Znajomy, spoglądając z nad mojego ramienia na ekran komputera, naprawdę nie rozumiał, czym się tak ekscytowałem. Dla niego było to kilka pikseli, leniwie poruszających się wokół kuli imitującej jakąś planetę - innowierca. Dla mnie był to ciężki dorobek kilkunastu dni mozolnej, emocjonującej i wciągającej rozgrywki… co z tego, że z daleka wygląda jak gra sprzed 10 lat?
Ludzie zawsze byli przesadnie dumni ze swojej nacji. Najpierw nauczyli się stąpać po ziemi, później wzbili się w powietrze, aby zaledwie kilkadziesiąt lat temu wznieć się jeszcze wyżej - prosto w chłodne, nieznane odmęty galaktyki. Rasa ciepłokrwistych kolonizowała kolejne światy, zarządzała planetami oraz gospodarowała nowymi ziemiami. Homo Sapiens zawsze uważali, że wszystko im się należy, że mają monopol na życie, że są wybrani. Na ich nieszczęście nie byli we wszechświecie całkiem sami.
Przez lata spoglądaliśmy na poczynania tych dziwnych istot, na ich władcze podboje oraz nowe kolonie. Początkowo byliśmy cierpliwi, byliśmy obserwatorami. Ludzkość zbliżyła się jednak aż nadto do NASZEJ galaktyki. Nasza pobłażliwość sięgała granic. Wysyłaliśmy statki… nigdy nie wracały. Wysyłaliśmy emisariuszy… nigdy nie wracali. I choć wejście na wojenną ścieżkę to ostatnie z możliwych do zaakceptowania przez Ossght wyjść, wcześniej czy później musiało dojść do konfrontacji.
W 47823 cyklu, pojmowanym przez ludzkie istoty według ich własnej, nielogicznej rachuby czasu jako 2208 rok, przypuściliśmy pierwszy, rozpoznawczy atak na 0018X nazywaną przez nich błędnie "Esperanzą". To ciało niebieskie zostało skolonizowane przez ludzi zupełnie niedawno, ponadto znajduje się ono na granicy z naszymi rdzennymi terenami. Pierwsze kosmiczne potyczki utwierdziły nas w przekonaniu, że ludzie są bardzo słabo przygotowani do jakiejkolwiek konfrontacji. Tak bardzo widać wierzyli w swoją samotność we wszechświecie, w całkowicie złudne bezpieczeństwo, że nigdy nie wzięli pod uwagę możliwości ataku.
Wojna rozpoczęła się nad globem "Esperanzy". Planeta została podzielona na kilka kontynentów, gdzie ludzkie siły obronne mogły budować swoje bazy, restrykcyjnie po jednej na dany obszar. Nasi Infiltratorzy poznali również znaczenie bazy pierwotnej, czyli centralnego punktu dowodzenia ludzkich sił oporu. To właśnie tam ciepłokrwiści mogli budować struktury niedostępne dla innych placówek. O ile pozostałe bazy wyposażali jedynie w hangary, osłony oraz broń przeciwlotniczą, o tyle ich centralny punkt dowodzenia był szczytem możliwości tej pulchnej, miękkiej rasy. Laboratoria, fabryki, koszary, pomieszczenia medyczne, sale przesłuchań… jak gdyby sądzili, że to wszystko uchroni ich przed nieubłaganie nadchodzącą zgubą. Nacja głupców.
Jak już wspomniałem wcześniej, nasi oponenci byli zupełnie nieprzygotowani na jakikolwiek atak, a ich poziom technologiczny przyprawiał nas o gardłowy rechot. To tak, jakby malutka Larwa mierzyła się z ogromnym Halucynoidem. Ich marne, napędzane śmierdzącą cieczą "myśliwce" nie były w stanie zrobić nawet wgięcia w pancerzach naszych krążowników. Wybuchały za to naprawdę spektakularnie. Ich siły lądowe, które zawsze wdawały się w turowe potyczki z naszymi Łowcami, chociaż krzykliwe i odważne, okazały się niemal nieszkodliwe oraz niezwykle… kruche w starciu z naszymi wojownikami.
Wynik tej wojny od początku był przesądzony na naszą korzyść. A przynajmniej tak się nam wtedy wydawało. Te nikczemne szumowiny zaskoczyły nas jednak cechą, której się u nich najmniej spodziewaliśmy - kreatywnością. Ich ograniczone umysły zaczęły studiować naszą technologię, badać naszych wojowników oraz rozpoznawać nasze zachowania. Nabrali przy tym niemałego doświadczenia, krok po kroku przyswajając sobie wiedzę, zdobywaną podczas trwającej wojny. Co najgorsze, użyli naszej własnej technologii przeciwko nam samym, co jest dla nas ogromną hańbą i zniewagą! Przeciwnik okazał się być do cna pozbawiony honoru i godności, której zawsze oczekujemy od naszych oponentów. Ich laboratoria zaczęły opierać się na naszej medycynie, ich fabryki przykrywały ludzkie maszyny naszymi pancerzami i działami, a ich koszary wyposażały żołnierzy w broń zdolną wyrządzić nam niemałą krzywdę.
Rezultaty ich badań, chociaż okupione masą straconych środków i czasu, zaczęły nas mocno niepokoić. W walce powietrznej wywiązywały się równorzędne starcia, nasze naziemne jednostki wracały do koszarów z odniesionymi sporymi stratami, a ich szpiedzy zaczęli przenikać do naszych baz wypadowych. Wścibska rasa z dnia na dzień rosła w siłę, stając się coraz bardziej realnym zagrożeniem. Na polu wojennym obok kruchych, ludzkich żołnierzy pojawiły się wzmocnione naszym pancerzem czołgi, a nawet roboty. Ich rozklekotane maszyny zamieniły się w śmiercionośne, zaawansowane struktury, naboje oraz granaty piechoty zamienili na laser i plazmę. Wszystko przez ich bluźniercze laboratoria i fabryki, bez których nie byliby w stanie wytworzyć tych wszystkich dzieł, będących szkaradną karykaturą naszej kultury i techniki. Zaciekły opór ludzi nie umknął uwadze Ossght. Zostaliśmy zmuszeni do sprowadzenia naszej właściwej floty. Esperanza w ciągu kilkunastu dni stanęła we wszechogarniających płomieniach. Kiedy ludzie przestali doceniać nasze możliwości - tak jak my początkowo ich - przypłacili to śmiercią wielu milionów.
W przypadku naszej standardowej wojennej procedury po zdobyciu 0018X, która notabene należała do nas, wysłalibyśmy dyplomatę, by wynegocjował pokój. W końcu odzyskaliśmy to, co było nam zabrane. Tym razem było jednak inaczej. Ciepłokrwiści wykorzystali naszą technologię przeciwko nam, torturowali dyplomatów oraz przeprowadzali niegodne doświadczenia na naszych wojownikach. To nie kwestia zemsty. To kwestia honoru - tego, co powinno zostać już dawno zrobione. Postanowiliśmy zniszczyć ludzkość, tę pochłaniającą wszystko zarazę, póki jeszcze nie rozpanoszyła się po całym wszechświecie. Wkrótce po odbiciu 0018X nasze doborowe jednostki zaatakowały ich planetę-matkę - "Ziemię".
Trzeba przyznać, że Ziemianie dobrze się przygotowali na odparcie naszego ataku. To już 17 rok wojny, oczywiście według ich kalendarza, a rychłego końca tej wojny nadal nie widać. Walczymy z nimi jak równy z równym, jak prawdziwy wojownik z prawdziwym wojownikiem. Mimo to wiemy, że są to istoty niegodne, aktualną potęgę zdobyli tyko dzięki złodziejskim poczynaniom. Całkowita eksterminacja to nasz priorytetowy cel, niech nam dopomoże Ossgh. Jak podają nasi Infiltratorzy, ludzie nazywają te ciężkie czasy mianem "EXTRATERRESRIALS". Co ciekawsze, okazuje się, że to nie pierwszy raz, kiedy ludzie spotykają się z pozaziemskimi przeciwnikami - z "UFO", jak to nas nazwali. Ich chaotyczne, niestaranne kroniki wspominają coś o wydarzeniu zwanym "X-COM". Ziemskie istoty przyrównują nas do tamtych oponentów, zarówno pod względem walki, jaką prowadzimy, jak i rozwoju technologii, jaki dokonał się za czasów wojny. Co za bezczelność. Ludzkie wychowanie stoi na naprawdę niskim, niegodnym poziomie. W swoim "EXTRATERRESTIALS" twierdzą, że jesteśmy… jak to oni nazwali, skrybo? "Archaiczni, brzydcy i z ubiegłej dekady". Zabawne - mówi to lud, który przypomina różową, delikatną galaretkę. Wspominali również o "słabych modelach postaci"… nasi badacze do teraz nie wiedzą, co to oznacza, w każdym razie węszymy tutaj jakiś podstęp.
Co najśmieszniejsze, Ziemianie twierdzą, że walka z nami na dłuższą metę jest po prostu nużąca. Trzeba przyznać, że mają tupet. Zwłaszcza w czasach, gdy ich rodzinny dom z dnia na dzień chyli się ku upadkowi. Mimo to, wciąż są przekonani, że przepędzą nas tak, jak zrobili to w czasach "X-COM". Ludzie zachowali jednak resztkę moralności, prawdziwie twierdząc, iż walka z nami - nawet na najłatwiejszym terenie - nigdy nie należała do prostych - wręcz przeciwnie. Cały czas zmuszamy ich do aktywności, do rozpaczliwej defensywy o swoje ukochane ziemie, które tak przecież splugawili. Gdy uda im się zażegnać jeden problem, my natychmiast powodujemy następny, wymuszając na nich ciągłe przerzucanie oraz rekrutowanie wojska. Gdyby nie te ich comiesięczne, niewolnicze "podatki" wojna już dawno byłaby skończona, a my odpoczywalibyśmy teraz w krainie Ossgh. Chociaż czas, jaki ukradła nam ta wojna jest ogromny, to sama militarna kampania mocno mnie wciągnęła. Niestety, tylko do czasu. W końcu ile mogę przebijać te wiotkie istoty na wylot? Mimo tego cieszę się, że tutaj jestem. Ja, dowódca 27 oddziału desantowego na Ziemię, ponownie melduję się na służbę. Nadszedł najwyższy czas, by ludzie zapłacili nam za swoją zuchwałość. Oczywiście najwyższą cenę.