Gotowi? Kamera? Akcja! Peter Molyneux i Lionhead Studios po dobrym Black & White i świetnym Fable tym razem przedstawiają nam twórcze - i co designer gry nam gwarantuje - nowatorskie podejście do tematu kinematografii. Tylko czy udane?
Tytułem wstępu...
Rok 1920. Parę lat temu boom na "przewijające się obrazy" zapoczątkowali bracia Lumière i spółka. Ludzie zafascynowani nowością biją się o każdy bilet wstępu na seans kinowy. I płacą za nie bajońskie sumy. Branża filmowa się rozkręca i daje zaczątek świetnemu biznesowi. Wytwórnie wyrastają jak grzyby po deszczu, ale zazwyczaj są to przeciętniaki, dla których liczy się tylko zysk.
Tymczasem w domowym zaciszu w głowie młodego biznesmana z garstką pieniędzy i ogromnymi ambicjami rodzi się idea otworzenia studia filmowego właśnie. Ale to nie ma być tylko maszynka do robienia pieniędzy. To ma być wylęgarnia wielkich gwiazd i wytwórnia ponadczasowych, ponadprzeciętnych dzieł, których sława nie przeminie i które będzie podziwiać wiele milionów ludzi na całym świecie (brzmi to jak love story). I właśnie my wcielamy się w tą postać. Ale piękny sen przeradza się w okropną rzeczywistość. Startujemy bowiem z kilkuset tysiącami zielonych na koncie i pustym polem do popisu.
Wake up, dear, wake up!
Z pozoru The Movies to klasyczny tycoon z typu "wybuduj, zarządzaj, zarabiaj". Ale wystarczy dłuższa chwila obcowania z tą grą, aby przekonać się, że tak nie jest. Początek jest obiecujący. Wybuduj kilka podstawowych obiektów tak, aby to wszystko ładnie wyglądało, połącz ścieżkami, dołóż trochę kwiatków, tylko tyle, aby studio nie przerodziło się w ogród botaniczny. Szczerze, brzmi to jak rozpiska nudnawego tycoona z rozwlekłą fabułą. Ale to tylko wrażenie. Następnym krokiem jest zatrudnienie paru ludzi. No właśnie: ludzi! Nie samymi aktorami żyje studio filmowe. Do nich dochodzi cała chmara krzątających się tu i ówdzie budowniczych i woźnych, niezastąpionych członków ekipy filmowej, statystów czy nakreślających nasz postęp technologiczny i kapitałowy naukowców i scenarzystów.
Dobry film musi mieć dobry scenariusz. Tylko od doświadczenia piszącego zależy czy będzie to dzieło ze wszech miar innowacyjne, czy też będzie to kolejny budżetowy gniot, który na twarzy widzów wzbudzi tylko uśmiech politowania. Zresztą doświadczenie osób pracujących nad filmami jest chyba najważniejszym czynnikiem sukcesu lub klapy nowopowstałego dzieła. Bo jeżeli aktor nie jest doświadczony i zaprawiony w występowaniu przed kamerą, zagra słabo i jeśli ekipa filmowa przechodzi swój "pierwszy raz", to nie wykona dobrych zdjęć itp.
Do wyboru mamy pięć gatunków filmowych: romans, komedia, horror, sensacyjny i science-fiction. Ale wybór tematyki nie zależy (przynajmniej nie powinien) od naszego widzimisię. Na popularność danego gatunku wpływają przeróżne zdarzenia na świecie, np. wojny, odkrycia czy sytuacja na giełdzie, według których widownia ustala swoje gusta.
Następna część procesu tworzenia filmu to faza castingu. Wybieramy aktorów, statystów i ekipę filmową i nakazujemy im rozpocząć próby scenariusza. Bardzo ważne jest, aby aktor występujący w filmie był dopasowany do gatunku, w którym jest osadzony dany obraz. Bo przecież trudno wymagać od człowieka, który jest zaprawiony w pocałunkach i aktach miłosnych, aby nagle świetnie zagrał rolę wilkołaka straszącego pół Nowego Jorku...
Po zakończonym castingu pora na część właściwą: produkcję filmu, który, miejmy nadzieję, okaże się wielkim hitem. A jest go na czym tworzyć. Do dyspozycji oddano nam po kilkanaście planów zdjęciowych do każdego gatunku filmowego, co łącznie daje zawrotną liczbę około 100 obiektów. Jednakże w trakcie realizacji dzieła może zdarzyć się wiele nieprzewidzianych okoliczności. Bo czymże można nazwać sytuację, w której musi sięgnąć po flaszkę, bo mu w gardle zaschło, a zaraz potem musi iść za potrzebą? Niestety, zdarza się, że zamiast jednego kieliszka na poprawę samopoczucia gwiazda wypije parę(-naście?) razy więcej, co skutkuje natychmiastowym popadnięciem w nałóg. A stąd już prosta droga do kliniki AA...eee...odwykowej. Ale to nie jedyne zmartwienia gwiazd. Non-stop musimy spełniać żądania naszych gwiazdeczek. Podnosimy gaże, kupujemy wygodne przyczepy do regeneracji sił witalnych, obdarowujemy ich kilkuosobową świtą, a nawet poprawiamy niektóre ich "walory". Jednym słowem: masakra. Ale kariera gwiazdy musi się przecież kiedyś kończyć. W wieku 70 lat gwiazdy przechodzą na emeryturę. I to jest spory problem, bo wtedy doświadczonych i zasłużonych odtwórców ról w naszych filmach musimy zastąpić niedoświadczonymi młokosami, co wiąże się z niższą oceną studia i filmów. Ale to na szczęście długo nie trwa. Niestety, twórcy nie pomyśleli o aktywnej pauzie, bo ta gra jest tak dynamiczna, że nie ma mowy ogarnąć wszystkiego w parę chwil. Po prostu cały czas coś się dzieje.
