REKLAMA

Nowy "Szogun" jest świetny, ale serial z 1980 r. również rozkładał na łopatki. Jak wypada po latach?

Serial „Szogun” z 2024 r., którego nowe odcinki wpadają co tydzień na Disney+, nie jest pierwszą adaptacją powieści Jamesa Clavella. W 1980 r. widzowie zakochali się miniserii w reżyserii Jerry’ego Lyndona, do której scenariusz napisał Eric Bercovici. Czy warto wrócić do starszej wersji i czym najbardziej różni się ona od tej nowszej, budzącej powszechny zachwyt?

szogun-serial-2024-1980-porownanie-roznice-yoshi-toranaga-disney-odcinki
REKLAMA

Taka sytuacja nie zdarza się często. Popularna powieść przygodowa doczekuje się miniserialowej adaptacji kilka lat po swojej premierze. „Shogun” z 1980 r. to limitowany serial, który składa się z 12 epizodów - produkcja została ciepło przyjęta przez publiczność i dziennikarzy, z czasem stając się pozycją kultową. Mija ponad 40 lat i kolejne studio decyduje się raz jeszcze opowiedzieć tę historię w formie miniserialu - ten „Szogun” również okazuje się fenomenalny, a wielu odbiorców już teraz nazywa go „serialem roku”. Unikalny przypadek, prawda? Obie adaptacje - siłą rzeczy, dzieli je przecież wiele dekad - znacząco się od siebie różnią. Pochylmy się nad największymi różnicami i sprawdźmy, czy starsza opcja wciąż się broni.

Czytaj więcej o Szogunie w Spider's Web:

REKLAMA

Szogun: 1980 i 2024. Porównujemy dwa seriale

Miniserial z 1980 został wyprodukowany przez Paramount Television - emitowano go w NBC przez pięć nocy z rzędu. Autor oryginału, Clavell, był producentem wykonawczym. Dotychczas była to jedyna amerykańska produkcja telewizyjna, którą w całości nakręcono w Japonii. Chwalony serial zdobył wiele wyróżnień, w tym nagrodę Primetime Emmy dla najlepszego serialu limitowanego, Złoty Glob dla najlepszego serialu dramatycznego oraz Peabody w 1981. Tytuł bił rekordy oglądalności stacji oraz zachwycał świeżością i odwagą, łamiąc wiele telewizyjnych tabu (na przykład: był to pierwszy taki serial, w którym w dialogu pozwolono użyć słowa „sikanie” i faktycznie pokazać akt oddawania moczu). Warto dodać, że mocno okrojona, 125-min wersja została wypuszczona w 1980 r. na europejskie rynki kinowe - zawierała ona dodatkową przemoc i nagość, które NBC zredukowała (choć i tak szokowała m.in. brutalnością, przełomową jak na ówczesne standardy). 

Shogun (1980)

Wiadomo: różnice wizualne i estetyczne rzucają się w oczy jako pierwsze. Starszy serial wciąż prezentuje się naprawdę dobrze, ale nie jest wolny od błędów i wpadek (tu widać skrawek stanika u jednej postaci, gdzie indziej ślad po samolocie, w innym miejscu - odbicie śmigłowca), których ustrzegła się nowsza wersja. Współczesna propozycja charakteryzuje się też niebieskawym filtrem, mroczniejszą atmosferą oraz - przede wszystkim - zdecydowanie bardziej skrupulatną dbałością o historyczną i kulturową wiarygodność. 

Nowy „Szogun” szczyci się scenografią, charakteryzacją i ogólną jakością wizualnej oprawy. Jego wysoki budżet jest widoczny, w związku z czym siłą rzeczy mamy tu wrażenie obcowania z epicką, pełną rozmachu produkcją godną kina - serial z lat 80. nie miał prawa prezentować się tak dobrze i przekonująco. Propozycja Disneya oferuje też widzom prawdziwego ducha i perspektywę Kraju Wschodzącego Słońca. Podobno nowy „Szogun” zawdzięcza to aktorowi Hiroyukiemu Sanadzie (wybitna kreacja Yoshii Toranagi), który miał stwierdzić, że naoglądał się już błędów popełnionych przez Hollywood w portretowaniu jego kultury i ma tego dość. Pozwolono mu zatem osobiście dopilnować, by tego typu wpadki nie zagościły serialu - artysta zaangażował do pracy przy nim językowych doradców, tłumaczy, historyków i scenografów oraz japońską producentkę, którzy wraz z nim doglądali każdego szczegółu. Elementy scenografii, kostiumy, fryzury, wszystkie drobiazgi wpływające na wiarygodność i zgodność historyczno-kulturową, to ich zasługa. 

Starszemu „Szogunowi” trzeba oddać, że nawet dziś broni się aktorstwem - Richard Chamberlain w głównej roli oddał ciekawską, brawurową naturę odkrywcy. Podobnie drugi plan: gwiazdy kina japońskiego (w tym Toshiro Mifune znany z występów u Akiry Kurosawy) są przekonujący, czasem niepokojący, innym razem zaskakująco powściągliwi i zniuansowani. 

Trzeba również przyznać, że twórcy starali się, jak mogli, by relatywnie rzetelnie odwzorować realia feudalnej Japonii, zręcznie kreśląc obyczajowe różnice, które dzieliły ten kraj i Europę. Podobnie jak nowy twór, również i wtedy zderzenie kultur zobrazowano na bazie odmiennego podejścia do życia, śmierci, losu, miłości czy cielesności w sensie ogólnym. Nie jest to poziom tej precyzji, co w przypadku pochylania się nad każdym kostiumowym szczegółem u Disneya, ale i tak niewiele można starszej produkcji na tym polu zarzucić. Ciekawym zabiegiem była rezygnacja z tłumaczenia japońskich dialogów - twórcy chcieli, by zachodni odbiorca czuł się równie zagubiony, jak Blackthorne. Rodowici Japończycy wygłaszają zdania poprawiane przez specjalistów tak, by lepiej pasowały do epoki. 

Szogun (2024)

Fabuła różni się obecnością lub wycięciem poszczególnych wątków pobocznych czy przedstawieniem niektórych postaci (tu nowsza seria wypada lepiej, bo - moim zdaniem - bardziej autentycznie, ludzko, choć nie są to różnice diametralne). W gruncie rzeczy starszy „Szogun” to równie nieprzewidywalna, żonglująca tonami i nastrojami, bazująca na świetnych dialogach, przygodowa opowieść. 

Należy jednak wziąć pod uwagę, że kontekst czasu i kształtu powieści wpłynął na pewne kontrowersyjne decyzje kreatywne. Jest tam co nieco niezgodności, na które twórcy się zdecydowali, chcąc uzyskać konkretne efekty - na przykład ujednolicane stroje samurajów, by ułatwić widzowi dopasowanie ich do władcy.

Nowa wersja jest zatem bardziej wierna historii i przekonująca. Lepiej się prezentuje i posiada jedną kluczową przewagę: oferuje wgląd w japońską perspektywę, której bardzo brakuje wersji z lat 80. I choć to wciąż kawał świetnej telewizji, która za bardzo się nie zestarzała i fabularnie wręcz pochłania uwagę widza, wersja z 2024 r. właściwie wszystko robi albo równie dobrze, albo zdecydowanie lepiej. Ukłony dla Justina Marksa i Rachel Kondo.

REKLAMA

W 2024 r. jest inny standard widowni. Oznacza to, że mogliśmy zrobić ten serial w języku kraju, w którym jest kręcony, a potem dodać do niego napisy i używać tych napisów nie jako czegoś, co oddziela nas od innej kultury, innych ludzi i innego języka, ale czegoś, co umożliwia przybliżenie nas do ich myśli, wnętrza, tego, kim są i co czują. Mogliśmy opowiedzieć historię znacznie bardziej wielowarstwową

- skomentował różnice Marks.

"Szogun": nowy serial obejrzycie na Disney+. Starsza wersja nie jest dostępna w streamingu.

REKLAMA
Najnowsze
Zobacz komentarze
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA