REKLAMA

Viking: Battle for Asgard

Viking: Battle for Asgard. Ktoś coś kojarzy? Nie zdziwiłbym się, gdyby ponad połowa z Was zrobiła idiotyczną minę i pokręciła głową. Zero hype'u, zero reklam, prezentacji, zaledwie cichutki, zamknięty pokaz na zeszłorocznym Games Convention... czyżby SEGA z góry skazała Vikinga na ścięcie głowy? Dziwna sprawa, zwłaszcza że dłubali przy nim twórcy serii Total War, którą wszyscy powinni znać przynajmniej ze słyszenia. No, ale cóż, widocznie SEGA ma w swoich szeregach jakiegoś proroka, bo faktycznie nowy produkt ze stajni Creative Assembly jest w 90% nudny jak symulator czekania na autobus, ale, ale, ale - dla tych 10% naprawdę warto się grą zainteresować.

Rozrywka Blog
REKLAMA

W czym rzecz? W tym, co chłopcy z CA robili najlepiej w swoich hitowych strategiach - ogromne, zakrojone na taką skalę, jakiej jeszcze nie widzieliście, krwiste bitwy. Dotychczas tylko z lotu ptaka, tym razem w ujęciu TPP. Szybkie intro prezentujące obydwie armie - jedną szykującą się do walki za murami twierdzy, drugą kroczącą przez pola w kierunku wrogiego zamku. Potem już tylko oszałamiający odgłos, gdy ktoś dmucha w róg i tupot setek rządnych krwi wikingów. Dodać do tego jeszcze epicką nutę i mamy jeden z piękniejszych obrazków w 2008. Jednakże najlepsza akcja jest jak już oba wojska się ze sobą zderzą... robi się cudowny, przecudowny chaos, krew leje się strumieniami, a potem...

REKLAMA

Robisz unik - w bullet time - przed ostrzem jakiejś poczwary z gołą klatą i zaraz rozcinasz ją na dwie części. Następnie oszałamiasz kolejną, jaką tylko wychwycisz pośród tłumu, by potem poczęstować ją soczystym fatality - również na zwolnionym tempie. Widać idealnie jak leci głowa, a zaraz za nią trupie ręce... Nagle ktoś zaczyna krzyczeć, obok ciebie przelatuje (dosłownie) martwe ciało. Korzystając z okazji, rozglądasz się ponad głowami walczących i dostrzegasz go - siejącego popłoch, wielkiego na pięć metrów olbrzyma. Ruszasz w jego kierunku, odpychając każdego ramieniem, ewentualnie gdy nadarzy się dogodna okazja, wypruwasz któremuś bebechy. Olbrzym spostrzega idącego w jego kierunku, rządnego mordu wikinga i robi zamach pięścią - w ostatnim momencie odskakujesz i rzucasz się gigantowi pod nogi, raz po raz wbijając mu ostrze w stopy. Nie zauważasz nawet, jak walczący robią nagle krąg wokół ciebie i twojego rywala, tworząc coś w rodzaju areny - jak w filmach! Po chwili wielkolud jest wyraźne wykończony, więc rozpoczynasz efektownego finishera - wskakujesz gorylowi po nodze na grzbiet i wciskając określone sekwencje przycisków na padzie, wsadzasz ostrze w kark powodując natychmiastową śmierć bestii.

Zeskakujesz z martwego cielska i ponownie rzucasz się w wir walki. Słychać chrupanie łamanych kości, pękające tarcze i okrzyki konających... Wykręcasz efektownego kombosa na opancerzonym stworze i w moment później ktoś krzyczy o jakimś szamanie. I faktyczne - po spojrzeniu na pobliską skałę orientujesz się, że stoi na niej, pośród magicznych skał, czarownik wskrzeszający wszystkich umarłych. Nie ma czasu, by do niego dobiec - do boju posyłasz smoka, który spopiela brzydala z naszyjnikiem z ludzkich czaszek. Wróg cofa się do wrót, zalewając pole bitwy płonącymi strzałami, od czasu do czasu huknie też pocisk posłany z katapulty... Pora przejść do kolejnego etapu tej chaotycznej rzezi... Całość potrwa jeszcze około godziny, podczas gdy Ty będziesz przesuwał się na kolejne poziomy obleganego zamku. Powiem brzydko - jeżeli jesteś narkomanem, to ta godzina da Ci więcej przyjemności niż najmocniejszy drag. Do tego legalnie. Pokuszę się nawet o stwierdzenie, że twórcą udało się przenieść najlepsze akcje z gier RTS do trzecioosobowego slashera 18+. Slashera... czy aby na pewno?

Grę rozwala te pozostałe 90% dajmy na to... "zabawy". No dobra, może trochę przesadzam, od biedy można pograć, ale jest monotonnie, schematycznie i gdyby nie latające członki, można by zapaść w cudowny sen. Zacznijmy od kwestii fabularnej. Wszystko kręci się wokół Skarina, wojaka, który widocznie dużo więcej inwestuje w triceps niźli w główkę. Warto dodać, że przez całą grę nic nie mówi (noo, tylko drze się od czasu do czasu, jak się go zrzuci ze skarpy). Zostaje on wybrany przez boginię Frey'e, aby powstrzymać inną nordycką laskę - Helę, boginię, która zapanowała nad krainą zowiącą się Midgardem (nie, nie Asgardem), w której toczy się cała opowieść. Zaczynamy od jednej wyzwolonej wioseczki, a naszym zadaniem jest sukcesywne przejmowanie mieścin królestwa i formowanie ogromnej armii, z uwolnionych pojmanych żołnierzy.

Brzmi fajnie, prawda? Zwłaszcza że oddany nam zostaje do dyspozycji całkowicie otwarty świat. Jednakże to jest tak jakby pachnącego, ładnego, pieczonego kurczaczka nafaszerować kawiorem. Zapomnij, że przy przejmowaniu każdego kompleksu będziesz miał podobną scenkę jak z początku tekstu (dotyczy to tylko największych fortec, które zajmujemy jako ostatnie na danej wyspie) - głównie działasz sam. No, prawie. Możesz bowiem wtargnąć z toporem w łapie przez główną bramę, ale możesz też wejść potajemnie do środka, uwolnić zniewolonych tam wojowników (strasznie naciągane jest, że siedzą w klatce już wyposażeni w broń) i z ich pomocą przeprowadzić rewolucję. Skradanie? Tutaj? Owszem, ale nie wyszło to za dobrze. Zmysły, jakimi twórcy obdarzyli wrogów, są jakby trochę zbyt ostre i czasem jest ich po prostu zbyt wielu (przeciwników) w niektórych miejscach, co by przedrzeć się niepostrzeżenie. Całkowicie dobijający jest jednak motyw z włamywaniem się do tych największych fortec, który pojawia się praktycznie zawsze. Raz coś musimy stamtąd wykraść przed bitwą, innym razem coś wysadzić... ale jest to tak piekielnie źle wykonane, że przy tych kiepskich elementach skradankowych można by już sobie odpuścić.

No, to skoro cichy sposób jest słaby, to czemu by nie przejść do nieco brutalniejszych negocjacji (ale tylko w przypadku mniejszych lokacji, z tymi głównymi za cholerę nie da rady)? Cóż, Skarin to nie Kratos, wbrew temu co się może wydawać i potrzebuje pomocy kolegów. Zadaje generalnie wolniejsze, ale silniejsze ciosy, raczej nie jest na tyle potężny, aby mierzyć się ogromnymi liczbami wrogów samodzielnie. Zwłaszcza na starcie, gdy nie ma jeszcze wykupionych ataków i system walki poniekąd zawodzi swoją prostotą i brakiem możliwości. Bardzo ważne jest umiejętne wykorzystywanie uników i fatality podczas gdy wróg jest oszołomiony. Swoją drogą, wygląda to zabójczo, kiedy nasz wiking w efektownej scence odcina najpierw ręce, a potem główkę bezradnemu wrogowi. Jest oczywiście wiele więcej okropnych scenek. Ogólnie bardzo cieszy, gdy wszystkie animacje Skarina ładnie łączą się w jedną spójną całość.

Na uwolnieniu wioski jednak zazwyczaj nie koniec. To za mało aby udobruchać sobie mieszkańców (hehehe). Zażądają, byśmy im coś przynieśli, kogoś zabili, czyli ogólnie rzecz biorąc - nalatali się po tym wielkim świecie. I tu się tak naprawdę zaczynają schody. Nie mamy - oprócz pojawiających się tu i ówdzie teleportów - żadnego środka lokomocji i musimy biegać na własnych nogach. A może cierpieniom ulży nam nieco podziwianie tego bajkowego świata? Niestety, też nie. W przejętych przez nas lokacjach panuje ładna pogoda, słonko grzeje - graficznie tytuł pokazuje wtedy pazur, generując dla nas baśniową krainę. Gorzej jest natomiast w obszarach opanowanych przez wroga. Uznano, że Hela (fajna odmiana), podobnie jak wszyscy inni reprezentanci sił zła, lubi ciemność i smutek. Stąd też zawsze po wyjściu za mury gościnnego miasta, czeka nas właśnie taki obrazek. Non-stop noc i ponure lokacje, w szczególności lasy, w których to już w ogóle jest ciemno jak w piecu u babci. Trzeba również dodać, że krajobrazy nie zmieniają się za często i nie zadbano o szczególne zróżnicowanie lokacji.

Prawdziwy niedosyt pozostawia jednak oprawa dźwiękowa. W trakcie bitew czy w menusach - pierwsza klasa, lepiej bym nie dobrał. Aczkolwiek zawodzi podczas zwykłej eksploracji, bo... po prostu jej nie ma. Są jedynie odgłosy otoczenia (a i do tych bym się przyczepił, za mało okrzyków bojowych), a muzyki po prostu nie ma wcale, co pozbawia całość jakiegoś większego wyrazu. Wizualnie Viking nie stara się konkurować z największymi hitami i innymi Unrealami Engine'ami. Jest spory świat, nie ma żadnych loadingów oprócz pierwszego (szacun!) no i są olbrzymie armie, bez większych ścięć. No dobra, są czasem dość niepokojące, ale trwają najwyżej parę sekund. Za to obrzydliwe są cut-scenki, podbiegające momentami pod marną budżetówkę. Zero mimiki, jakichkolwiek ruchów podczas mowy i wykrzywianie otworu gębowego (czasem nawet nie) zamiast porządnego lip-sync?

REKLAMA

Pojawi się także parę sklepów z różnym towarem - poczynając od toporków do rzucania, przez runy przepełniające na moment magią nasz oręż i sojuszników w pobliżu, a kończąc na czymś w rodzaju granatów. Kasy zwykle mamy wprost za dużo, więc można inwestować śmiało. Tylko po co? Mi to przez całą grę nie było zupełnie potrzebne. Jedyne, na co wydawałem trochę złota, to nowe ataki, bez których ani rusz.

Viking nie jest grą jakąś wybitnie udaną. Jak już mówiłem, rozgrywka jest strasznie schematyczna, bo co oprócz ciągłego odbijania wiosek i biegania po tym sporym, nudnym świecie robimy? Taa, są bitwy na absolutnie, bezsprzecznie nowym poziomie, no i jest całkiem ciekawy system walki - choć z początku dość irytujący. Tyle jednak nie wystarcza i gra wciąż pozostaje średnim połączeniem slashera ze skradanką i odrobiną RPG. Co za dużo to i świnia nie zje...

REKLAMA
Najnowsze
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA