REKLAMA

Wakacje. Hurra. Wolne. Fajnie?

Dziesiąta rano. Spóźniony jak zwykle, wchodzę na salę gimnastyczną. Oczywiście nie zostałem za nic wyróżniony. Potem już we właściwej sali lekcyjnej wystarczy dać kwiatek i zabrać świadectwo. Oczywiście szanowna pani wychowawczyni musi mi wypomnieć, że akurat z polskiego mam słabą ocenę na koniec roku, ale na pewno będzie lepiej. Oczywiście ja też średnio zadowolony jestem z całokształtu ocen (aczkolwiek plan minimum został wykonany), ale już mi to zwisa i idę do domu. Oczywiście pada. Pod blokiem jeszcze "Miłego opierdalania się" na pożegnanie dwóm osobom i schodami na trzecie piętro do teoretycznej oazy spokoju. Oczywiście mama strzela mini-wykład, że powinienem się bardziej starać i się zawiodła akurat na języku polskim. Ale kij z tym, WAKACJE! No i?

Rozrywka Spidersweb
REKLAMA

Nie wiem jak Wy, ale ja jakoś tak średnio się z tego faktu cieszę. Owszem, atuty wakacji są niezaprzeczalne - ładna pogoda (to akurat rzecz względna), brak obowiązku nauki, wolny czas i mnóstwo alternatyw na jego spędzenie. Ale, ale - zawsze jest jakieś "ale". Co z tym całym czasem zrobić? Już słyszę chórem "melanże, obozy, kolonie, kino, disco, spotkania z kumplami, randki, wino, kobiety i śpiew". A co mam zrobić, jeśli mało rozrywkowy i skrajnie nieśmiały ze mnie gość? Coście tak ucichli? No właśnie, tak moja sytuacja wygląda. Nie licząc trzytygodniowego obozu na przełomie lipca i sierpnia nie mam praktycznie co ze sobą zrobić. Nie mam hord kumpli, koleżanek, znajomych i znajomych moich znajomych. Utrzymuję kontakt jedynie z paczką kumpli z gimnazjum i kilkoma osobami z klasy, no i ze znajomymi z drużyny. Nie za wiele ich, prawda. Mam jednak do tych osób zaufanie, dlatego się z nimi "zadaję". Oprócz tego mam również kilku znajomych z for internetowych. No i prawdę mówiąc mi wystarczy, nie mam zwyczaju ani zamiaru otaczać się wianuszkiem "przyjaciół", stawiam na jakość, nie ilość. A bierzcie mnie za dziwoląga i pustelnika, mam to gdzieś. Wolę być w miarę szczęśliwym samotnikiem niż fałszywie szczęśliwą duszą towarzystwa. No dobra, terapię dowartościowującą mam za sobą, ale my tu przecież o wakacjach.

REKLAMA
REKLAMA

No więc cóż mi czynić? Żadnych popijaw nie toleruję, zresztą moi znajomi też, więc nie ma sprawy. Imprezy też odpadają, bo moje delikatne uszy rzadko tolerują dłuższe spotkanie trzeciego stopnia z "umcykami", zwanych dla niepoznaki basami. Poza tym jestem sztywny jak szczotka po viagrze, zgrabny jak Ryszard Kalisz, uroczy jak Cześnik Raptusiewicz i skoczny jak kula do kręgli. Randki? Patrz wyżej. Spotkania z kumplami? Primo - prawie wszyscy porozjeżdżali się. Secundo - ile można? No to może tradycyjnie wyjazd z rodzicami? To zawsze był pewny punkt wakacji, tym razem problemy finansowe na spełnienie go nie pozwalają. No to może jakieś wydarzenia kulturalne? I tu muszę Was rozczarować - Białystok jest zadupiem, jakich mało. Jedyne "w miarę sensowne" (o ile można je tak nazwać) wydarzenie, jakie ostatnio miało tu miejsce to koncert ESKI. Taa... to ja już wolę posłuchać sobie Slayera w domowym zaciszu. Kino? Jasne, ale z kim? Jakiś krótki wyjazd, typu koncert czy festiwal? Znowu - bardzo chętnie, ale kogo ja wyciągnę? Woodstock? OK, kumpla zwerbowałbym, ale akurat wtedy jestem na obozie. Rower? Czeka na odrestaurowanie. Inne sporty? Nie dość, że moja kondycja jest równa mniej więcej średnio rozwiniętej amebie, to znowu nie mam z kim, bo reszta woli co innego robić. Komputer? Jasne, alternatywa idealna, ale w końcu nadejdzie moment znudzenia. Jakieś kluby czy kółka osiedlowe? Czy ja mam 10 lat?

Wiem, że użalam się nad sobą, ale sądzę, iż nie tylko ja mam podobne problemy na spędzenie lata. Coś mi się wydaje, że mam lepiej od takich dzieciaków, które uważają, że się nie nudzą, przesiadując całymi dniami na klatce schodowej wykonując wiadome chyba czynności. Bo ja mam perspektywy i pomysły na życie. Żadna pora na filozoficzne dywagacje nie jest wprawdzie zła, lecz akurat o planach na dalszą przyszłość nie chciałbym rozmyślać w tym momencie. W tym momencie chciałbym cieszyć się chwilą. Ale jak się nie ma, co się lubi, to się lubi, co się ma. Jeśli więc jakoś przeżyję te dwa miesiące w myśl tejże zasady - będzie git. Może i jestem cynicznym minimalistą, ale... to mi dodaje uroku. Hej, może jednak randka? Uważajcie więc, miłe panie, Casanova idzie na łowy, ihaa! Taa... cynicznym... There are no happy ends.

REKLAMA
Najnowsze
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA