REKLAMA

Simon the Sorcerer 4

Któż nie zna Szymka Czarodzieja? Przygód jego doczekaliśmy się do tej pory czterech, włącznie z recenzowaną. Pierwsze dwie to już klasyka. Oldschoolowe przygodówki point'n'click, których grzechem byłoby nie pamiętać. Natomiast kolejna, trzecia, to totalna wpadka. Nieudolna próba przeniesienia gry w (obrzydliwy) trójwymiar. Jak po kilku latach nieobecności wypadła czwarta odsłona o młodym czarodzieju odzianym w charakterystyczną, krwistą szatę?

Rozrywka Spidersweb
REKLAMA

Szczerze mówiąc wątpiłem, i to bardzo, w umiejętności studia Silver Style, znanego przede wszystkim z mocno przeciętnych tytułów, takich jak Gorasul czy The Fall. Zwłaszcza po tragicznej "trójeczce" nie sądziłem, że chociaż po części uda się uzyskać atmosferę i poziom Simon the Sorcerer I & II. Co prawda inna ekipa, ale obawy jednak pozostały. I na szczęście nie doczekaliśmy się crapa, jak to było w przypadku poprzedniej odsłony, ale również brakuje wiele do jakości choćby mojej ulubionej "dwójeczki".

REKLAMA

Producent omawianej gry postawił sobie cel: sięgnąć do początków serii. Wrócić do grafiki 2D (ale nie do końca), zachować klimat starszych braci oraz trochę specyficznego humoru, którym aż kipiały pierwsze przygody Szymka. I muszę przyznać, że w całkiem sporej mierze twórcom się to udało.

W intrze jesteśmy świadkami kłótni tytułowego bohatera ze swoim bratem, a następnie - po dostaniu pilotem w głowę - widzimy wizję tego pierwszego z dawną znajomą, Alix. Proroczą wizję, w której zostajemy ostrzeżeni, że w Magicznym Królestwie dzieją się - a właściwie dopiero będą - straszne rzeczy i tylko my uratujemy je od potencjalnego zagrożenia - póki co owianego tajemnicą. Wtedy wcielamy się, rzecz jasna, w młodego czarodzieja, którego fani przygodówek zapewne doskonale znają. Chwila na odsapnięcie i po odpaleniu zaczarowanej szafy przenosimy się do świata magii i bajd, w którym przyjdzie nam pomóc wilkowi-alkoholikowi, irytującemu Czerwonemu Kapturkowi czy duchowi skazanemu za coś, czego nie zrobił. Ponadto trafimy zza kratki, poznamy swoje - lepsze pod wieloma względami - alter ego, a nawet trafimy do Krainy Umarłych.

Kłopoty chodzą za Simonem, zupełnie jak dawniej. Choć rozgrywka jest dość długa, a dialogów cała masa (często z humorem, lecz niekiedy wymuszonym), to opowiedziana, pełna absurdów, historia nie zachwyca, a przynajmniej do czasu, kiedy wylądujemy w lodowatych ramionach Hadesa. Fabuła jest odrobinę zbyt przewidywalna i nie bardzo ciekawa, przez co gracz może się dość szybko znudzić. Tytuł jest trochę przegadany, teksty nie zawsze bawią, postaci mało wyraziste (poza między innymi sobowtórem bohatera, uzależnionym od procentów fajtłapą-wilkiem czy pyskatym i wygadanym kapturkiem). Ogółem mówiąc brakuje mi iskry i magii - tych elementów, które budowały niezwykły klimat choćby drugiej części Simon the Sorcerer. Chociaż nieprawdą byłoby, że w "czwórce" w ogóle ich nie ma, to jednak efekt nie jest już taki sam...

Gra nadrabia wszędobylskim humorem, lecz i ten czasem jest wrzucony na siłę i powoduje, że, zamiast śmichów-chichów, na twarzy lądują grymasy. Warto nadmienić, że w czwartym Simonie główna postać nie jest już taka sama, tylko nieco odmieniona. Nadal lubi odpowiadać sarkastycznie, ale jest mniej opryskliwa. Osobiście wolałem nieco bardziej starego Szymka, ale że zostało w nim trochę dawnego "ja", więc fani serii nie będą całkowicie rozczarowani. Szczególnie, że nie ma już sławetnej bródki z wersji 3D (co ciekawe nawet autorzy opisywanego produktu z tego się naśmiewają).

Nie będziemy czuć się zawiedzeni też za nawiązania do poprzednich części, które z pewnością ucieszą co bardziej dociekliwych i znających na wylot serię o młodym, odzianym w czerwoną szatę, czarodzieju. Poza tym nie brakuje aluzji do popularnych polskich aktorów (np. Kasia Obciachopek), literackich czy filmowych (np. Władca Pierścieni). Jednak w porównaniu do Sama & Maksa: Sezonu 1 nowe przygody Simona wypadają średnio na jeża. Może gdyby pokuszono się o rodzimy dubbing, na miarę właśnie wyżej wymienionego dzieła (no cóż, patrząc na dokonania CITY interactive - szanse na to były mniejsze niż zero), i więcej mniej wyświechtanych żarcików, to mogłoby być lepiej.

Kwintesencją gier przygodowych - jak się nietrudno domyślić - są łamigłówki. Na jakim poziomie stoją one w Simon the Sorcerer 4? Nie najwyższym. W 9 na 10 przypadków są one proste lub co najwyżej wymagające niezbyt długiego wytężenia mózgownicy czy bawienia się w skojarzenia. Trafiają się jednak bardziej skomplikowane, jak otwarcie sejfu w domu sobowtóra przewodniej postaci, ale jest to mniejszość, niestety. Wyjadacze gatunku raczej nie będą mieli problemów z wykonaniem jakiejkolwiek zagadki, zaś nowicjusze - nawet jeśli sobie nie poradzą - mogą skorzystać z porad po naciśnięciu lewym przyciskiem myszy na gwiazdce pod danym zadaniem w dzienniku. Ułatwia to grę znacznie i można powiedzieć, że twórcy ociupinkę przesadzili - wbrew pozorom mamy wbudowaną malutką solucję. Ludzie z Silver Style widocznie byli święcie przekonani, że to dobry pomysł i przez to wielu adeptów, rozpoczynających zabawę z przygodówkami, nie będzie miało większych kłopotów z ukończeniem czwartego Simona.

Większych trudności nie powinno też sprawić łączenie przedmiotów, których choć jest sporo, to prawie że za każdym razem jest w mniej lub bardziej logiczne wytłumaczenie, dlaczego "to z tym" a nie "to z tamtym". Całość na dodatek upraszcza klasyczny inwentarz, który otwieramy jednym klawiszem, a resztę robimy za pomocą komputerowego "gryzonia". Zupełnie jak dawniej - żadnych zanadto rozbudowanych okienek. Aż łezka się w oku kręci.

REKLAMA

Szata graficzna to hołd dla graczy, którzy zaczęli swoją przygodę z grami przygodowymi wieki temu i zjedli na nich własne zęby. Trójwymiarowe, dość - trzeba przyznać - szczegółowe postaci i tła w 2D. Zabieg, na który decyduje się w dzisiejszych czasach wielu producentów zajmujących się tworzeniem tytułów z tego gatunku, wypadł przyzwoicie. Choć ręcznie malowane i bajecznie kolorowe lokacje nie robią tak dużego wrażenia jak w - recenzowanym przeze mnie dobre kilka miesięcy temu - Sinking Island, ale za to estetyczne modele charakterów oraz stworzeń magicznych stoją na wyższym, niż w przytoczonym przed momentem dziele Benoita Sokala, poziomie. Oprawa wizualna jest naprawdę miła dla oka. Niestety gorzej z warstwą dźwiękową. O ile głosy postaci da się przełknąć (a niektóre powinny się spodobać), tak muzyka mogłaby być dobrą kołysanką dla dziecka. Odgłosy otoczenia zaś przeważnie drażnią uszy, że najchętniej miałoby się ochotę je wyłączyć.

Czas na werdykt, który wygląda następująco: choć nie jest to absolutnie godny powrót Simona, tak mamy do czynienia z produkcją w miarę dobrą. Amatorzy gatunku, którzy połykają spore ilości przygodówek, mogą co prawda poczuć się znudzeni, ale zagorzali fani serii oraz początkujący gracze winni spróbować tego dania. Nie gwarantuję, że zasmakuje ono każdemu, choćby ze względu na specyficzny humor, przegadaną nieco rozrywkę czy nie zachowanie w stu procentach klimatu starego Szymka Czarodzieja (dotyczy jego miłośników). Niemniej jednak - jest dużo lepiej niż w przypadku gniota, jakim była część trzecia, ale Silver Style musi się jeszcze wiele nauczyć, żeby dosięgnąć albo bardziej zbliżyć się do poziomu prezentowanego w pierwszych dwóch odsłonach Simon the Sorcerer. Nawet jeśli nie jest to produkt wybitny ani bardzo dobry, to myślę, że za niecałe dziesięć złotówek warto kupić pełną wersją recenzowanego tytułu.

REKLAMA
Najnowsze
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA