To jest chore!
Tradycją się stało, że moje ferie wbrew wszelkim prawom trwają trzy tygodnie. Nie wiem dlaczego, ale zawsze, ale to zawsze na tydzień przed feriami ląduję w łóżku z temperaturą 39 stopni i przez tydzień nie mam nic do roboty poza łykaniem antybiotyków. Inna sprawa kiedy się okazuje, że w łóżku przeleżeć muszę jeszcze całe ferie.
Enyłej, nie inaczej stało się i tym razem. Wstaję sobie grzecznie w piątek, 2 luty, godzina 6.10 i zbieram się do szkoły. Czuję lekki ból gardła, ale nic to, ostatni dzień tygodnia, trzeba iść. Dojazd autobusem zajmuje mi około 45 minut. To długo, na tyle długo, aby po drodze do lekkiego bólu gardła przyłączyła się gorączka. Jeśli jednak byłem już w mieście, postanowiłem grzecznie pójść do szkoły, zwolnić się u wychowawczyni i z jej pełnomocnictwami udać się do domu. A poza tym najbliższy autobus miałem za półtorej godziny, więc perspektywa włóczenia się po Częstochowie na mrozie nie bardzo mi się podobała.
Doszedłem do szkoły, a tam obrałem kierunek wprost do pokoju nauczycielskiego. I wychowawczyni nie było. Mówię sobie trudno. Gorączka dała o sobie znać, ale pomyślałem sobie - niech będzie, jedną lekcję przetrwam. Przetrwałem, równo z dzwonkiem lecę do pokoju nauczycielskiego, tylko po to żeby dowiedzieć się, że wychowawczyni jeszcze nie ma.
Nie miałem siły ani ochoty czekać dłużej, więc idę do dyrektora i mówię człowiekowi, że źle się czuję, mam gorączkę i chcę zwolnić się do domu.
"A wychowawca?"
Ja cię nie mogę! Dlaczego zawsze mi się to zdarza? Człowiek, który rządzi tym burdelem zawsze pyta się o wychowawcę! Jakby to nie było jasne, że wychowawcy nie ma lub nie mogę znaleźć, skoro przychodzę do niego. Ale cierpliwie tłumaczę mu dlaczego zakłóciłem jego spokój porannego picia kawy.
"A masz zwolnienie?"
Jakie zwolnienie? Źle się poczułem i dostałem gorączki, tu i teraz.
"Ale jak jesteś chory to po co przychodziłeś do szkoły?
Kur… Na kogo ja wyglądam? Nie dogadałem się z dyrektorem, więc bez zbędnych ceregieli zabrałem kurtkę z szatni i ruszyłem do wyjścia. Bo co miałem zrobić? Zemdleć na środku gabinetu żeby mi uwierzył?
Jednak zwyczajne opuszczenie szkoły przez chorego człowieka nie bywa takie proste. Oto przed wejściem staje przede mną przedstawiciel ciała pedagogicznego i pyta się gdzie idę? I po raz kolejny tłumaczę się, że jestem chory, chce iść do domu, blablabla. Zgadnijcie o co zapytała mnie nauczycielka?
Czy mam zwolnienie podpisane przez wychowawcę! Tłumaczę, że nie mam, że źle się poczułem w szkole i chcę iść do domu.
Ale u kogo się zwalniałem? I tutaj ręce mi opadły. Człowiek jest chory, chce iść do domu, położyć się w łóżku, choć najpierw będzie musiał jeszcze znieść blisko godzinną jazdę autobusem i nie może, bo ktoś nagle poczuje się do roli łowcy uciekinierów. Nic to, że zwykły baran i prawdziwy uciekinier przechodzi za jej plecami w momencie, gdy ona marnuje swój i mój czas rozmawiając ze mną.
Skłamałem wówczas nikczemnie, że zwolniłem się u wychowawczyni, ale to nie koniec, bo należy jeszcze przeprowadzić dochodzenie, któż to jest wychowawczynią mojej klasy i czy aby na pewno się u niej zwalniałem. A jeśli kłamię, to ona już mnie znajdzie. I nareszcie wolność.
Nie miałem ochoty zastanawiać się jak bardzo łowczyni uciekinierów się zdziwi, gdy zobaczy moją wychowawczynię wchodzącą przez frontowe drzwi. Zamierzałem załatwić sprawę telefonem wyjaśniającym okoliczności mojej zuchwałej ucieczki z użyciem narzędzia perswazji w postaci kłamstwa. Miałem większy problem - zdążyć na autobus.
A docierając na dworzec PKS Częstochowa spotkała mnie jeszcze jedna niespodzianka. Spóźniłem się na autobus o 3 minuty. Ale nie to było niespodzianką. Z nadzieją zajrzałem na peron, ale nie spotkałem nic poza pustymi ławkami. Odszedłem więc zły i smutny. Co jednak widzę? Nadjeżdża mój autobus! Jakież to szczęście prawda? Tylko byłem już zbyt daleko żeby zdążyć. I gdybym tylko wiedział, że te cholerna puszka ma opóźnienie bardzo chętnie bym poczekał.
Dwie godziny na mieście spędziłem na mrozie. Wróciłem do domu zły, zmarznięty, przeziębiony, zmęczony i nie mający na nic ochoty. I zastanawiałem się jak to jest, że przeciętny wagarowicz bez problemu wychodzi ze szkoły, od ręki dostanie zwolnienie u wychowawcy, a osoba która naprawdę tego potrzebuje musi tłumaczyć się przed szeregiem osób. Powyższa sytuacja to przecież nie wyjątek, bo takie rzeczy zdarzają się wszędzie. Tylko dlaczego?