REKLAMA

Netflix, więcej takiego kina akcji poproszę. Kontynuacja hitu platformy przebija swojego poprzednika

Sam Hargrave poszedł w ślady Davida Leitcha oraz Chada Stahelskiego - twórców "Johna Wicka" - i przerzucił się z kaskaderki na reżyserię. Wartką akcją i pomysłową inscenizacją jego "Tyler Rake" wystarczająco podbił serca publiczności, aby Netflix wyłożył kasę na sequel. I jak to już w przypadkach kontynuacji bywa, wszystko to, za co pokochaliśmy pierwszą część, tutaj zostaje napompowane sterydami.

tyler rake 2 netflix recenzja
REKLAMA

"Tyler Rake" może i nie był filmem przełomowym, może i jego wady przewyższały zalety, ale było to kino akcji z sercem. Jego dusza opierała się co prawda na ckliwych kliszach gatunkowych, ale ta cała obcesowość blakła w starciu z dopracowanymi popisami kaskaderki. Teraz dostajemy powtórkę z rozrywki, bo najsłabszą częścią sequela jest jego wrażliwa strona. Tytułowy bohater wciąż próbuje odkupić swoje winy, po opuszczeniu syna w jego ostatnich chwilach. Ze łzą w oku spogląda na narysowane przez niego obrazki i cały czas prześladują go bolesne wspomnienia. Mnóstwo tu tanich chwytów i tylko podczas rozmowy z byłą żoną można poczuć jakieś emocjonalne ukłucie. Ale - umówmy się - nikt przecież nie spodziewał się, że Sam Hargrave tym razem zaserwuje nam ambitną psychodramę.

Reżyser bardzo szybko przechodzi do meritum. Fabularnie mamy do czynienia z bezpośrednim sequelem jedynki, więc "Tyler Rake" zmienia się w serię spod znaku "zabili go i uciekł". Główny bohater cudem unika śmierci i kończy w śpiączce na szpitalnym łóżku. Kiedy się wybudza, jego współpracownica Nik radzi mu, aby zastanowił się, czemu tak uparcie walczył o życie. Nie będzie miał jednak czasu, żeby o tym myśleć, bo zaraz w jego domku pojawi się tajemniczy mężczyzna. Ma dla niego misję - w dodatku z gatunku tych osobistych. Miałby bowiem uratować byłą szwagierkę i dwójkę jej dzieci, wyciągając je z więzienia. Trudność polega na tym, że kobieta jest żoną gruzińskiego bossa mafijnego, który wraz z bratem dowodzi całą armią wyszkolonych zabójców. Wiele rzeczy może pójść nie tak i zgodnie z prawem Murphy'ego tak się właśnie stanie, a głównemu bohaterowi ponownie przyjdzie walczyć z własnymi demonami za pomocą karabinów, twardych pięści i wszystkiego, co w nie wpadnie.

Czytaj także:

REKLAMA

Tyler Rake 2 - recenzja nowego filmu akcji Netfliksa

Narracja ponownie wyjęta jest z gier komputerowych, w których przebijamy się przez hordy wrogów, aby dotrzeć do finałowego bossa. Zabawa zaczyna się kiedy tylko Tylerowi Rake'owi udaje się otworzyć celę swojej szwagierki. Wtedy reszta osadzonych wszczyna bunt. Bo tym razem nie mamy już do czynienia z akcją na otwartej wielkomiejskiej przestrzeni. Zamiast tego Hargrave serwuje nam opowieść klaustrofobiczną, zamkniętą w zamkniętych pomieszczeniach, gdzie głównego bohatera z każdej strony atakują kolejne miniony gruzińskiego gangstera. Cały czas mamy poczucie osaczenia i przytłoczenia liczbą przeciwników, którym główny bohater musi stawić czoła. Reżyser wyciska z tych scen, ile tylko wlezie. W imię ekranowej orgii przemocy nawet hantla staje się tu zabójczym narzędziem.

Tyler Rake 2 - Netflix - premiera - kino akcji

Ten film to popis pomysłowej inscenizacji. Reżyser rzuca nas w sam wir akcji, całkowicie zrywając z kamery wszelkie łańcuchy, dlatego najlepszą częścią filmu okazuje się widowiskowy one-shot. W jedynce trwał około 15 minut, tu jest dłuższy i dzieje się dużo więcej. Zaczyna się kiedy córka szwagierki upuszcza misia na ziemię, a kończy... no właśnie, nie kończy się. Bójki w ramach więziennych zamieszek, pościg samochodowy i pościg helikopterów za rozpędzonym pociągiem, okraszone są kolejnymi wybuchami i strzelaninami. W głowie wam się od tego zakręci, a tempo wywoła zadyszkę. Nawet jeśli to jednorazowy wyskok i ta 20-minutowa scena z poukrywanymi cięciami montażowi rozbudza apetyt, którego reżyser nie jest w stanie później zaspokoić, szczęki będziecie zbierać z podłogi do samych napisów końcowych.

REKLAMA

"Tyler Rake 2" jeńców nie bierze. Fakt, że scenariusz Joe Russo jest nieco bardziej cukierkowy i czarny charakter równie mocno, co główny bohater katuje się poczuciem obowiązku wobec najbliższej rodziny, schodzi na drugi plan. Bo Hargrave dociska pedał gazu do samej dechy, a jednoosobowej armii pod postacią Chrisa Hemswortha szczerze się kibicuje. Oczywiście, mamy do czynienia z wysokobudżetowym b-klasowym kinem szpiegowskiej akcji. W przeciwieństwie jednak do bezmyślnego "Gray Mana", aż chce się to oglądać, bo nie ma tu ani żadnych pretensji, ani tym bardziej chwalenia się wydaną na produkcję kasą. Pomimo drobnych zgrzytów ten film się nie wykoleja i z jego torów lecą takie iskry, że aż parzy.

Premiera filmu "Tyler Rake 2" 16 czerwca na platformie Netflix.

REKLAMA
Najnowsze
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA