REKLAMA

Vietcong

Przez korony drzew przebijała się lichutka księżycowa poświata. Tropikalna dżungla rozbrzmiewała tysiącem głosów swoich zwierzęcych mieszkańców, a ja tkwiłem zanurzony po pas w mętniej zielonkawej wodzie jednej z odnóg miejscowej rzeczki zmierzającej leniwie ku wielkiemu Mekongowi. Wilgoć zawieszona w powietrzu była wszechobecna wciskając się w każdy por skóry ciała. Tkwiłem w zupełnym bezruchu, ściskając w garści zdobyczny karabin sowieckiej produkcji AK - 47, zwany potocznie "kałasznikowem" i wytężonymi do bólu oczami próbowałem dojrzeć w mroku czające się niebezpieczeństwo. Dawno już przestałem pogardliwie określać przeciwnika jako "żółtka". "Charlie" byli śmiertelnymi wrogami walczącymi z pełną determinacją i teraz już nie dziwiła mnie przegrana Francuzów z ludźmi zamieszkującymi ten mały kraik w Azji. Powoli i bezszelestnie postępując pół kroku do przodu poczułem dziwny opór na wysokości klatki piersiowej. Zatrzymałem się i spojrzałem w dół. Opierałem się delikatnie o rozciągnięty cienki drut. Zwolniłem nacisk ciała na pułapkę i krok za krokiem, trzymając głowę nieco ponad lustrem wody dotarłem "po sznurku", a dokładniej po naciągniętym drucie do sedna problemu. Pomiędzy gałęziami małego bagiennego drzewka tkwił wciśnięty granat obronny F - 1, który rozpoznałem po charakterystycznej skorupie. Przez oczko zawleczki granatu przebiegała zaciągnięta pętla drutu. Jeden krok więcej i byłoby po mnie … . Jasny gwint! Dopiero teraz do moich uszu dotarł dziwny dźwięk. Pobiegłem za nim wzrokiem i na wysokości mojej głowy ujrzałem bose stopy w sandałach. Ich właściciel wygodnie spał na prowizorycznej półce umieszczonej pomiędzy gałęziami wierząc w skuteczność granatowej pułapki własnej produkcji. Nie przerywając smacznego snu "czarliemu" odesłałem go w zaświaty stając się w właścicielem "snajperki" Dragunowa. Na pewno się przyda ….

Rozrywka Blog
REKLAMA

Stosunkowo mały kraj leżący nad wodami Zatoki Tonkińskiej i Morza Południowo - Chińskiego okazał się bastionem nie do zdobycia, przez wielokrotnie większe siły agresorów. Wojska Francji poniosły tu bolesne porażki i zostały zmuszone do wycofania, grzebiąc tym samym marzenia ojczyzny Napoleona o kolejnym zamorskim protektoracie i kontynuacji polityki kolonialnej.. Po wyparciu wojsk francuskich i stosunkowo krótkim okresie względnego spokoju pojawił się kolejny wróg u bram - wielokrotnie silniejszy. W ramach prowadzonych działań politycznych określanych jako "teoria domina" i wspierając marionetkowy, proamerykański reżim Ngo Dinh Diema administracja USA stała się w końcu stroną w konflikcie początkowo wewnętrznym, który przekształcił się w regularną wojnę z siłami partyzanckimi Vietcongu wspieranymi pomocą sprzętową i nie tylko przez obóz państw socjalistycznych z ZSRR na czele. Zainteresowanych tym tematem odsyłam do źródeł, niemniej trauma, która dotknęła USA z powodu druzgoczącej porażki okazała się niezmiernie bolesna i długotrwała, że o przemianach społecznych nie wspomnę. To właśnie opinia społeczeństwa amerykańskiego zmusiła władze USA do zakończenia udziału w tej wojnie, nazywanej przez szeregowego Johna Doe "brudną wojną". Po latach szoku wywołanego porażką i skutkami wojny w Wietnamie (armia weteranów, inwalidów wojennych dotkniętych skutkami działania użytych w walce przez siły amerykańskie defoliantów i herbicydów z osławionym "Agentem Orange" na czele czy też napalmu) powoli zaczęto głośno znowu mówić o okresie wojny wietnamskiej. Utwory takie jak filmy "Łowca jeleni", "Jeźdźcy Apokalipsy" czy osławiony "Pluton", że wspomnę kilka głośnych tytułów starały się pokazać prawdę o wojnie w Indochinach. Po jakimś czasie ukazały się także pseudo dzieła gloryfikujące udział w tej rzezi, lecz nic nie zmieni faktu, że wojska USA musiały wiać z Wietnamu mało chlubną rejteradą.

REKLAMA

Czy dziwi, zatem fakt, że temat tej wojny zawitał w końcu do świata gier komputerowych? Tutaj przynajmniej bezkarnie (głównie na poziomie easy) można wycinać znienawidzonych "żółtków" niemal w pień, ale jak powiadają mądrzy ludzie - im dalej w las lub dżunglę tym więcej drzew. Są gry lepsze i gorsze o tej tematyce. Ja zajmę się "Vietcongiem" - pierwszoosobowym shooterem, który uważam za grę na przyzwoitym poziomie i co ważniejsze grywalną w stopniu znacząco powyżej przeciętnym.

Nasza historia, w której wcielamy się w postać Steve'a R. Hawkins'a - niedoszłego ekonomisty i ochotnika w zaciągu do armii Wuja Sama zaczyna się okresie rekruckim. Szkolenie w jednostkach wojskowych w Fortach Benning oraz Bragg wyposażyło naszego herosa w umiejętności niezbędne do przeżycia w warunkach indochińskiej wojny. Tutorial zalecam szczególnie do zaliczenia, gdyż pozwoli on poznać obsługę gry, skądinąd skonstruowaną przyjaźnie wobec gracza. A potem? Rozgrywka oferowana w czterech trybach! Kolejno wymieniając mamy do czynienia z Kampanią obdarzoną linią fabularną, misjami pojedynczymi, "Quick fight" - szybką walką i trybem rozgrywki wieloosobowej z wykorzystaniem sieci LAN lub Internetu. Każdy w wymienionych powyżej trybów z wyłączeniem rozgrywek multiplayerowych obdarzony został czterostopniowym poziomem trudności od najprostszego easy, poprzez normal i hard po ultratrudny i realistycznie do bólu wykonany Wietnam. Co ciekawe, ukończenie kompletne Kampanii skutkuje otwarciem dostępu do różnych typów uzbrojenia, szczególnie strony przeciwnej. Tradycyjnie już nie wspomnę ani słowem o szczegółach fabuły, czy scenariuszy poszczególnych misji, aby nie "utrupić" przyjemności z grania tym z Czytelników, którzy sięgną po tą grę po lekturze niniejszego tekstu.

Wspomniana powyżej Kampania biegnie według ciekawie opracowanej i co ciekawsze sensownej osi fabularnej, która jest komentowana na bieżąco w pamiętniku bardzo osobistymi wpisami, wyznaczana awansami i odznaczeniami zdobytymi w trakcie kolejnych misji. Zmienność warunków ich wykonywania jest bardzo atrakcyjna, gdyż przykładowo po służbie w charakterze "szczura tunelowego" można zakosztować doli strzelca karabinu maszynowego łodzi patrolowej przemieszczającej się w delcie Mekongu. Niejako w nagrodę za nasze wysiłki wchodzimy w posiadanie zdobytych na wrogu nowych jednostek broni, przy okazji odblokowując do nich dostęp w trakcie trwania gry i innych trybach rozgrywki. W ten sposób zapoznamy się bliżej między innymi z PPS-43 zwanym popularnie "pepeszą", AK - 47, karabinkiem snajperskim SWD (Dragunowa), czy też rkm - em Diegtariewa. Te dwa ostatnie wymienione "sprzęciki" traktuję ze sporą nutą nostalgii, jako, że miałem okazję się z nimi zaprzyjaźnić w trakcie odbywanej wiele lat temu zasadniczej służby wojskowej. Sprzętu jest zresztą znacznie więcej "do odkrycia" i tą przyjemność pozostawiam Tobie - Czytelniku. Krótko mówiąc zabawa jest przednia i warta poświęcenia jej czasu.

Wspomniałem o innych trybach rozgrywki. Tryb "Single Mission" daje możliwość w pełni dowolnego przejścia poszczególnych "rozdziałów" Kampanii. Tryb "Quick fight" pozwala na opowiedzenie się po jednej ze stron walczących i w ten sposób możemy zasilić partyzancki oddział Vietcongu. Po ustaleniu poszczególnych parametrów trafiamy w sam środek piekła wojny! Gorąco polecam tą zabawę miłośnikom samoumartwiania i wielokrotnych zgonów połączonych z kolejnymi zmartwychwstaniami. Nie będziecie zawiedzeni! Gwarantuję ten fakt własnym słowem.

Oprawa graficzna gry mimo upływającego czasu (premiera w 2003 roku) wygląda nadal nieźle. Faktem jest, że momentami porównując ją z najnowszymi dziełami magików od grafiki komputerowej stosowanej w grach trąci nieco archaicznością, ale grywalnością niewątpliwie przewyższa wiele tegorocznych premier. Do tego ścieżka dźwiękowa i mam w tym miejscu nie tylko efekty specjalne na myśli. Soundrack "Vietconga" po prostu powala i ten fakt jest niepodważalny. Muzyka z przełomu lat 60 i 70 niemal żywcem przeniesiona z głośnego filmu "GOOD MORNING VIETNAM" z Robinem Wiliamsem w roli głównej. Każdy z grą, która zapadła mu w pamięci ma jakieś bliższe lub dalsze skojarzenia. Z czym mnie osobiście kojarzy mi się opisywany "Vietcong"? Z niesamowitym w klimacie intrem do gry, w którym śledzimy lot kultowego już dzisiaj śmigłowca Bell UH-1 Huey pomiędzy górami w delcie rzeki wijącej się meandrem przy pobrzmiewającym w tle równie słynnym utworze nieśmiertelnego Jimmy Hendrixa pod tytułem "Hey Joe". Mnie ten fragment po prostu rozwala w drobną kaszę - niewiele znam intr o takim ładunku emocjonalnym. A kto dziś jeszcze pamięta zastosowanie "patentu" z wzmocnieniem końcówek łopat śmigieł, który pozwalał na lądowania w trudnym terenie i ścinanie przy okazji, co wątlejszych drzew? Eh, długo by opowiadać o tej wojnie ….

REKLAMA

Czas na podsumowanie. "Vietcong" jest grą wartą poświęcenia jej czasu, z uwagi na wysoką grywalność, niegłupią treść, przyzwoite wykonanie techniczne i umiarkowane wymagania sprzętowe. Ja ze swojej strony polecam ten tytuł szczególnie miłośnikom shooterów, którym oprócz eksterminacji przeciwników bliski jest klimat wydarzeń, które stały się kanwą gry. Stąd i jej obecność w temacie najnowszego numeru Playbacku, do której miałem zaszczyt rękę przyłożyć.

Do zobaczenia na pograniczu wietnamsko - kambodżańskim!

REKLAMA
Najnowsze
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA