Jak co piątek Radek postanowił mnie odwiedzić. "Kuba! Mam zawalistą grę! Patrz - MTV Skateboarding". I tak radośnie przez kilka dobrych tygodni bawiliśmy się w "deskorolkowców", raz u mnie, raz u niego. Aż pewnego dnia na Cover CD w jakimś czasopiśmie pojawiło się demo "Tony Hawk's Pro Skater 2"... Dacie głowę, że ani ja, ani Radek, już nigdy więcej nie wzięliśmy do rąk płyty z "MTV Skateboarding"? Takie to były szalone czasy podstawówki!
Uprzedzając pytania - CD z MTV wcale się nie porysował i nie zgubił! To wszystko wina panów z Activison, którzy stworzyli THPS! Tony był taki.... inny. Zauroczył nas tym, że tutaj naprawdę można było kontrolować naszego skatera - mieliśmy wpływ na każdy, nawet najmniejszy ruch i trick. W momencie, gdy siadało się do klawiatury cały świat i problemy, uciekał daleeeko. Była tylko rampa, poręcz i deska. I tak przez parę godzin, aż w końcu słońce ustępowało księżycowi na niebie. Tony miał niewypowiedzianą wręcz moc przyciągania. Nic zatem dziwnego, że prasa na całym świecie przyznała mu bardzo wysokie noty.
Cała filozofia polegała na tym by na każdej z dostępnych w grze plansz wykonywać rozmaite, dość oryginalne sztuczki. Fundamentem każdego etapu była konieczność zdobycia określonej liczby punktów - o ile pierwsze dwa "high score" i "pro score" w sumie nie stanowiły trudnego zadania, tak by osiągnąć "sick score" trzeba się było zwykle nieźle namęczyć i nakombinować. Inne zadania były zdecydowanie oryginalniejsze - na przykład zdobycie trudno dostępnej (lub ukrytej) kasety video, skompletowanie literek S-K-A-T-E, które były rozmieszczone w najrozmaitszych miejscach planszy. Największą sympatią osobiście jednak darzę zadania, które zmuszały do nas do wykonania specyficznych, często dość skomplikowanych tricków. Z pewnością w pamięci wielu graczy pozostanie na długo etap "Venice Beach", gdzie należało dokonać czterech transferów (przeskoczenie z jednej rampy na drugą), a zadanie to wymagało dłuugich treningów. Niemniej było wykonalne. Inne ciekawe zadania związane były z grindowaniem określonych poręczy (lub innych elementów otoczenia, jak dla przykładu: Helikopter czy rzeźba będąca przykładem typowego amerykańskiego pop-art).
Tych tricków zresztą była cała masa. Pod samym pojęciem "grinda" spokojnie można przyporządkować kilkadziesiąt - bo przecież deskorolka może ustawić się także bokiem, tyłem, górą, pojechać po ścianie, etc. Do tego dochodzi masa akrobacji w powietrzu - od tak podstawowych jak kickflip i nosegrab po nieco bardziej wymyślne - podam pierwszy z brzegu, a przy tym bardzo efektowny wizualnie "One Foot Japan". To wszystko są podstawowe umiejętności, które nasz skater posiada, bez specjalnego przysposobienia. Natomiast z czasem można dokupywać mu kolejne, oczywiście im droższe, tym wyżej punktowane później przez sędziów. Do tego można kombinować z ukrytymi trickami, które są dość... trudne do wykonania - np. taki "darkslide", będący dość wymyślną odmianą grinda. Ale to nie koniec! Na każdej mapie rozmieszone były tzw. "gapy" czyli miejsca, przystosowane do tego by wykonać "na nich" tricki - np. określone rampy, na których należało wybić się w powietrze czy barierki, które nasz skater powinien zgrindować. W rzeczywistości wszystkie wykonywane przez nas sztuczki zdobywały jakąś wartość w sytuacjach, gdy były połączone w całość. Sam kickflip dawał raptem kilkaset punktów, ale gdy połączyło się go z jakimś gapem, heelflipem, One Foot Japan i do tego obróciliśmy się tak o 720 stopni - można było mówić o satysfakcjonującym wyniku punktowym.
Za każde zrealizowane zadanie, a także za znalezione na planszach "banknoty" (zwykle lewitują w powietrzu w dobrze widocznych miejscach) dostajemy kasę. Ta jest potrzebny by odblokowywać kolejne etapy, a także by inwestować w naszego skatera. Poprawiamy jego umiejętności (m.in. szybkość, zachowanie w powietrzu, grindowanie...), możemy też dokupić wspomniane już nowe tricki, a także deskorolki. Wszystko to sprawia, że nasz zawodnik naprawdę radzi sobie coraz lepiej i jeżeli 100 000 punktów na pierwszej planszy było dla nas zadaniem nie do wykonania, tak po drobnym "upgradzie" stanie się to wynik jak najbardziej realny.
Na spore uznanie zasługują plansze, na których rozgrywają się poszczególne misje. Jest to między innymi lotniskowy hangar, typowo amerykańska szkoła, Nowy Jork nocą, plaża czy... plac Corridy, dookoła którego biega rozjuszone byczysko. Każda z nich została wykonana z imponującym pietyzmem - Activision zadbało o najdrobniejsze szczegóły. I tak - hangar na lotnisku to obowiązkowo samoloty, śmigła, na planszy ze szkołą trafiamy na charakterystyczne "szafki", ukrytą salę gimnastyczną, a po Nowym Jorku... oczywiście! Śmigają taksówki! Na wielu planszach możemy natrafić właśnie na takie charakterystyczne aluzje. Muszę jeszcze napomnieć o tym, że na każdej planszy znajdują się ukryte miejsca, w których możemy natrafić na dodatkowe pieniądze lub ciekawe rampy/poręcze. Te z kolei przydadzą się do wykonywania oryginalnych i wyżej punktowanych tricków.
Nie we wszystkich miejscach gra sprowadza się do wykonywania zadań i zbierania rozmaitych znaczków czy ikonek. Czasami (3 razy) przychodzi nam wziąć udział w specjalnym deskorolkowym turnieju, w którym naszym zadaniem jest uzyskanie nie tyle najwyższego wyniku punktowego, co aprobaty publiczności. Zatem najważniejsze jest to by kombinować z nowymi trickami, skutecznie wykorzystywać gapy i pod żadnym pozorem się nie wywalać. A punkty przyjdą same. W zależności od ich ilości zajmujemy miejsca na podium (lub poza nim...) a te otwierają nam drogę do kolejnych "tradycyjnych" etapów.
Do naszej dyspozycji zostali oddani skaterzy zaliczani do światowej śmietanki skateboardingu, m.in. słynny już chyba (w dużej mierze dzięki grze) Tony Hawk, Tak naprawdę każda z dostępnych w grze postaci ma inne parametry i dzięki temu wszystkimi grę przechodzi się w zupełnie inny sposób. Do tego nic nie stoi na drodze by przygotować swojego zawodnika. A ile satysfakcji daje, gdy wszystkimi dostępnymi skaterami przejdziesz całą grę na 100%...
Tony Hawk's Pro Skater 2 to bezapelacyjnie najlepsza część serii. Dalej było bardzo dobrze, ale wielu graczy z sentymentem powraca właśnie do tej odsłony. Z pewnością atutami gry jest jej oryginalność, świeżość, fajowy tryb rozgrywki, nieziemska grywalność, kapitalna muzyka i bardzo ciekawy multiplayer. Na minus w chwili premiery zapisać nie można było absolutnie niczego. A dziś? Cóż, tylko i wyłącznie grafika. Zagrajcie w Tonego koniecznie, jeśli jeszcze tego nie zrobiliście!