REKLAMA

Star Wars Jedi Knight: Jedi Academy

Termin "kosmetyczne zmiany" jeszcze nigdy chyba nie był lepiej zobrazowany niż w przypadku kontynuacji gry Star Wars Jedi Knight: Jedi Outcast. Śmiem zaryzykować stwierdzenie, że gdyby nie patrzeć na poprawioną grafikę (ale dalej na tym samym, wiekowym silniku Quake'a 3), to Jedi Academy mógłby z powodzeniem uchodzić za dodatek do wcześniejszej odsłony serii.

Rozrywka Spidersweb
REKLAMA

Zacznijmy od tego, co tak naprawdę się zmieniło. Mimo nieco ładniejszej oprawy graficznej, gry wyglądają bliźniaczo podobnie, co może i fanom Jedi Outcasta albo posiadaczom mniej sprawnych komputerów przypadło do gustu, ale zwykłego, tak zwanego casual gamera tytuł nie miał czym przyciągnąć. Obrazy wyświetlane nam przez monitor może nie były koszmarne, brzydkie, złe, ale myślę, że "średniej jakości" to określenie bardzo na miejscu. Jeśli można w ogóle mówić o czymś takim jak postęp w dziedzinie oprawy audio, to tutaj także go nie ma - klimat został zachowany, jest poprawny, typowo gwiezdno wojenny, o ile tak można nazwać pompatyczną muzykę jakby stworzoną tylko do tego, by była ona odtwarzana w filmach i grach spod znaku Star Wars.

REKLAMA

A jak zmieniła się rozgrywka? Tu można powiedzieć już odrobinę więcej. Zacznijmy od zmiany najważniejszej - dodania przez twórców tego, czego brakowało wszystkim fanom w Jedi Outcast, czyli podwójnego miecza, zwanego powszechniej "staff". Prócz tego, mamy możliwość machania także dwoma latarkami naraz. Trzecia opcja to standardowy, pojedynczy miecz z trzeba trybami - szybkim, ale słabym, średnim, oraz mocnym, lecz powolnym. Jak wspomniałem przy okazji recenzji Jedi Outcast, miecz tam przypominał bardziej bejsbol, czyli obrażenia zadawane przez tą (jak pokazywał film) śmiercionośna broń były niewielkie w stosunku do posiadanych punktów życia. Tym razem to niedociągnięcie zostało rozwiązane w ten sposób, że trafienia Lightsaberem są rzadkie, częściej spotkamy się z różnego rodzaju automatycznymi blokami czy unikami wykonywanymi przez naszą postać. O ile już uda nam się ciachnąć naszego przeciwnika, zapewne ubędzie mu przynajmniej jedna trzecia życia. Zdarzają się także draśnięcia, czyli ciosy ledwo dosięgające naszego oponenta i wyrządzające mu niewiele szkód. Reszta rozgrywki, prócz nowych akrobacji, została niezmieniona.

REKLAMA

Bodajże pierwszą grą nastawioną tylko i wyłącznie na multiplayer był Quake 3. Nie wiem czy celowo, czy przypadkiem, ale tak też właśnie stało się z Jedi Academy. Single player jest co najmniej słaby, jest także krótki i z ledwo zarysowaną fabułą. Polega on na przechodzeniu niepowiązanych ze sobą misji, po czym, raz na jakiś czas, dostępny jest jeden, za to długi i teoretycznie cięższy niż standardowe etap - to on właśnie pcha do przodu fabułę gry i pozwoli na wykonywanie kolejnych misji (te zwykłe możemy sobie wybierać w obrębie danego poziomu).

Gra niewiele różni się od świetnego Jedi Outcast, a przydanie jej takiego określenia jest już niemożliwe. Biorąc pod uwagę czas, który upłynął od poprzedniczki, zdecydowanie można było zrobić ją lepiej. Niemniej jednak nie można odmówić jej doskonałej grywalności - tak samo w single i jak multiplayer. Zdecydowanie sprawdza się, jeśli zamierzamy porąbać naszych znajomych na kawałeczki gdzieś na którymś z serwerów gry, czy na lanie. Nie można jednak pozbyć się natrętnej myśli, że więcej wkładu włożono w dodatek chociażby do Starcrafta.

REKLAMA
Najnowsze
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA