REKLAMA

Undercover

- Herr Ubertungasheizer Müller. Ich meine das problema!
- Czego znowu?
- Zgubiliśmy das kernbombe plany!
- To już trzeci raz w tym miesiącu, a dozorca Wiesiek, który pomagał wam już wcześniej w ich szukaniu, jest już na emeryturze. Nie macie wyboru, musicie je sami znaleźć. Nie będę znowu przekładał terminu zrzutu.
- Już wir się o das postaraliśmy. Do nas właśnie gehen brytyjska świnia. On z pewnością finden nasze planen.
- Bardzo dobrze, żołnierzu. Zaopiekujcie się nim należycie. I przestańcie, do cholery, mówić z tym kretyńskim akcentem!

Rozrywka Spidersweb
REKLAMA

Jeśli masz grubo powyżej 20 lat i uważasz przygodówki za najwspanialszy gatunek wśród gier, czytanie tego artykułu może być dla ciebie ryzykowne. Podobnież, jeśli jesteś młodym narybkiem, z trudem wymawiasz słowo "przygodówka" i z niczym ci się ono nie kojarzy. Ale nie uprzedzajmy faktów.

REKLAMA

Tak, Undercover: Operation Wintersun jest grą przygodową, zapomnianym w naszym materialistycznym świecie gatunkiem. W sklepie można znaleźć nadspodziewanie dużo tytułów reprezentujących tenże gatunek, jednak w większości jest to chłam lub po prostu gry zwyczajnie przeciętne. Z tęsknotą wspominam dziś takie legendy przygodówek jak The Longest Journey, serię Broken Sword, Atlantis czy choćby przyzwoity rodzimy Jack Orlando. Te wspaniałe czasy, gdy nie trzeba było specjalnie wytężać wzroku, by znaleźć dobrą przygodówkę, już zapewne nie powrócą. Ich renesans się skończył, toteż każdemu w miarę przyzwoitemu tytułowi reprezentującemu ten gatunek należy się przyjrzeć z bliska. Co też niniejszym czynię.

Tym razem nie wskoczymy w skórę dzielnego bohatera, którego nadrzędnym zadaniem jest uratowanie świata, a drugim - zdobycie miłości ukochanej. Nic z tych rzeczy - tym razem trafimy w realia II wojny światowej. Jednak karabin zamieniamy na mózg, a zamiast najpierw strzelać, potem pytać - czynimy dokładnie odwrotnie. Czasem wręcz dosłownie. W Undercover wcielamy się w Johna Russela, brytyjskiego naukowca, profesora fizyki. Zostaje on wezwany przez brytyjski wywiad M16 i oddelegowany do Berlina, gdzie ma znaleźć plany budowy broni nuklearnej konstruowanej przez nazistów, zweryfikować ich prawdziwość oraz zagrożenie, jakie mogą ze sobą nieść. Nasz uczony niechętnie przystępuje do zadania. Oczywiście z racji faktu, iż szpiegowanie nie jest jego ulubionym zajęciem, do pomocy w misji przydzielony mu zostaje agent Peter Graham. Razem wyruszają do stolicy III Rzeszy. W czasie trwającej parę ładnych dni wycieczki krajoznawczej przeżyją mnóstwo mrożących krew w żyłach historii (niska temperatura, brak ruchu i odmrożenia gotowe), a przez nasz monitor przewiną się tuziny postaci (tak na oko - około pół tuzina).

W postać profesora wcielimy się już w Londynie, by niedługo potem wylądować przed Instytutem Cesarza Wilhelma w Berlinie. Od tego momentu kariera Rusella nabierze rozpędu. Jak to w grach typu point & click bywa - zbieramy różnego rodzaju duperele, wypychając sobie nimi kieszenie na zasadzie "a nuż-widelec mi się przyda". Mydło, ołówek czy gazeta może nie wydają się być jednymi z elementów zestawu małego fizyka, ale z pewnością większość z nich znajdzie swe zastosowanie w praktyce. Zagadki, w których je wykorzystamy, nie są specjalnie trudne. Każdy trzeźwo myślący człowiek powinien spokojnie się z nimi uporać. I wcale nie musi znać się na fizyce kwantowej. Pojawi się też parę zagadek typowo logicznych, będących tanimi klonami tych z Mysta. Nie oznacza to, że złymi, jednakże komuś tak mało zdroworozsądkowemu jak ja mogą sprawić pewne problemy. Analityczne, matematyczne mózgi przejdą je jednak z palcem w... uchu.

Wiecie, czego mi naprawdę zabrakło w tej grze? Dialogów. Są zdecydowanie moim ulubionym elementem przygodówek i może nie wszyscy się ze mną zgodzą, ale bez nich kompletnie nie potrafiłem się zidentyfikować z bohaterami. Flegmatyczny naukowiec wydaje się być idealnym - jak dla mnie - bohaterem, jednak nie utożsamiłem się z nim wystarczająco. Spowodowane jest to przede wszystkim małą liczbą postaci drugoplanowych, na dodatek rozmowy z nimi zostały zredukowane do niezbędnego minimum. Nasze milczenie jesteśmy zmuszeni przerwać dopiero w drobnej mieścinie o niewiele brzmiącej nazwie Haigerloch (choć i wcześniej będziemy musieli sobie trochę pogadać). Oprócz tego opcji dialogu właściwie nie używamy, bo konwersacje nie dają nam żadnych profitów ani podpowiedzi. Ten fakt idealnie wręcz zburzył klimat tytułu. Bez dwóch zdań.

Jednakże nawet bez "ingerencji z zewnątrz" w postaci niezbyt gadatliwych rozmówców, fabuła i zawarta w niej intryga strasznie rażą. Wszystko zaczyna się ciekawie - Niemcy chcą opanować świat za pomocą broni atomowej. Jednak widma zagrożenia nuklearnego jakoś nie odczuwa się. Wszystkie wydarzenia rozgrywają się z wiadomym sobie majestatem i stereotypową angielską flegmą. Wędrujemy sobie spokojnie przez kolejne lokacje, myślimy, głowimy się i nic poza tym. Gra próbuje, nieudolnie zresztą, podnieść nam nieco ciśnienie, dając nam do przejścia dwa fragmenty na czas. Jednak nie są to sekwencje zręcznościowe, więc dzieją się one niewiele szybciej niż reszta gry. Wprawdzie ortodoksyjni fani point & clicków przyjmą tę wiadomość z ulgą, ale pozostali mogą pociągać nosem - krew nie wzburzy się w nas podczas rozgrywki, osobnicy w gorącej wodzie kąpani niech zasiądą lepiej do jakiegoś dobrego FPS-a.

REKLAMA

Zakończmy jednak te narzekania i przejdźmy do kwestii technicznych. No tak, o tejże też nie za wiele dobrego można powiedzieć. Trójwymiarowe modele postaci nie gryzą się specjalnie z renderowanymi, dwuwymiarowymi tłami. I choć w kwestii estetycznej nie jest źle, technicznie gra jest jednak zacofana. Modele są niezbyt szczegółowe, a ich animacja woła o pomstę do nieba. Tak kanciastych i sztywnych ruchów postaci dawno nie widziałem. Tła są wykonane porządnie, jednak razi ich statyczność, co jednak w tym gatunku można nieco usprawiedliwić. Gorzej jest natomiast z dźwiękiem. Nie żeby był kiepski, po prostu wszelkie odgłosy i muzyka zostały potraktowane minimalistycznie, przez co nawet nie zwraca się na nie uwagi. Za to głosy postaci niejako tłumaczą ich nierozmowność. Kwestie wymawiane przez bohaterów brzmią zwyczajnie sztucznie i bez polotu, choć na przykład John Russel wypowiada się całkiem sensownie, a jego głos idealnie pasuje do roztrzepanego, nieśmiałego profesora. Poza tym, nie wyjaśniłem ważnej kwestii - gra została w pełni spolonizowana i tłumacze w miarę sprawnie wywiązali się ze swoich obowiązków.

Tak naprawdę Undercover: Operation Wintersun mogę polecić tylko najbardziej wygłodniałym fanom przygodówek, którzy już zapewne rzucili się na nią w sklepach. Ciężko właściwie orzec, co jest w tej grze nie tak. Wszystko wydaje się być na swoim miejscu, a jednak klimat nie "zasysa" do ekranu, intryga nie jest intrygująca, a sam tytuł z innych, niewyjaśnionych przyczyn, odrzuca. Może Wam uda się znaleźć w niej to wewnętrzne "fuj", które mnie zniechęciło. Jednak lepiej zamiast jednego Undercovera, ściągnijcie sobie z Sieci kilka dobrych przygodówek Sierry czy Lucas Arts, dostępnych jako abandonware. I zabawa lepsza, i tańsza. I dłuższa...

REKLAMA
Najnowsze
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA