Jeśli chcesz komuś wytłumaczyć, co to "cringe", pokaż mu serial "The Curse". Jest przezabawny
"The Curse" podejmuje poważne tematy w niepoważny sposób. Twórcy dostępnego na SkyShowtime serialu opowiadają bowiem o fajnych ludziach, którzy wcale tacy fajni nie są. Bohaterami są przecież osoby przebudzone, ale całe woke culture w ich wykonaniu okazuje się festiwalem hipokryzji.
OCENA
Whitney i Asher to para, która wykorzystuje swoje przywileje, aby pomagać ludziom wykluczonym. Mówiąc w skrócie: zajmują się gentryfikacją biednych dzielnic. Szczycą się, że tworzą nowe miejsca pracy w modnych kawiarniach i butikach dla przedstawicieli lokalnej społeczności. Stawiają też ekologiczne domy, całe ze szkła. W kolejnych działaniach towarzyszy im kamera, bo nagrywają program dla HGTV. Nie wiadomo jednak, czy stacja będzie zainteresowana ich "Fliplanthropy". Dlatego producent Dougie stara się go jak najbardziej uatrakcyjnić. Kręci nosem na przydługą wypowiedź specjalisty od energii samoodnawialnej i miętą psika w oczy kobiecie niewzruszonej dobrodusznością głównych bohaterów. Nathan Fielder i Benny Safdie stopniowo obnażają bowiem przed nami ich zakłamanie.
Dulszczyzna bohaterów po raz pierwszy wychodzi na jaw podczas wywiadu, w którym dziennikarka pyta Whitney o jej rodziców - slumlordów. Kobieta co prawda zapewnia, że zerwała z nimi wszystkie kontakty, ale za chwilę widzimy ich na wspólnym posiłku. Nie wyglądają na pokłóconych, a Asher nawet z ciekawością wysłuchuje porad teścia na temat zakupu nieruchomości i krzywi się przy wspomnieniu o mikrym rozmiarze jego penisa. To oczywiście pretekst, aby potem móc nas zszokować i rozbawić zbliżeniem na męskie przyrodzenie.
Więcej o serialach SkyShowtime poczytasz na Spider's Web:
The Curse - recenzja nowego serialu SkyShowtime
Fielder i Safdie lubią przyglądać się odbiciom bohaterów w lustrach, spoglądać na nich przez szyby, czy ekrany smartfonów. Jakby chcieli zakrzywić ich obraz. Prowadzą tym samym do zderzenia wizerunku, jaki sami kreują z ich prawdziwą naturą. W jednej ze scen Whitney prosi partnera, aby pomógł jej ściągnąć sweter, w którym utknęła. Para postanawia to potem powtórzyć i nagrać, aby pokazać w mediach społecznościowych, jacy to są fajni. To jednak prowadzi już nie do komicznego finału, tylko kłótni.
"The Curse" to serial o pozorach i podwójnej moralności. Przyczynkiem do eksploracji tych tematów staje się tytułowa klątwa rzucona przez małą dziewczynkę. To, co wydaje się dziecięcą igraszką, miesza Asherowi w głowie. Dzięki temu twórcy mogą z ironicznym uśmiechem wchodzić na tereny zarezerwowane dla kina grozy, chociażby kiedy mężczyzna otrzymuje niepełne zamówienie z restauracji. Fielder i Safdie uwydatniają tym samym małostkowość głównych bohaterów, jednocześnie się z nich nabijając.
Fielder zmierza tu dobrze już wydeptaną przez siebie ścieżką. Podobnie jak w "Złotym dotyku Nathana" kieruje ostrze humoru na samego siebie. Co prawda Whitney w wykonaniu Emmy Stone też się obrywa, ale to grany przez niego bohater zbiera największe cęgi. Musi przysłuchiwać się, jak obrażają go uczestnicy badania fokusowego "Fliplanthropy". Zarzucają mu, że mógłby być przystojniejszy, albo chociaż zabawniejszy, nad czym zaraz pod namową partnerki zacznie pracować. Nieudolnie należałoby dodać.
Serial zamiast "The Curse" powinien nosić tytuł "The Cringe". Satyra w wykonaniu Fieldera i Safdiego opiera się bowiem na niezręczności. Bohaterowie co chwilę wplątują się w kolejne żenujące sytuacje i muszą je potem przepracowywać. Gdy natomiast zrobią coś dobrego, oczekują, że karma zadziała błyskawicznie. Twórcy mogą dzięki temu wyśmiewać wiele ze współczesnych mód. Bo zaangażowanie społeczne tym właśnie się tutaj okazuje: modą. Jest pozą, pod którą skrywa się egoizm.
"The Curse" okazuje się serialem bezlitosnym tak dla swoich bohaterów, jak i w spojrzeniu na otaczający nas świat. Jest przy tym cholernie błyskotliwy. W jednej scenie potrafi skrytykować tak troskę o mniejszości etniczne, jak sztukę współczesną. Bez problemu przeskakuje bowiem między kolejnymi tonacjami i tematami, nie bojąc się przy tym wywoływać ciarek żenady. Co prawda przy oglądaniu zwiastuna debilnego reality show Dougiego poczujecie dyskomfort, ale umówmy się: byłby hitem na Netfliksie.
Po pierwszych odcinkach można z całą pewnością stwierdzić, że "The Curse" jest serialem przekraczającym granice zwyczajowej rozrywki streamingowej. To produkcja inteligentna i prowokacyjna, która nie znosi oczywistych rozwiązań. Dzięki temu ogląda się ją z nieustanną ciekawością kierunku, jaki twórcy zamierzają obrać w następnej kolejności. Pytanie tylko, czy uda się ją utrzymać do samego końca.
Pierwsze pięć odcinków "The Curse" już na SkyShowtime. Kolejnych pięć pojawi się na platformie 16 lutego.