Na początku był chaos. Wszelkie Spectrumy i Commodore'y rządziły niepodzielnie, a z czeluści ogromnej otchłani nieśmiało wychylały się pierwsze gry. Nieważne, że grafiki było w nich tyle, co kot napłakał, ale jednak. Potem Bóg stworzył Amigę, a Chińczycy Pegasusa. I tak oto powstał On, jedyny i niepowtarzalny: Tetris. Wariacji na jego temat było co niemiara. Szatan dwoił się i troił, by znaleźć idealnego następcę hitu sprzed lat. Nie udało się… aż do tej pory. Właśnie teraz ze swym niecnym planem wysunęła się firma Idigicon (znał ich ktoś wcześniej?) i dane mi było poznać jedną z pozornie prostych, ale niemiłosiernie kradnących wolne chwile gier. Kto by pomyślał, że gra, w której chodzi o układanie kuleczek, może zaabsorbować zwykłego gracza.
Tetris niemiłosiernie i z wielką pazernością wyżarł z mojego krótkiego życia kilkaset godzin. Absolutnie nie mam mu tego za złe. Pamiętam chwile, gdy z wielką przyjemnością patrzyłem na wesoło harcujące po ekranie telewizora ludziki-zlepki pikseli i z dumą wypinałem pierś, gdy udało się po raz kolejny ułożyć poczwórną linię. Nie myślałem, że kiedyś z porównywalną sympatią będę grał w coś tak prostego, ale jednak udało się. Co prawda to nie klocki, a kuleczki.
Triaction to produkcja zupełnie nieznanego na scenie studia Idigicon. O co w niej chodzi? Zasady są proste jak konstrukcja cepa: spadające z góry ekranu kulki musimy układać tak, aby łączyły się w trójki tymi samymi kolorami. Na szczęście gra funduje nam niespodziankę w postaci piłki-jokera, która niszczy dowolny ciąg piłeczek i daje nam chwilę odetchnąć, szczególnie w sytuacji, gdy nasze pole gry zapełnia się niewykorzystanymi kulami. Za serię wybuchów dostajemy dodatkowe życia, co bardzo się przydaje, gdyż po porażce znów zaczynamy z pustym polem do popisu. Jest jeszcze jedno utrudnienie: kulki odbijają się zgodnie z prawami fizyki, tak więc przed zrzuceniem musimy precyzyjnie wybrać miejsce, w którym ma spaść, bo podczas jej lotu nie ma już możliwości zmiany.
Nic ciekawego? Na pierwszy rzut oka może się tak wydawać. Jednak gra w swojej prostocie jest tak genialna, że jest to wręcz nierealne. Owszem, w to nie da się grać dwie czy trzy godziny, ale wystarczy tak jak w moim wypadku dziesięć minut. Co godzinę. Triaction doskonale pełni rolę przerywnika pomiędzy poważnymi produkcjami. Nawet sobie nie wyobrażacie, jak szybko można się zrelaksować grając w tę grę. Podczas szybkich potyczek z przeciwnikami w FPS-ach warto włączyć tą produkcję, by odpocząć na parę minut. Bardzo przyjemnie spędzonych minut.
O oprawie wizualnej można powiedzieć niewiele. W sumie czego wymagać od gry, której najważniejszą częścią są kulki? Przejrzyste menu to najważniejsza kwestia. Nie ma żadnych opcji, po prostu wybieramy poziom trudności i rozpoczynamy rozgrywkę. Zresztą Triaction odpali na każdym współczesnym komputerze. Cała oprawa dźwiękowa to jeden trywialny utwór puszczany na okrągło podczas zabawy, ale nie przeszkadza aż tak, by wyłączać grę. Co najciekawsze: zajmuje zaledwie 10 MB. Waży tyle, co minigierka, a bawi nie gorzej niż niektóre wielkie tytuły.
Gry logiczne to niszowe produkcje i mają niewielu zwolenników. Ja również nie należę do fanów takich programów, ale właśnie one swoją prostotą nieraz wciągają do granic możliwości. Triaction właśnie taki jest. Z pozoru nie ma nic, co skłaniałoby do odpalenia. Wystarczy jednak dziesięć minut obcowania z tą produkcją, by znaleźć doskonałą układankę na chwile nudy i przerwy pomiędzy potyczkami w skomplikowanych grach. Jeśli siedziałeś całymi dniami przy Tetrisie - ta gra jest dla Ciebie. Warto spróbować.