Na każdym kroku mamy do czynienia ze stwierdzeniem, że gatunek kosmicznych strategii umiera w ekspresowym tempie. Nie wiem, gdzie ci malkontenci mają oczy, bo w ostatnich latach na rynku pojawiła się cała masa RTS-ów z akcją rozgrywającą się we Wszechświecie. Ot, wystarczy wspomnieć o wspaniałym Galactic Civilizations II wraz z dodatkami czy rewelacją roku 2008 - Sins of a Solar Empire: Grzechy Imperium Słońca. Oto najlepszy dowód, że ten gatunek trzyma się dobrze. Byłoby jeszcze lepiej, gdyby swoich trzech groszy nie wtrącił polski dystrybutor…
Space Empires V to kolejna odsłona popularnej, lecz zarazem bardzo wymagającej i trudnej strategii z gatunku 4x (eXplore, eXpand, eXploit, eXterminate). Naszym celem jak w każdej takiej produkcji jest podbicie wszelkimi sposobami całej galaktyki. Narzędzi do skutecznego podboju jest po prostu multum.
Pierwsze zaskoczenie spotyka nas przy tworzeniu rozgrywki. Na początku ustalamy nazwę imperium, tytuł rządzącego i środowisko atmosferyczne, w którym będą żyć nasi poddani. Ale to nie wszystko. Tworzymy wszechświat dodając planety i punkty skokowe, określamy ustrój polityczny naszego społeczeństwa, cechy poddanych wpływające na produkcję surowców, budowę itp. Możemy nawet wybrać ikonę ukazującą obywatela naszej planety! Aby dobrze przygotować naszą rozgrywkę, potrzeba nawet pół godziny, by określić wszystkie te czynniki. Na szczęście gdy nie mamy już siły bawić się tymi wszystkimi ustawieniami, możemy posłuży się komputerowym losowaniem.
Gdy zaczynamy grę, sfera techniczna tej produkcji odrzuca od monitora. Grafika jest delikatnie mówiąc słaba. Świat gry jest ubogi w detale i nieczytelny. Kolejne planety zlewają się ze sobą szczególnie wtedy, gdy leżą na sąsiednich heksach. Zresztą prawie cała gra to operacje na wszelakich tabelkach, więc graficy nijak nie mogli zabłysnąć w tej produkcji. Niemniej w tabelkach też idzie się łatwo zgubić, po prostu wszystkiego naraz pokazuje się tak dużo, że ciężko jest to w jednej chwili ogarnąć. Jest jednak zaleta tak archaicznej grafiki: wbrew wymaganiom minimalnym producenta opisywaną produkcję udało mi się odpalić na - UWAGA! - P 166 MHz z 32 MB RAM i kartą graficzną 8 MB. Tak więc dla chcącego nic trudnego, nawet na przedpotopowych sprzętach gra spokojnie się uruchamia.
Rozgrywka jest imponująco złożona. Przyjdzie nam przebrnąć przez tysiące statystyk, tabel, wykresów, wyników, porównań itp. Osób niemających zbyt wiele czasu przestrzegam, żeby nawet nie zabierali się za dzieło studia Malfador Machinations. Rozgrywka w dużej mierze polega na eksploracji ogromnego świata gry. Do tego celu posłuży nam armia przeróżnych statków: od fregat po desantowce i szturmowce. Nie bez znaczenia jest również atmosfera, jaka panuje na planecie, którą chcemy skolonizować. Istnieją cztery różnorodne środowiska: tlenowe, metanowe, wodorowe i tu ciekawostka - bez jakiejkolwiek atmosfery. Więc bez rozwoju naszego społeczeństwa w tym przypadku się nie obędzie. Nasz lud możemy rozwijać w wielu kierunkach. Jeśli chcemy by nasza planeta stała się potęgą militarną - nie ma problemu, rozbudowujemy bazę wojskową i wynajdujemy nowe bronie siejące postrach wśród wrogów. Ekonomiczny raj? Dostęp do fabryk i kopalni stoi otworem. Możliwości jest dużo, zatem każdy wymagający gracz znajdzie coś dla siebie.
Jeszcze więcej możliwości otwiera przed nami dyplomacja. Tutaj możemy robić co nam się żywnie podoba. Sztucznie zawierane sojusze przeszły do historii. W Space Empires V określamy wszystkie aspekty wszelkich porozumień - ich długość, warunki, rozkazy, zachcianki. Poczujemy się jak nasz minister Sikorski jednym słowem. Ponadto istnieje możliwość połączenia kilku rządów, aby za ich pomocą przeforsować ważne ustawy, mające pomóc w pozbyciu się niewygodnych galaktyk. Jeśli obywatele skarżą się na zły stan zdrowia, nic nie stoi na przeszkodzie by podpisać porozumienie dotyczące polityki zdrowotnej. Coś niesamowitego. Decydujemy o wszystkim, co nam się żywnie podoba!
Jak opanować tak trudną i skomplikowaną grę? Od tego ponoć samouczki, ale w praktyce to się nie sprawdza. Tutorial został fatalnie przygotowany. To po prostu masa tekstu, z którego chwilami po prostu nic nie wynika. Żadnych strzałek pokazujących, jaki krok mamy wykonać, żadnych wskazówek. Plansze tekstowe są małe i często musimy je wiekami przewijać, by dojść do szczęśliwego końca danego rozdziału. Zważywszy, że to małe okienka, robi się nieciekawie. Szkoda, że polski wydawca nie pokusił się w tym momencie o lektora, ale Bóg wie co by się stało, gdyby studio polonizujące grę dodało jeszcze kwestie mówione. Dlaczego?
Mówię to z całą odpowiedzialnością: oto najgorsza polonizacja gry od czasów Westernera. Czegoś tak nieprofesjonalnego i skutecznie utrudniającego rozgrywkę już dawno nie widziałem. Trochę ciężko mi to mówić, ale wygląda mi to na klepniętą w pośpiechu peelkę. Oddział polonizacyjny Nicolas Games kompletnie zarżnął sztuczną inteligencję. Dzięki temu dochodzi do bardzo ciekawego zajścia - wyobraźcie sobie, że jednym desantowcem udało mi się podbić 4 galaktyki! Poza tym w kwestiach gospodarczych też nie jest kolorowo - zero rozwoju, zero wydobycia, zero produkcji. Dyplomacja to w polskiej wersji tylko żart - po wysłaniu propozycji negocjacji czekamy na wiadomość. Czekamy, czekamy, czekamy… I nigdy się nie doczekamy. Najwyraźniej internetowa Droga Mleczna się zapchała i nie można otworzyć skrzynek mailowych. Ministrowie? Wszyscy poszli na Wiejską. Nie ma jakiejkolwiek opcji wysłania ministra do innego społeczeństwa. Opcja jest - a tak naprawdę jej nie ma. Napomknę jeszcze tylko o całej łące kwiatków językowych, zarówno brakujących literówek, jak i błędów w składni zdań. To wszystko składa się na fatalną, jedną z najgorszych w historii polonizacji. Nicolas Games zapowiedział dwa miesiące temu łatkę, jednak wciąż na ten temat ani widu ani słychu.
Space Empires V to świetna, rozbudowana strategia z mnóstwem opcji ekonomicznych i militarnych, niemiłosiernie kradnąca czas i wprowadzająca w nasze życie syndrom "jeszcze jednej tury". Wobec tego dlaczego tylko 6? Bo w polską wersję bez łatki po prostu nie da się grać. Lepiej wysupłać kilkanaście dolców i zamówić angielską wersję tej świetnej turówki, której z czystym sumieniem mogę wystawić 9 z małym minusikiem.