Ostatnio miałem przyjemność testować naprawdę świetnego laptopa od HP. Model z najnowszej serii Pavilion [kolejna nazwa nie dobrana do rynku - Volt.], który trafił na moje biurko, okazał się kawałem świetnego sprzętu. Spełnił wszystkie wymagania jakie mu postawiłem; świetnie spisywał się podczas grania, dysponował mocnymi bebechami - dla przypomnienia CPU 1.73 Ghz, 1024 MB DDR RAM i GeForce 7400 Go 256 MB z technologią Turbo Catche - oraz cudowny design, który mimo upływu czasu nadal napawa mnie zachwytem. Taka mieszanka czyniła z niego najbardziej opłacalny sprzęt tego typu na naszym rynku. Cena, choć dość wysoka, w stosunku do poziomu pracy i wykonania nie stanowiła wcale aż tak kosmicznej kwoty co tylko było dodatkowym plusem tego laptopa. Teraz nadszedł czas na przetestowanie notebooka, który został stworzony z myślą o pracy, a nie zabawianiu ludzi, gdy tym się nudzi.
Firma Toshiba wyszła chyba z założenia, że należy jeszcze produkować komputery przenośne, według takich przeznaczeń do jakich zostały stworzone - wiecznie gotowe do pracy małe skrzaty, które na sam widok wzbudzają obrzydzenie u ludzi zmuszonych korzystać z ich dobrodziejstw. Kiedyś się śmiałem, że coś takiego w pracy to pewnego rodzaju smycz, która ciągle nam przypomina ile jeszcze mamy do zrobienia i że nie można od tego uciec. Smutne, ale prawdziwe. L30 jest właśnie takim laptopem, którego główne funkcje tyczą się pracy, a w razie wypadku może posłużyć jako odtwarzacz DVD czy już w ostateczności, aby pograć sobie kilkadziesiąt minut w mniej wymagającą grę.
Wygląd
Z wyglądu też nie zachwyca, ale ponownie Toshiba postawiła na prostotę i uniwersalność. Utrzymany w czarno srebrnych kolorach ani nie przykuwa uwagi jako obraz szpanerstwa i świecidełek, ani też nie razi ubogością wykończeń. W przeciwieństwie do wspomnianego już HP Paviliona dv6102 zamontowano tutaj matowy monitor. W sumie nie jestem pewien czy bardziej przypadła mi do gustu technologia zastosowana w laptopie z HP, czy też być może wykorzystanie wysłużonego już rodzaju wyświetlaczy. Ważne jest, że te 15.4 cala spisuje się bardzo dobrze, choć zdarzają się pewne niedogodności. Bardzo zauważalne jest nierównomierne podświetlenie ekranu. Dolna jego część jest o wiele jaskrawsza niż górna i karmi nas zbyt niebieskim obrazem. Tę niedogodność można zlikwidować przez odpowiednie ustawienie pokrywy z wyświetlaczem, ale nie wyobrażam sobie siedzenia w jednej pozycji np. przez 3 godziny tylko po to, aby cały ekran był rozświetlony tak samo. Mija się to z celem, a dodatkowo może wywołać bóle pleców. Wnętrze laptopa prezentuje nam maksymalnie skompresowaną klawiaturę, która wbrew pozorom okazuje się być bardzo wygodną i nie przysparza problemów z pisaniem bywało na Pavilionie. Klawisze chodzą mięciutko, wydając delikatny dźwięk. Cały pasek od ‘ESC' do F9 posiada dodatkowe funkcje oraz skróty klawiszowe. Jedyny z jakiego korzystałem do wyłączanie/ włączanie dźwięku, ale jest to kwestia przyzwyczajenia i lenistwa. Osobiście wolę sobie pogrzebać trochę w opcjach, aby zmienić ustawienia baterii czy sieci bezprzewodowej. Bonusowo, koło mousepada znajdziemy aż cztery naklejki, w czym jedna informuje nas o możliwości zainstalowania nowego systemu Windowsa Visty. W bocznych częściach obudowy mamy napęd DVD z funkcją nagrywania, miejsce na kartę internetową w stylu blueconnect, jedno wejść USB - drugie znajduje się z tyłu - oraz wejście na dodatkowy monitor. Z przodu suwak odpowiadający za włączanie sieci bezprzewodowej i bluetootha oraz dwa wejścia - jedno na mikrofon drugie na głośniki.
Bebechy
Notebook od Toshiby został wyposażony w podzespoły raczej nie najlepsze, ale w zupełności wystarczające, aby pisząc tekst, w tle działało bezproblemowo parę programów i co ważniejsze, nie zmniejszając jego wydajności. Procesor Intel Celeron 1.47 GHz, 512 MB DDR RAM i karta graficzna ATI Radon X 200, która okazała się całkiem dobra, wbrew temu co sobie wyobrażałem. Karta graficzna obsługuje podstawowe w dzisiejszym, jakże zaawansowanych technologicznym świecie, technologie. Pozwala na granie w produkcje wymagające pixel shaderów w wersji 2.0 oraz dysponuje paroma technicznymi zmianami, w stosunku do poprzednich modeli kart graficznych dla notebooków z firmy ATI co czyni ją jeszcze sprawniejszą i wydajniejszą.
Po ostatnim ekscesie z benchmarkiem postanowiłem więcej nie opierać się na tych złudnych liczbach jakimi karmi nas niemiecki program 3d Mark i wydajność tego laptopa w grach przetestowałem według swoich testów, czyli grając. Pierwszy tytuł jaki poszedł na ogień to bardzo dobry RTS osadzony w realiach drugiej wojny światowej - Codename Panzers: Faza Druga. Głównym powodem dla którego zdecydowałem się na testowanie wydajności laptopa z tą grą, to jej świetna oprawa graficzna i spore problemy jakie sprawiała komputerowi stacjonarnemu jakie posiadam. Tutaj odbyło się bez większych problemów, ale na pełnię efektów nie mogłem sobie pozwolić. Zbyt duża szczegółowości oraz spore ilości jednostek generowanych w czasie rzeczywistym, masa wybuchów i szybko zmieniająca się sytuacja na polu walki była zbyt męcząca dla laptopa. Jego temperatura rosła w zastraszającym tempie. Wiatraczek dudnił i hałasował jak czołg, a gra zwyczajnie przycinała. Drugi tytuł testowy zainstalowałem niejako z zamiłowania; Prince of Persia: WW to gra której nie sposób nie wielbić. Każdy medal ma dwie strony, a ta tutaj jest bardzo prosta i niejako podobna do Codename - duża, bardzo duża ilość postaci i wartka akcja to Nielaba wyzwanie dla zwykłych komputerów. Satellite L30 poradził sobie z tym wyzwaniem bardzo dobrze, prze maksymalnej rozdzielczości, średnich detalach i podwójnym wygładzaniem obrazu. Gdy testowałem Paviliona narzekałem na szybkość zgrywania danych z przenośnych nośników na dysk twardy lub podczas instalowania gier. Wtedy wychodziłem z założenia, że wina leży w niezbyt szybkim dysku twardym. L30 również posiada HDD który wykonuje 5400 obrotów na minutę, a jednak te różnice są o wiele mniejsze i czas zgrywania danych również.
Ciekawostki
Gdy po tygodniu intensywnych testów wziąłem się za sieć bezprzewodową i bluetootha, doznałem szoku. W pobliżu miejsca mojego zamieszkania znajdują się co najmniej cztery różne sieci internetowe umożliwiające korzystanie z Internetu bezprzewodowego, ale jak na złość jedyne miejsce gdzie naprawdę mogę nawiązać połączenie to McDonald's. Nie będę przecież jak idiota przesiadywał kilku godzin dziennie w Mac'u, bo skończyłoby się to wręcz fatalnie - nadwaga, pożyczanie na pyszne, ale niezdrowe fast foody i cała masa innych nieciekawych problemów. O ile w przypadku dv6102 miałem problemy z bluetoothem, jego konfiguracją i późniejszym przesyłaniem danych pomiędzy komputerem a telefonem komórkowym firmy Nokia, tak teraz wszystko poszło jak po przysłowiowym maśle. Odbyło się bez większych problemów i zgrzytów. Parę minut musiałem poświęcić na stworzenie profilu użytkownika, potem chwila minęła zanim oba te urządzenia się wykryły i wszystko było cacy. Miałem niezły ubaw, gdy laptop wykrył system słuchawkowy bluetooth mojej mamy i zaraz po zakończeniu rozmowy zrobiłem jej psikusa - puściłem jakieś nagranie o mocnym brzemieniu i nie szczędziłem głośności. Cóż efekt z początku był zamierzony; dobry kawał, kupa śmiechu z reakcji rodzicieli, ale potem….. whooo…. Lepiej nie poruszajmy dalej tego tematu.
Oprogramowanie
Kiedy ja kupowałem komputer - dobre 6 lat temu - nie było mowy o otrzymaniu w zestawie; zupełnie za darmo, czegoś a'la płyta z systemem operacyjnym, ale służąca tylko do jego odzyskiwania w przypadku zepsucia samoistnego bądź co się rzadziej zdarza wysłużenia. Widać kiedyś systemy operacyjne były na tyle stabilne, że nikomu takie płytki bezpieczeństwa nie były potrzebne, a teraz… dodaje się do każdego komputera i notebooka. Dodatkowo w zestawie z L30 znalazłem serial do prostego programu firmy Microsoft - OneNote. Ciekawa sprawa, ale jak dla mnie zupełnie nieużyteczna; pamiętnika nie prowadzę, laptopa do szkoły nie biorę do tworzenia notatek, wizyty u lekarza zapisuje sobie na komórce, więc pytam po co? Odpowiedź znalazłem dopiero jakiś czas temu, gdy moja mama wróciła ze studiów i narzekała, że nie może sobie wziąć laptopa do szkoły żeby na nim pisać. Olśnienie nie było zbyt widowiskowe, ale po chwili namysły rozgryzłem mechanikę tego programu i wreszcie zrozumiałem, że jest on dla leniwców. Co jak co, ale wolę zostać przy tradycyjnej metodzie pisania, zawsze się szybciej uczę.
Z innej beczki
Zainstalowałem sobie na laptopie - od dawien dawna - zestaw Microsoft Office. Zwykle tego nie robię, zwyczajnie przyzwyczaiłem się do OpenOffice, bezpłatnego konkurenta dla programów biurowych, ale mimo ponownego rozpatrzenia sprawy, który z nich jest lepszy, nadal nie mam jasno wybranego zwycięscy. Programy Microsoftu są szybsze i ciut przyjaźniejsze w obsłudze, ale za to cholernie się narzucają. Poprawiają błędy, robiąc jeszcze większe, zastępują poprawnie napisane wyrazy innymi i są płatne. OpenOffice ma jeden zasadniczy plus, jest bezpłatny. I powiedzcie mi, co tu wybrać na stałe?
Podsumowanie
Kupując notebooka trzeba się bardzo mocno zastanowić jakie ma on spełniać zadania, do czego go będziemy wykorzystywać i czy nie lepiej do grania kupić komputera stacjonarnego albo jakiejś konsoli. Toshiba Satellite L30 to laptop niezwykły; nie ma wypasionych podzespołów, nie pozwala na granie w najnowsze gry komputerowe, ale jako sprzęt do pracy jest idealny. Pracuje się na nim niezwykle fajnie, szybko i wydajnie. Polecam go każdemu kto ma zamiar w przerwie przy pracy odrobinkę sobie pograć czy pooglądać film, ale nie tym osobom, które chcą na nim grać i w chwili wytchnienia dla nadgarstków porobić coś innego. To zdecydowanie komputer przeznaczony do użytku bardziej biurowego niż multimedialnego.
OCENA:
ogólna: 7
wygląd: 7
zastosowanie: 6+
gabaryty: 7
opłacalność: 7