Gra Thea: The Awakening mogłaby spopularyzować słowiańską mitologię na zachodzie. Mogłaby. Bo poza wygłodniałymi koneserami turowych strategii i karcianek – wszak tego na konsolach prawie nie ma – nie zainteresuje raczej nikogo.
OCENA
W grze Thea: The Awakening wcielamy się – a co będziemy bawić się w półśrodki – w boga. Co prawda podupadłego boga, by nie było nam zbyt łatwo. Jesteśmy na tyle słabi, że jedyny sposób w jaki możemy wpływać na świat, to poprzez aktywność naszych wyznawców. A łatwo nie będzie, bo świat gry wypełniony jest krwiożerczymi potworami.
Tak zaczyna się Thea: The Awakening, a więc gra, która budziła duże nadzieje. Reprezentuje ona bowiem gatunek na konsolach w zasadzie wymarły. Gatunek strategii turowych, za którymi, jako konsolowiec i były pececiarz, bardzo tęsknię. Na dodatek uniwersum wykreowane na potrzeby gry bazuje na słowiańskiej mitologii, a więc powinno być oryginalnie i klimatycznie.
Niestety, Thea: The Awakening to gra dla pewnej niszy. Produkcja niezależna, w której brak budżetu jest widoczny. I która znudzi szybko prawie wszystkich. W tym rzeczonych miłośników powolnych strategii turowych.
Wolę szklankę w połowie pełną, zacznijmy więc od zalet Thea: The Awakening.
Grę zaczynamy mając do swojej dyspozycji niewielką osadę i kilkoro wyznawców. Tych ostatnich musimy wykorzystać do zbierania zasobów, rozbudowy wioski i eksploracji. Ta ostatnia jest szczególnie ciekawa: świat Thei jest duży, różnorodny. Nie brakuje w nim zadań do wykonania i problemów do rozwiązania.
Przy czym, rzecz jasna, różni wyznawcy mogą zajmować się innymi zadaniami. Możemy jednych wysłać do zbierania, innych do produkcji, a jeszcze innych oddelegować do tajemniczych lochów w poszukiwaniu skarbów i przygód.
Narracja gry też jest świetnie zaprojektowana, nie tylko z uwagi na interesującą tematykę. A pamiętajmy, że to turowa, survivalowa strategia. Pod względem opowiadania historii wiele wysokobudżetowych gier mogłoby się sporo nauczyć od Thei. Fabularne założenia zadań głównych i zadań pobocznych są świetnie napisane.
Nie jest to piękna graficznie gra, ale ma swój urok. Jest czytelna i nieźle narysowana, choć jakość oprawy przypomina produkcje, które grałem jeszcze na moim prehistorycznym Pentiumie.
Nuda zabija wszystkie zalety
Wspominałem, że świat jest duży, ciekawy i wypełniony misjami i questami, prawda? No tak, tylko jest jeden problem. Wszystkie zadania są wtórne, powtarzalne, a dialogi przewidywalne. Thea szybko odbiera chęci do dalszej zabawy. Ma wspaniałe założenia jeśli chodzi o koncepcję, klimat i fabułę. Jednak jako gra jest dość kiepska. Jedyną motywacją jest chęć poznania dalszej historii. A i to z czasem przestaje wystarczać.
Kontrowersyjny jest też brak samouczka (a raczej bardziej rozszerzonego niż podstawy podstaw). Co prawda klasyka gatunku również go nie posiadała i niektórym tytułom to nie przeszkadzało. Nie obraziłbym się jednak, by ktoś mi wytłumaczył zawiłości craftingu, bym nie musiał uruchamiać gry na nowo, jak już się jej nauczę.
Walka jest rozwiązywana w formie gry karcianej. Możemy za pomocą kart przypisywać naszym postaciom poszczególne cechy, zdolności i drobiazgowo planować każdy ruch (a tych będzie niemało, każda potyczka to sporo czasu spędzonego w kartach). Możemy też wybrać automatyczny wynik i trzymać kciuki, jeżeli dane starcie nas nie interesuje i mamy w nim wyraźną przewagę.
Sterowanie za pomocą pada jest średnio wygodne. Thea: The Awakening debiutowała jako pecetowa produkcja na Steamie i dopiero później została przeniesiona na Xboksa. To, niestety, widać. Interfejs gry jest projektowany pod myszkę, obsługiwanie go za pomocą pada bywa męcząca.
Hej, ale nie jest to też beznadziejna gra. Na dodatek jest tania.
W Sklepie Windows dla konsoli Xbox znajdziecie ją w cenie 66 zł. Konkurencję ma w zasadzie znikomą. A ma kilka ciekawych elementów, takich jak setting, fabuła czy duży i ciekawy (choć nie pod względem questów) świat.
Szkoda, liczyłem na więcej. A to niestety tylko średniak.