymi odcinkami charakter rozgrywki zmieniał się. Fakt - nie były to zmiany drastyczne, ale jednak zauważalne. Łamigłówki stawały się z biegiem czasu trudniejsze (wciąż proste, choć...), zaś liczba przedmiotów w ekwipunku - rosła. Autorzy wprowadzali do świata gry coraz więcej barwnych i nietuzinkowych postaci - oszalałą Myrę Stump, emerytowane gwiazdy Soda Poppers nieustannie szukające sposobu na życie, kochającego dzieci, dobro, piękno i (tutaj wpisz dowolną rzecz, która w Twoim kręgu kulturowym/towarzystwie/rodzinie uchodzi za coś pożądanego - od taniego alkoholu, po herbatę Earl Grey) i nade wszystko - kolor - magika Hugh Blissa, czy samego eks-prezydenta Stanów Zjednoczonych Abe'a Lincolna.

Każdy epizod był jednocześnie czymś zupełnie odmiennym. Twórcy pokusili się o wykpienie w czymś na kształt odcinków tematycznych (od razu zaznaczam - nie każdy epizod może nosić miano "tematycznego") jakiegoś większego fenomenu, jak telewizji w Situation: Comedy, czy mafii i różnych jej twarzy przy okazji (notabene bodaj najsłabszego) The Mole, The Mob and the Meatball. Nade wszystko jednak - każda kolejna "część" przynosiła zupełnie nowy klimat, stylistykę i wydźwięk, co nie pozwalało się nudzić przy monitorze (skłamałbym jednak, gdybym rzekł, że seria momentami nie zjadała własnego ogona, ale to duża bestia i zanim go połknie czeka nas jeszcze sporo dobrej zabawy przy kolejnych Sezonach [drugi został już oficjalnie zapowiedziany!]!).

Live & Loud

Świetnie spisał się zespół Jareda Emersona Johnsona - autora muzyki (efekty jego pracy możecie również podziwiać grając w, przykładowo, Star Wars: Knights of the Old Republic II, czy The Bard's Tale), którego niesamowity jazz nie tylko doskonale komponuje się z wydarzeniami na ekranie, ale nadaje im niezwykłego, nietuzinkowego wydźwięku. Choć gra bazuje na kilku stałych motywach, to sukcesywnie, w kolejnych odcinkach, pojawiały się zupełnie nowe. Autor pozwolił sobie nawet na autoironię umieszczając w Reality 2.0 elektroniczne wersje klasycznych kawałków z poprzednich epizodów. Warto również wspomnieć, że Jared użyczył głosu zwariowanym maszynom C.O.P.S.

Skoro już przy "głosach" jesteśmy - duet David Nowlin (Sam) i William Kasten (Max) spisał się na medal. I chyba nie przesadzę, jeżeli powiem, że pomimo obaw, obaj panowie dorównali swym serialowym odpowiednikom - genialnemu Harveyowi Atkinowi i niemniej utalentowanemu Robertowi Tinklerowi (choć są od nich zarazem zupełnie różni). Winszuję. Amy Provenzano, wcielająca się w rolę Sybil pokazała wyżyny swoich możliwości przy okazji ostatniego epizodu - Bright Side of the Moon, gdzie naprawdę "bawiła się" własnym głosem. Nieco monotonny, choć bardzo przyjemny ton, którym raczyła nas zwykle wynikał jednak z charakteru odgrywanej przez nią postaci. Świetnie wypadł zmuszony do nieustannych zniekształceń głosu Joey Camen (Bosco), który jednocześnie wcielał się w... szczura Jimmy'ego. Trudno w to uwierzyć! Niemniej - perfekcyjna robota.

Warto również wspomnieć, że od Abe Lincoln Must Die w każdym epizodzie pojawiają się zabawne piosenki, które dobrze komponują się z całością. Jest to kolejny (obok czołówki i utrzymanych w podobnym duchu creditsów) element, zbliżający grę do specyficznego, bo specyficznego, ale jednak serialu.

Wanna rub my unicorn?

Oprawa graficzna zadowala. Gra choć jest w pełni trójwymiarowa, bardzo przypomina wydany w 1993 Hit the Road. Jakby nie było - cel został osiągnięty. Telltale zaimplementowało kilka efektownych filtrów graficznych, czy, szczególnie widoczny w biurze detektywów, Bump Mapping. Całość prezentuje się naprawdę przyzwoicie. Ot - niby dobrze wyglądająca, trójwymiarowa kreskówka (zresztą - zwróćcie uwagę na tła!). Duże wrażenie robi różnorodność lokacji i postaci w kolejnych epizodach. Prawdziwy majstersztyk stanowi zaserwowana w Reality 2.0 alternatywna rzeczywistość przypominająca świat z filmu Tron (i w konsekwencji również wydanej kilka lat temu gry Tron 2.0).

Szczypta statystki

Po, jakby nie było, sześciu miesiącach spędzonych w towarzystwie Sama i Maxa na kilka spraw można spojrzeć inaczej, uporządkować pewne wyobrażenia, porównać elementy poszczególnych odcinków, fachowym okiem spojrzeć na wszystkie elementy układanki i tę właśnie chłodną ocenę sytuacji chciałbym wykorzystać zbierając się na podsumowanie. Poniżej przedstawię krótką charakterystykę poszczególnych epizodów wraz z ocenami, które uzyskały w kolejnych wydaniach Playbacku, notami, które przyznałbym w chwili obecnej oraz średnią wyciągniętą przez serwis Gamerankings.com na podstawie zagranicznych recenzji. Postaram się opatrzyć wszystko sensownym komentarzem:

Sam & Max: Culture Shock

Ocena w PB: 8+/10

Ocena w dniu dzisiejszym: 8/10

Średnia ocen w Internecie: 81.7%*

Świetny powrót niemniej świetnej marki. Dowcipna, choć prosta (przede wszystkim fabularnie) gra, która stanowi raczej prolog do większej opowieści. Cały rozdział ma jednak marginalny wpływ na kolejne przygody detektywów i na upartego można traktować go jako pewną osobną całość. Genialne wprowadzenie do tematu, choć Telltale jeszcze nie powiedziało ostatniego słowa.

Sam & Max: Situation: Comedy

Ocena w PB: 8+/10

Ocena w dniu dzisiejszym: 8+/10

Średnia ocen w Internecie: 79.2%

Nic dodać, nic ująć. Mnóstwo postaci niezależnych, sporo fajnie zaprojektowanych lokacji, inteligentne dialogi i wykpienie całej tej "telewizyjnej magii". Podobają mi się również nawiązania do poprzedniego odcinka. Jedna z niewielu ocen, z którymi zgadzam się i dziś.

Sam & Max: The Mole, The Mob and The Meatball

Ocena w PB: 9/10 (sic!)

Ocena w dniu dzisiejszym: 7+/10

Średnia ocen w Internecie: 74.2%

Już nawet nie zakręcony, zakręcony, a zamroczony musiałem być wystawiając The Mole, The Mob and The Meatball dziewiątkę. Nie przeczę - to wciąż tytuł porządny, ale... zarazem nijak nie wyróżniający się spośród pozostałych. Zauroczyć może ogrom nawiązań do filmów, książek i gier "mafijnych". Dziwne, że recenzji nie przypomnieliśmy przy okazji zeszłomiesięcznego tematu numeru.

Sam & Max: Abe Lincoln Must Die

Ocena w PB; 8+/10

Ocena w dniu dzisiejszym: 8+/10

Średnia ocen w Internecie: 80.8%

Zdecydowanie jeden z lepszych epizodów. Świetnie poprowadzony scenariusz, kilka zaskakujących zwrotów akcji i wyśmianie wielkiej polityki Stanów Zjednoczonych stawiają go w czołówce sezonu pierwszego. Abe Lincoln Must Die to również szereg drobnych modyfikacji samej formuły rozgrywki. Czy wspomniałem, że to w nim po raz pierwszy pojawia się piosenka (fenomenalna "War Song"?). Długo zastanawiałem się, czy nie nagrodzić go 'dziewiątką', jednak, jak wspomniałem, skala i tak jest odrobinę wypaczona...

Sam & Max: Reality 2.0

Ocena w PB: 8+/10

Ocena w dniu dzisiejszym: 8+/10

Średnia ocen w Internecie: 80.9%

Broni się specyfiką. Scenariusz nie prezentuje poziomu znakomitej poprzedniczki, ale zagadki, nawiązania do Mario, Final Fantasy, czy utrzymanych w klimatach heroic fantasy cRPG bawią jak nic innego. No i ta "tronowa" stylistyka... Warto wreszcie wspomnieć o nietypowym, zabawnym finale, którego, z naturalnych względów, nie chcę zdradzać.

Sam & Max: Bright Side of the Moon

Ocena w PB: 9/10

Ocena w dniu dzisiejszym: 9/10

Średnia ocen w Internecie: 80.00%

Myślę, że nie ma się co rozpisywać, bowiem recenzja pojawiła się w ostatnim wydaniu Playbacku. Kwintesencja tego wszystkiego, co w Sam & Max: Season I najlepsze.

Na krańcu świata

Jak sami widzicie - Sezon pierwszy spotkał się z uznaniem krytyków. I choć niewiele wiadomo o wynikach sprzedaży - Telltale już zapowiedziało, że to nie koniec przygód Sama i Maxa na ekranie monitorów. Projekt pozwolił im rozwinąć skrzydła - w chwili obecnej pracują nad tajemniczą grą na platformę Nintendo Wii, kolejnym sezonem przygód Sama i Maxa i, jak zadeklarowali, wkrótce zamierzają powrócić do marki Bone.

REKLAMA

Sam & Max: Season I to produkt niezwykle udany. Nietypowy zamysł sprawił, że gra, dostarczana przecież w comiesięcznych dawkach, wbiła mi się w pamięć mocniej, niż jakikolwiek inny tytuł na przestrzeni kilku ostatnich numerów Playbacku. Dowcipna, zakręcona, absurdalna, zresztą może nie będę rozpoczynał kolejnej fali epitetów. Niemniej naprawdę warto zagrać. Tym bardziej, że na sierpień tego roku zapowiadane jest klasyczne, pudełkowe wydanie zawierające wszystkie dotychczasowe epizody. Kto wie - może sprawą zainteresuje się również jakiś polski dystrybutor? Śmieszy, tumani, przestrasza.

*Dane pochodzą z dnia 02.05.07 z serwisu Gamerankings.com

REKLAMA
Najnowsze
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA