REKLAMA

W Polsce da się zrobić dobre kino akcji. Nowy film Netfliksa to potwierdza

W Polsce nie robi się takich filmów. W Polsce nie robi się też filmów w taki sposób. Gdy rodzimi twórcy sięgają po hollywoodzkie wzorce, zazwyczaj wychodzą z tego potworki, które zasługują na osobny gatunek pod nazwą "bieda", ewentualnie "żal". "Dzień Matki" błyszczy wśród nich jak ten wyjątek, co regułę potwierdza. Główna bohaterka Nina wyzywająco spogląda na Johna Wicka, Johna McClane'a, Johna Rambo i kilku innych Johnów znanym nam z amerykańskiego kina akcji, ale ze starcia z ich legendami wychodzi obronną ręką.

dzień matki netflix premiera recenzja
REKLAMA

Czemu przy swoich zachodnich idolach "Dzień Matki" nie wygląda jak "Diablo. Wyścig o wszystko" przy "Szybkich i wściekłych"? Bo twórcy korzystają z klisz, wiedząc, że my wiemy, że to są klisze, więc powinniśmy się dobrze przy nich bawić. Nie ociągają się, niczego nie rozwlekają i - przede wszystkim - nie popadają w śmieszność, zachowując się, jakby parę polskich złotówek, miało zastąpić budżet liczony w setkach milionów dolarów. Graną przez Agnieszkę Grochowską Ninę uzbrajają więc w śmiercionośne umiejętności i każą jej przeć do przodu, ciągle tylko podkręcając tempo. Główna bohaterka przedziera się przez tabuny wrogów, zmierzając w stronę kolejnych zwrotów akcji. Jest to tak proste, jak uczciwe.

Jakaś tam fabuła oczywiście jest. Nina to agentka NATO do zadań specjalnych na zasłużonej emeryturze. Świat uważa ją za zmarłą, więc z oddali podgląda się, jak jej nastoletni syn dorasta pod opieką przybranych rodziców. Pewnego dnia banda oprychów w dresach porywa Maksa, a matka zamiast pogrążać się w beznadziei, rusza kopać tyłki. Mateusz Rakowicz nie cacka się z widzami, bo nie na historii a odjechanych scenach akcji opiera siłę tego filmu. Podczas jednego z pierwszych starć z przeciwnikami, główna bohaterka na jednym ujęciu naparza kolejnych mięśniaków, zabija ich marchewkami i łamie im nogi tłuczkiem do mięsa, a my możemy jedynie zbierać szczęki z podłogi.

Czytaj także:

REKLAMA

Dzień Matki - recenzja nowego filmu platformy Netflix

"Dzień Matki" to film bezczelny, który zamiast nieśmiało spoglądać w stronę gatunkowych atrakcji, nimi właśnie się żywi. Rakowicz może i czaruje pozą przećwiczoną już w "Najmro. Kocha, kradnie, szanuje", ale całe to efekciarstwo okazuje się wyjątkowo efektywne. Bo, chociaż napisany wraz z Łukaszem M. Maciejewskim scenariusz przysparza ku temu mnóstwa okazji, reżyser nie daje się ponieść tanim sentymentom. Uderza za to w nieco poważniejsze tony, kiedy trzeba nadać emocjonalnej prawdy rozmowom Niny z synem, czy wypowiedziom przyjaciela głównej bohaterki o relacjach z córką. W końcu to przede wszystkim opowieść o rodzicielskim poświęceniu. Co z tego, że to zagrywka tania jak strzał w plecy, skoro ze swoim nienachalnym melodramatyzmem za każdym razem sprawdza się w roli pretekstu do pokazania kolejnej strzelaniny, eksplozji czy jeszcze jednego mordobicia.

Dzień matki - Netflix

Rakowicz nie tylko przepracowuje targające bohaterami emocje za pomocą scen akcji, ale rozładowuje też napięcie, rzucanymi niby to mimochodem żartami. Chociaż w sferze wizualnej króluje mrok i cień polewany gęstym deszczem, mamy do czynienia z produkcją, która z uśmiechem na ustach pławi się w przemocy. Groteska uderza nas tu z mocą sennego koszmaru, bo reżyser pełnymi garściami czerpie z komiksowej poetyki spod znaku "Sin City". Raz po raz puszcza do widzów porozumiewawcze oczko, aby z czystym sumieniem rozsmakowywać się w ekscesie, kiedy sprawnie łączy ze sobą naturalistyczny brud z infantylnym slapstickiem rodem ze "Zwariowanych melodii". Powiedzieć, że to mieszanka wybuchowa, to jak zabrać nóż na strzelaninę. Jeżeli moc filmu zależy od czarnego charakteru, nieprzypadkowo jeden z antagonistów nosi ksywę Woltomierz. "Dzień Matki" to bowiem produkcja iście elektryzującą.

Agnieszka Grochowska kopie tyłki z gracją i lekkością godną Charlize Theron.

REKLAMA

Na pierwszy rzut oka widać, że przygotowanie do roli nie ograniczało się do podstawowego treningu i wylewała z siebie siódme poty, aby oddać sprawiedliwość największej twardzielce polskiego kina. Ma okazję popisać się całym wachlarzem wyuczonych ruchów i ciosów, gdy z każdej strony atakują ją przeciwnicy. W dodatku z kałachem w rękach radzi sobie równie dobrze, co z pełnym troski spojrzeniem na Maksa i przyjacielskimi przekomarzankami. Brawurowo chwyci więc za serce każdego, kto wychował się na akcyjniakach z Arnoldem Schwarzeneggerem czy Bruce'em Willisem.

W wypożyczalniach VHS "Dzień Matki" idealnie wypełniłby lukę między "Commando" a "Con Air", bo to oldschoolowa rozwałka, pozostawiająca po sobie przyjemny b-klasowy posmak. Zabawa jest tak przednia, że już na napisach końcowych zacisnąłem kciuki, aby twórcy pewnym krokiem i jak najszybciej przeszli przez otwartą w finale furtkę do sequela. Ej Netflix, widzimy się w "Dzień Babci"?

"Dzień Matki" już na platformie Netflix.

REKLAMA
Najnowsze
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA