REKLAMA

Tom Clancy’s Splinter Cell: Double Agent

Sam Fisher wpadł w zadumę. Rozmowa telefoniczna, którą odbył przed kilkoma minutami z Lambertem, kumplem z NSA podziałała na niego ożywczo. Lambert należał do niezwykle wąskiego, aczkolwiek ekskluzywnego grona wybrańców, którym dana była wiedza na jego temat. Wzajemnie się sprawdzili w czasie niezliczonych misji i poznali, czym jest wartość równa diamentom całego świata - ZAUFANIE. Teraz, w jakże dla niego trudnej chwili, Lambert odezwał się znowu. Agencja go potrzebuje i to w sytuacji niemal krytycznej. O szczegółach mowy nie było, ale jeden fakt Toma szczególnie niepokoił. Do tej pory w akcji, jakakolwiek by ona nie była, występował jako Człowiek Bez Twarzy i Tożsamości. Teraz sytuacja się zmieniła. Po raz pierwszy jego fizis znana będzie potencjalnym wrogom. O co w tym wszystkim chodzi pewnikiem dowiem się niebawem - pomyślał niemal filozoficznie - weź się w garść i zrób cokolwiek, oby to tylko pożyteczne było dla innych. Ciężkim krokiem skierował się do toalety. Natura wzywała, a nadmiar piwa nie chciał czekać. - Wracam do gry, Maleńka i zrobię to dla Ciebie - ciepła myśl o Córce, której już nigdy nie zobaczy, w połączeniu z wezwaniem do działania ukoiła Sama.

Rozrywka Blog
REKLAMA

Rok 2006, który za kilkanaście dni zakończy swój byt ustępując pola następcy, był stosunkowo bogaty w wydarzenia wydawnicze na rynku gier komputerowych. Cała masa gier lepszych i gorszych wszystkich gatunków trafiła w ręce spragnionych Graczy. Znaczącą część tego dobrodziejstwa Twórców i Wydawców stanowiły kontynuacje evergreenów wirtualnej rzeczywistości. W każdym gatunku gier pojawiły się długo oczekiwane sequele znaczących tytułów. Morrowind doczekał się młodszego brata Obliviona, zwolennicy rolplejów doczekali się ponadto Gothica 3 (ani słowa nie powiem w tej sprawie, może tylko tyle, że jest to moje osobiste największe rozczarowanie), miłośnicy Neverwinteru dostali niemal pod choinkę kontynuację nr 2, która ma wszelkie dane zdobyć tytuł Gry Roku 2006, zadeklarowani fanowie sportów wszelkich otrzymali kolejne edycje FIFY i PES-a, do tego "ekstremalni" z nowym, kolejnym Tony Hawkiem, zwolennicy przygodówek i związanej z nimi adrenaliny DreamFalla, że o innych nie wspomnę. Sporo tego było. Nie wszystkie pozycje spełniły oczekiwania, ale rok 2006 zdecydowanie należy zaliczyć na plus. W ofercie kontynuacji nie sposób nie zauważyć kolejnej odsłony uchodzącej i słusznie w moim mniemaniu za kultową serii przygód Sama Fishera, czyli "Tom Clancy's Splinter Cell", tym razem opatrzony podtytułem - "Double Agent".

REKLAMA

Każdy Szanujący się Gracz, wie, o czym piszę. Postać Sama Fishera, jako bohatera tej typowej składanki jest doskonale znana. Sama seria miała jeszcze jedną wielce charakterystyczną cechę. Każda jej kolejna część w sposób znaczący była LEPSZA od poprzedniczki w niemal wszystkich elementach, poczynając od fabuły poprzez jakość dźwięku, czy oprawy graficznej, która od zawsze w "Splinter Cell" prezentowała się nowocześni i nowatorsko, wyznaczając nowe standardy. Nic więc dziwnego, że zainteresowanie Graczy i mediów branży komputerowej cały czas towarzyszyło powstającej kontynuacji. Na długo przed premierą na jej temat sporo napisano, o tym, czym w istocie ma być "Double Agent", bazując głównie na przeciekach mniej, lub bardziej kontrolowanych, plotkach, półprawdach, ćwierćprawdach i zgoła konfabulacjach. Tak to już jest, jak wszystko kręci się wokół oczekiwań na stuprocentowy hit, każdy w słoneczku chwały ogrzać się trochę pragnie. Czas do premiery wlókł się niemiłosiernie, sympatycy "niewidzialnego" (niemal!) Sama zgryzali wargi z niecierpliwości i tęsknie spoglądali na kalendarz w poszukiwaniu terminu Premiery. Czekali, czekali i się doczekali.

Tom Clancy's Splinter Cell: Double Agent trafił w moje ręce zaledwie w kilka dni po premierze na polskim rynku, dzięki uprzejmości Wspaniałych Ludzi z Media Markt w Czeladzi (Serdecznie Dziękuję i Pozdrawiam Kierownictwo Firmy, a w szczególności Panów z Działu Software'u: Sebastiana i Grzegorza, oraz Pozostałych!). Niezwłocznie, trzęsącymi się rękoma z niecierpliwości dobrałem się do płytki umieszczonej w pudełku i nerwowo spacerując obserwowałem postęp instalacji, a komputer dostał spory kąsek do połknięcia. Niemal osiem gigabajtów treści! Odpalam grę i ….

Zaskoczenie. Tradycyjnie zaczynam rozgrywkę od dopasowaniu konfiguracji klawiszologii i maszeruję do tutoriala. Posiadam wersję gry "PL" i z przyjemnością słucham po drodze języka moich przodków w nienagannym wykonaniu. Dwuczęściowy trening nie jest tym, czym był w poprzednich częściach serii. Króciutkie przypomnienie poszczególnych możliwości Sama, odświeżenie umiejętności łamania kodów zabezpieczających, trochę zajęć manualnych w postaci uwolnienia zakładniczki i do pracy. Co ciekawe, trening odbywa się w przeraźliwej bieli, co przywodzi mi na myśl miejsca pobytu tych, którym jest wszystko jedno. Bułeczka z masełkiem wiejskim w osełce. Pora na grę! Krótkie intro z pokładu samolotu transportowego i Sam wraz partnerem ląduje prosto w wodzie, tuż obok elektrowni na Islandii. Odzienie tradycyjne z nieodłącznymi goglami i zaczynamy eksplorację terenu działania, cały czas mając łączność z Lambertem. I tak ta historia się zaczyna, niby niespiesznie, pozwalając poczuć "splinterowski" klimat, przypomnieć sobie zasady prowadzenia działań, wykorzystania sprzętu i różnych innych bajerów. Na starcie już okazuje się, że Twórcy gry zadbali o kilka możliwości alternatywnego wykonywania misji, co jest wiadomością sympatyczną. Można poszczególne elementy wykonać metodą stealth, przekradając się niczym cień, a można równie cicho ich eliminować, nie zapominając o "sprzątaniu" za sobą, ukrywając ciała przedwcześnie zmarłych śmiercią gwałtowną na kilka sposobów. A możliwości są spore. Zwykły szary byt niewidzialnego na tyłach wroga Agenta NSA wykonującego zadania na rzecz macierzystej firmy. Ten znany nam wszystkim schemat burzy dramatyczne wydarzenie związane z najbliższą rodziną Sama Fishera. Z czystym sumieniem można stwierdzić, że w tym momencie rzeczywiście "Tom Clancy's Splinter Cell: Double Agent" przechodzi do sedna wydarzeń, będących osią fabularną.

Na temat wydarzeń będących treścią gry nie napiszę ani słowa, by jej nie "zarzynać", niemniej kilka słów, dla orientacji w temacie warto powiedzieć. Otóż, Sam Fisher po wspomnianych przeze mnie wydarzeniach ląduje w więzieniu federalnym o obostrzonym rygorze. Zadanie brzmi: przeniknąć do organizacji terrorystycznej John Brown's Army i dokładnie ją "prześwietlić", oraz rozpoznać jej cele i zamierzenia.

Po raz pierwszy Sam Fisher ukazuje swoją twarz wszystkim, nie będąc już anonimowym cieniem. Rozpoczyna się gra na dwa fronty. Z jednej strony trzeba pozyskać zaufanie terrorystów, aby osiągnąć zamierzone cele, z drugiej konieczne będzie dokonanie wyboru, do jakiego miejsca w tym dziele można się posunąć. Trudna sztuka dokonywania wyborów leżała będzie w rękach Gracza, a miarą jego osiągnięć będą paski zaufania obu przeciwstawnych sobie organizacji, jako wizualizacja oceny przez nie działań Sama. Ciekawy motyw, prawda? Właśnie na tej dwoistości polega rola podwójnych agentów, a Sam właśnie takie zadanie realizuje. Z jakim skutkiem dowiesz się Graczu w chwili ukończenia gry i to kilkukrotnie, jako, że Autorzy przewidzieli kilka zakończeń. Jedno jest pewne, emocji nie zabraknie, chociaż mógłbym w tym momencie Autorom wytknąć nie do końca konsekwentny bieg fabuły. No cóż, podobno nie można mieć wszystkiego. W czasie gry, a dokładniej kończenia poszczególnych jej etapów Sam wzbogacał będzie swój arsenał i ekwipunek, o elementy znane z poprzednich odsłon "Splinter Cell-a", jak i zupełnie nowe "zabaweczki". Część z nich na początku będzie po prostu zablokowania, co zdecydowanie podnosi atrakcyjność rozgrywki. Do tego dochodzą mini - gry sprytnie ukryte wewnątrz rozgrywki, oraz parę zadań zupełnie nietypowych. Krótko mówiąc - stary, dobry "Splinter Cell" w kolejnej odsłonie. Nie sposób w tak krótkim tekście opisać wszystkich walorów gry z Samem Fisherem w roli głównej z uwagi na ich bogactwo i to jest smutna konstatacja.

Niestety, znalazłem też kilka zmian, które w moim odczuciu nie przysłużyły się nowej odsłonie omawianej gry. Nie przypadła mi do gustu zupełna rezygnacja ze wskaźnika "widoczności" postaci, który towarzyszył naszemu bohaterowi od narodzin serii. Zastąpiono go, nie wiedzieć, czemu "sygnalizatorem ulicznym sztuk jeden". Otóż stan mniejszej, większej widoczności, oraz alarmu przedstawiono za pośrednictwem trzech kolorów: zielonego (jest ok.), żółtego (godzina 12.00 w samo południe, środek hipermarketu i grono obserwatorów, z niekoniecznie tego samego klubu) i czerwonego ("spalone gary!", alarm, rejwach i poruta!). Moim skromnym zdaniem poprzednie rozwiązanie w tej kwestii znacząco było lepsze i wygodniejsze w użyciu. Nie przypadł mi do gustu "inwentarz", ale to moje subiektywne odczucie. Sporo też akcji przychodzi rozgrywać przy "podniesionej kurtynie", co znacznie ogranicza moje "skradankowe" przyzwyczajenia. Generalnie rzecz ujmując stwierdzam, że w grze zastosowano wszystkie wcześniej sprawdzone rozwiązania rozgrywki, nieznacznie pogłębione, oraz z uwagi na fabułę całkowicie inną od osi fabularnych poprzednich części serii "Splinter Cell . Chciałbym jeszcze trochę pomarudzić nad dziełem Twórców spod znaku Ubisoft Studios, ale jakoś nie mogę znaleźć sensownych argumentów.

Oprawa graficzna jest adekwatna do wymagań sprzętowych (nie można ich niestety uznać za przyjazne, wobec mniej zasobnych w sprzęt nowej generacji), czyli na wysokim poziomie, który kontynuuje zasadę "marszu w górę" wobec części poprzednich. Już na samym początku, gdy ujrzałem profil Sama z posiwiałymi, gęstymi włosami szczęka klapnęła mi w klawiaturę! W chwilę potem nastąpiła podobna historia, gdy zobaczyłem, jak Sam przesuwa się po rurze w zwisie, lub opuszcza się na wyciągarce. Dla mnie rewelacja. Jak robią to w Ubisoft Studios, że powszechnie znany element zachowań Fishera są w stanie "skroić" na nowo, że wizualnie po prostu "wymiata"? To chciałbym wiedzieć! Gra cieni, półcieni, widoki z wykorzystaniem noktowizora, czy termowizji, w końcu obraz całych lokalizacji, włącznie z krajobrazami i wszystkie inne elementy grafiki muszą budzić Szacunek. Animacja ruchu, we wszystkich elementach (o jednym wspomniałem kilka linijek wyżej) jest na poziomie niedostępnym, dla znaczącej części producentów gier. I w tym także tkwi siła kolejnych gier z serii "Splinter Cell". Cokolwiek dalej bym nie napisał dalej w tej kwestii dalej i tak będzie wtórne, więc milknę. Z doznaniami wizualnymi idealnie współgra oprawa dźwiękowa, tradycyjnie na bardzo wysokim poziomie, z idealnie odwzorowanymi odgłosami tła i środowiska. Czas na malutkie słowo o wersji PL - krótko powiem. Doskonała, a po raz kolejny Mirosław Baka użyczający głosu Samowi Fisherowi jest po prostu Świetny. Bardzo chciałem, aby właśnie ten Aktor po raz kolejny wystąpił w tej roli i mi się spełniło!

REKLAMA

"Tom Clancy's Splinter Cell: Double Agent" różni się od swoich poprzedników i to jest fakt. Czy utrzymał znaną tendencję, że każda kolejna odsłona przygód Agenta NSA jest lepsza od poprzedniej. Moim zdaniem tak. Nieznacznie, ale jednak. Nie będę brnął w rozszczepianie włosa na, czworo, co różni poszczególne części z nową odsłoną, gdyż moim zdaniem jest to nieistotne. Ważne, że "Podwójny Agent" jest po prostu grą bardzo dobrą, na niezmiennie wysokim poziomie towarzyszącym serii, oraz wykonaną ze szczególną starannością. Utrzymał wszystkie cechy "skradanki" i zyskał nowe elementy. Można utyskiwać na jakieś drobne mankamenty, ale ja znalazłem tylko jeden - czas rozgrywki powinien być znacząco dłuższy, co pozwalałoby grać na przykład w tę grę pół roku. Byłoby ok, prawda?! Marzenie ściętej głowy niestety! Co nam pozostaje? Wysupłanie kasy i zakup dzieła Ubisoft Studios, gdyż zasługuje ono w pełni na inwestycję naszego ciężko zarabianego grosza. Nawiasem mówiąc, jak posiadając dotychczasowe części serii nie wejść w posiadanie Ostatniej? Pozostawiam to pytanie bez odpowiedzi, jednocześnie pozdrawiając Czytelników!

Mariusz PIRX Janas

REKLAMA
Najnowsze
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA