Serial Netfliksa o gwieździe porno jest jak egoistyczny kochanek. Rozpala, ale nie zaspokaja
Rocco Siffredi chodził, żeby łysy z Brazzers mógł biegać. Być może jednak jest to niedopowiedzenie, bo przecież ten pierwszy ciężko sobie zapracował na miano ojca chrzestnego ostrego seksu. Włoski ogier w łóżku nigdy się nie pieścił. To więc zabawne, że "Supersex" od Netfliksa ogranicza się do pettingu z jego biografią.
OCENA
Rocco Siffredi to dzisiaj marka sama w sobie. Gwiazdor porno urósł do rangi ikony popkultury, bo umiejętnie prowadził swą karierę. Nie ograniczał się bowiem do występów w filmach dla dorosłych, ale romansował też z europejskim arthouse'em i chętnie flirtował z kinem bardziej rozrywkowym. Wystąpił w reklamie chipsów, wziął udział w reality-show, stworzył kolekcję ubrań i napisał poradnik seksualny. Tego jednak dowiecie się z Wikipedii, bo "Supersex" ani się o tym nie zająknie. Serial Netfliksa przedstawia go bowiem jako neandertala ze stojącym buzdyganem, który płacze za odrobiną bliskości.
"Supersex" rozpoczyna się w 2004 r. na konwencji branży porno w Paryżu, gdzie Rocco, zaraz po zapowiedzeniu przejścia na emeryturę, uprawia seks z hostessą ku uciesze zebranego wokół tłumu. Szepcze jej do ucha, że tak będzie wyglądało jej życie, aby potem cofnąć się myślami do swojego dzieciństwa. Uprzedzając już pytania: tak, twórczyni Francesca Manieri popełnia tu wszystkie najcięższe grzechy produkcji biograficznych. Chce pokazać jak najwięcej szczegółów z losów interesującego ją bohatera, nie mogąc się zdecydować, co tak naprawdę chciałaby opowiedzieć. Pozwala narracji rozjeżdżać się na wszystkie strony, przez co dopiero czwarty odcinek kończy się tak, jak powinien pierwszy: Siffredi wymachuje zaganiaczem przed kamerą.
Więcej o serialach Netfliksa poczytasz na Spider's Web:
Supersex - recenzja serialu Netfliksa
Każdy z odcinków kończy się informacją, że serial jest tylko luźno inspirowany życiem Siffrediego. Fakty powinny więc tańczyć w celu uatrakcyjnienia prawdziwej historii. Zamiast tego leniwie się wiją, gdy oglądamy scenki rodzajowe z codzienności rodu Tano w Ortonie. Włoska miejscowość jest oczywiście urokliwa, a panującą w niej atmosferę podgrzewa wojna młodzieżowych grup i piękne dziewczyny. Kiedy główny bohater i jego bracia nie wdają się w bójki z cyganami, to z wystawionymi jęzorami przyglądają się jeżdżącej na rowerze Lucii. I tak się powoli żyje na tej wsi - chciałoby się podsumować przedstawiane nam wydarzenia, którymi Manieri wchodzi na tereny zarezerwowane dla kina inicjacji. Wszystko po to, aby Rocco mógł odkryć przyjemność płynącą ze szczypania jednookiego węża i przy okazji swoje powołanie. Wbrew woli matki, nie na księdza.
Za dzieciaka Rocco zaczytuje się w komiksie z serii "Supersex", w którym słynny aktor porno występuje jako kosmita z supermocą, uprawiający liczne stosunki z ziemskimi kobietami. To on zresztą wprowadza potem głównego bohatera do branży. Siffredi odkrywa wtedy, że z wielkim berłem wiąże się wielka odpowiedzialność. Seks staje się bowiem dla niego sposobem na wydostanie się z biedy, daje mu poczucie wolności. W poetyce filmu sportowego uczy się pokonywać własne ograniczenia, ale melodramatyzm przyjętej konwencji każe mu jednocześnie cierpieć z niemożności nawiązania trwałego związku. A tego przecież pragnie. Uprawia więc zwierzęcy seks przed kamerą, ciągle tęskniąc za głębszym uczuciem.
To nie "Boogey Nights", żeby twórczynie interesowały zmiany w filmach dla dorosłych. Usłyszymy jedynie, że Rocco uczynił pornografię swoim życiem i posłuchamy narzekań kilku sponiewieranych przez niego partnerek. Nie są to też "Kroniki Times Square", abyśmy mieli poznać kulisy branży. Zamiast tego dostajemy scenę, w której reżyser każe włączyć kamerę, gdy aktorka spontanicznie rozbiera się na widok Siffrediego. Trudno ją co prawda winić, bo wcielający się w główną rolę Alessandro Borghi może się pochwalić magnetyzmem, luzem i charyzmą. Manieri nie potrafi jednak znaleźć dla nich właściwego ujścia.
Na "Supersex" składają się dwie linie narracyjne: Rocco i jego brat oraz Rocco i jego penis. Manieri próbuje być niegrzeczna, często atakując nas softcore'owymi scenami. Nie boi się nagości, nie boi się perwersyjnych praktyk seksualnych. Bardziej jednak interesuje ją relacja głównego bohatera z Tommasem, którego miejsce w drzewie genealogicznym rodziny Tano trudniej ustalić pokrewieństwa Forresterów z "Mody na sukces". W ten sposób pomimo całego swojego wyuzdania serial Netfliksa zmienia się w telenowelę z naiwnymi zwrotami akcji, gdzie największą obelgą staje się powiedzenie bliskiej osobie, że nie jest twoim prawdziwym bratem/matką/ojcem/synem.
"Supersex" to serial zmarnowanego potencjału.
Bardzo leniwy. Prosi się wręcz o więcej artystycznej agresji. Lubi bowiem rozpływać się w metaforach, gdy pokazuje fantazje seksualne byłej dziewczyny Rocco, czy jego zatracanie człowieczeństwa w zwierzęcym seksie. Nie zauważa jednak szansy na emocjonalne przyciśnięcie widzów do ściany, gdy Siffredi nazywa się superbohaterem. Ale w sumie nie powinno to nikogo dziwić. W końcu produkcja nie dostrzega nawet swej śmieszności w niemiłosiernym rozciąganiu się w czasie, chociaż jedyną ciekawą rzeczą, jaką ma nam do przekazania jest to, że kiedy chcemy wyru***ć świat, świat wyru**a nas bardziej.
"Supersex" to serial, który powinien być filmem. Materiał na dwugodzinną produkcję rozciągnięty na siedem długich odcinków. Oglądając tylko pierwsze i ostatnie 10 min każdego z nich, nic byśmy nie stracili, a może i fabuła wydawałaby się dynamiczniejsza. Cóż więc pozostaje widzom podczas seansu? Proste. Netflix and chill.
Premiera "Supersex" 6 marca na platformie Netflix.