Kiedy zakończą się zdjęcia, powinniśmy dobrnąć do szczęśliwego końca produkcji. Poprawiamy jeszcze to i owo w dziale postprodukcji, odpowiednio reklamujemy nasze dzieło i wypuszczamy nasz film na głębokie wody kina. Efekt naszej "pracy"(w głównej mierze to zasługa naszych podwładnych) możemy zobaczyć tuż po premierze. A filmy, mimo że krótkie, są znakomicie przedstawiane. Ich wygląd zależy od epoki, w której tworzymy film. Kiedy rozpoczynamy grę, oglądamy czarnobiały, zaśnieżony obraz z melancholijnym pobrzmiewaniem fortepianu, bez efektów specjalnych. Gdy ją kończymy grę (2020 rok), naszym oczom ukazuje się dzieło z najwyższą jakością obrazu i dźwięku, mnogością efektów specjalnych i spektakularnych ujęć. Ale powodzenie filmu w dużej mierze zależy od recenzji. Branżowe czasopisma rozkładają nasze dzieła na czynniki pierwsze. Oceniają grę aktorów, jakość scenariusza, oryginalność i zadbanie planów, a nawet humor czy związki między gwiazdami.
Ocena filmu wpływa na notowania wytwórni. Ale nie tylko ona. Jednym z najważniejszych czynników jest atrakcyjność i czystość studia. Aby poprawić swoje statystyki, budujemy obiekty parkowe, stawiamy nowe rośliny i dbamy, aby na ziemi nie walały się sterty makulatury czy tony pustych puszek po napojach. Prestiż naszego studia warunkuje również popularność aktorów i reżyserów naszej "stajni". Jeśli zdobywają czołówki rankingów, pniemy się w górę. Jeżeli natomiast nasze "gwiazdy" są zapchajdziurami okupującymi szary koniec stawki, no to cóż... Rzeczywistość bywa okrutna.
Oprócz tego co pięć lat odbywa się gala nagród przemysłu filmowego, tzw. Lwie Głowy. Pod koniec gry walka toczy się w kilkunastu kategoriach. Warto starać się o nagrody, gdyż dają one różne benefity np. szybsze zdobywanie doświadczenia czy niewygórowane żądania pracowników.
A teraz słów kilka o oprawie. Grafika to bardzo jasny punkt tytułu. Czytelna i estetyczna, a zarazem wykonana z dbałością o detale. Świat gry żyje, a humor pracowników doskonale widać po mimice twarzy. Owszem, nie ma jakichś bajerów i wyskoków graficznych, ale jest to bardzo solidna oprawa. Jedynym mankamentem jest fakt, że gdy budynki są w złym stanie technicznym, nie widać na nich śladów zniszczenia. Ale już nie wymagajmy za dużo.
Dźwięk już nie jest aż tak dobry. Najbardziej nuży monotonna muzyka, gwoli ścisłości kilka krótkich, prościutkich utworów, które co prawda nie nadwerężają znacznie uszu, ale są zbyt często powtarzane. Za to strzałem w dziesiątkę są monologi radiowego DJ-a, który z humorem próbuje nas przekonać, że kino to chała, a teatr to prawdziwa sztuka, by w późniejszych stadiach gry zupełnie zmienić zdanie. Wyśmiewa również wydarzenia z historii zarówno USA, jak i reszty świata, i na każdym kroku podkreśla, że komuniści to "gorszy gatunek człowieka". Te przerywniki znakomicie umilają nam zabawę.
Niestety, są również i błędy. Denerwujące są częste, jednosekundowe "zawieszki". Nie wiem, czy wynika to z niedopracowania kodu gry czy też z racji mojego sprzętu, ale raczej prawdziwszy będzie pierwszy wariant.
Interfejs też nie jest mocną stroną programu. Nie dość, że gra jest skomplikowana, to jeszcze skutecznie utrudnia nam zabawę. Kto by pomyślał, że aby sprawdzić, co pisma sądzą o naszej wytwórni, trzeba wejść do biura produkcji, przeciągnąć przycisk informacji na pole "Recenzje" i upuścić. Ale w innych przypadkach technika "przeciągnij i upuść" doskonale się sprawdza, chociażby delikatnie przyspieszając produkcję filmu przeciągamy ekipę od razu na plan.
Końcowy klaps!
Dostaliśmy to, co przez dłuższy czas było nam obiecane. The Movies jest produkcją ze wszech miar nowatorską, skomplikowaną, przemyślaną i dopracowaną. Peter Molyneux i spółka ani trochę nie zawiedli. No, może gdyby nie kilka pomniejszych błędów... Oscara tej grze bym nie przyznał, ale Złoty Glob należy jej się na pewno, i na nominację do tej pierwszej statuetki też by starczyło. Bo grywalności ta produkcja ma tony. A syndrom "jeszcze jednego filmu" jest tu na porządku dziennym.
I życzę wszystkim grającym w tą grę, aby po jej skończeniu mogli stanąć przed lustrem, popatrzeć prosto na nie i z dumą powiedzieć: "Moje filmy są ponadczasowymi klasykami, a ja jestem legendą..."