A mnie tam się 2. sezon "Wiedźmina" podobał. Nie jest idealny, ale bije w nim serducho
2. sezon "Wiedźmina już w serwisie Netflix. Każdy fan fantasy i Geralt-wersum musi obejrzeć serial i dla jednych będzie to jak święto, a dla drugich jak pogrzeb. Ja zdecydowanie należę do osób, które przymykają oko na głupotki i odejścia od książek Andrzeja Sapkowskiego, by oddać się opowieści zrealizowanej z serduchem i rozmachem. Dlaczego podoba mi się 2. sezon "Wiedźmina"? Recenzja.
OCENA
W ten weekend nie mówi się praktycznie o niczym innym jak o 2. sezonie "Wiedźmina" (jest jeszcze nowy "Spider-Man"). Świeże i jeszcze cieplutkie odcinki "Wiedźmina" już możemy oglądać na Netfliksie. Czekaliśmy na to dwa lata z nadzieją, że Netflix i showrunnerka Lauren Schmidt Hissrich nauczą się na błędach i dadzą nam coś lepszego. W mojej opinii udało się, choć nie bez ofiar.
2. sezon "Wiedźmina" jest taki, jak rozpisywali się amerykańscy recenzenci: lepszy. Ultrasi papierowego pierwowzoru połamią sobie jednak zęby od zaciskania ze złości. Dla tych, którzy jeszcze go nie widzieli mam poradę, potem napiszę o wrażeniach ze spoilerami.
Wiedźmin, 2. sezon - recenzja
"Wiedźmin" Netfliksa jest słabą adaptacją książek Sapkowskiego. Czy to jednak coś rzeczywiście złego?
Kiedyś też wściekałem się na ekranizacje, jakby od tego miało zależeć moje życie i wyzywać od debili ludzi, którzy myślą inaczej niż ja. Każdy z nas jest inny i jednemu podobają się rzeczy, którymi serdecznie gardzę (np. "Dom z papieru"), a drugiego nigdy nie przekonam do jarania się tym co ja (czaicie, że mam znajomego geeka, który odpadł przy "Dragon Ballu"?). Tak samo jest z filmowcami: każdy inaczej widzi w głowie wydarzenia i postacie zapisane w książkach. Nawet jeśli są dokładnie opisane.
Momentem przełomowym był film "Gra Endera" z 2013 roku. Oryginalną sagę Orsona Scott Carda kocham nad życie i łudziłem się, że da się przenieść na ekran akcję, dziejącą się głównie w głowach kilkuletnich dzieci. Zawiodłem się niemożebnie i potem jak buddysta zaakceptowałem fakt, że ekranizacje były, są i będą i nie mamy na to żadnego wpływu. Tylko od nas zależy, jak do nich podejdziemy.
Dlatego zupełnie neutralnie czekam na ogłoszoną adaptację pierwszego tomu mojej nowej ukochanej serii "Wspomnienie o przeszłości Ziemi", czyli "Problemu Trzech Ciał" Liu Cixina. Ledwie byłem sobie w stanie wyobrazić te szalone pomysły wprost z mechaniki kwantowej i hardcore'owej astrofizyki, a co dopiero przenieść je na ekran. I to w dodatku dwuwymiarowy.
Czasem trafiają się ekranizacje idealne jak "Władca Pierścieni" czy pierwsze sezony "Gry o tron". Jeżeli takie magiczne rzeczy dzieją się w cyklach około10-letnich, to 2. sezon "Wiedźmina" na pewno nie należy do tej kategorii, ale może przyszłoroczny tolkienowski serial Amazona wypełni swoje przeznaczenie. Polecam traktować ekranizacje jako równoległe rzeczywistości. Ktoś bierze kilka nici fabularnych z oryginału i układa je po swojemu. Dzięki temu nawet osoby znające dany tekst na pamięć nie będą nudzić.
Czyż nie interesujące jest obejrzenie czegoś niby tego samego, ale przedstawionego trochę inaczej? Na zasadzie "Co by było, gdyby..." dostajemy wtedy kilka odsłon ulubionego dzieła. Jeżeli chcę prawdziwego Geralta, to czytam sobie jeszcze raz książki. Chcę słowiańskiego Geralta? Proszę bardzo, odpalam gry CD Projekt Red. Chcę Geralta doskonałego? Włączam polski serial z Michałem Żebrowskim na tvp.vod.pl. Chcę wciągający serial fantasy z dobrym castingiem i efektami? Włączam sobie "Wiedźmina" Netfliksa.
2. sezon "Wiedźmina" nie uniknął wpadek, a jego wątki poboczne wypadają blado na tle głównej fabuły oraz relacji Ciri z Geraltem.
Możliwe, że przez takie nastawienie jestem mniej krytyczny, ale co poradzę, skoro przez to coś mi się podoba? Czy to znaczy, że mam słaby gust? Możliwe. Czy to znaczy, że jestem głupi i nie dostrzegam błędów logicznych i chamskich uproszczeń? No nie. 2. sezon "Wiedźmina" miał adaptować "Krew Elfów", ale tak nie do końca jest. I nie uważam tego za wadę, ale po prostu autorską interpretację i modyfikację, by fabuła trzymała się lepiej kupy. Czasem to nawet wychodzi jak pierwszy odcinek z Nivellenem, w którym showrunnerka wymieszała wydarzenie z przeszłości (z opowiadania "Ziarno prawdy") z teraźniejszością i Ciri.
A czasem nie. Szkolenie Ciri w Kaer Mohren to jeden z najbardziej przyjemnych fragmentów całej sagi, a w serialu wygląda jakby trwało tydzień, do tego wiedźmini znęcali się nad biedną dziewczynką i wyszli na zapijaczonych obdartusów, którzy urządzili sobie imprezę z prostytutkami w siedzibie, którą mieli niby ukrywać przed innymi (ze trzy razy było to podkreślane w serialu). No nie tak sobie Pan Andrzej to wszystko wykoncypował. W gruncie rzeczy jedyny mądry, wrażliwy i prawilny wiedźmin w serialu to Geralt, bo nawet Vesemir wyszedł na jakiegoś frajera. O wątku Eskela staram się zapomnieć.
Nie da się też przejść obojętnie obok tzw. głupotek. Najbardziej w oczy rzuca się teleportacja - i ta dosłowna (vide niespodziewane pojawienie się Rience'a we wspomnianej warowni) i w przenośni, gdy bohaterowie błyskawicznie przemierzają kontynent (to było też zmorą ostatnich sezonów "GoT") i wyrastają spod ziemi, bo są potrzebni (jak żołnierze i Geralt, którzy nagle zjawiają się po tym jak Ciri rozwaliła mur Cintry). Yennefer, próbująca przemykać niezauważona w jaskrawym fioletowym płaszczu w biały dzień przez szarobure ulice i mieszkańców, wyglądała jak pseudo-tajniak czytający gazetę z dziurką, w czapce z daszkiem, przeciwsłonecznych okularach. No po prostu mistrzyni kamuflażu.
Takie rzeczy przeszkadzają, ale nie przekreślają dla mnie serialu. Szczególnie, że 2. sezon "Wiedźmina" jest mniej chaotyczny niż poprzedni, w którym zdecydowano się na baraszkowanie z chronologią (swoją drogą twórcy sami się z tego śmieją w jednej ze scen, gdy strażnik krytykuje piosenkę Jaskra). Główna fabuła, krążąca wokół Ciri, jest naprawdę wartko przeprowadzona i serio nie mogę się doczekać, co będzie dalej, bo to wciąż bardzo luźna adaptacja. Niektóre wątki poboczne mnie jednak srogo wynudziły: spiski czarodziejek, bolączki elfów i polityczne narady. Nie jest to najmocniejsza strona serialu.
2. sezon "Wiedźmina" wciąga i czuć w nim klimat oraz serducho. Jeżeli na chwilę zapomnimy o książkach, to wyjdzie nam to na dobre.
Wciąż największym plusem jest Henry Cavill jako daddy Geralt, który w tym sezonie niestety został sprowadzony do roli ochroniarza i w zasadzie jest go mało (podobnie jak i Jaskra), ale za to nabrał głębi i charakteru. Sam aktor już tak bardzo (i za bardzo) nie stara się jak wcześniej. On po prostu stał się wiedźminem. Sprytnym zabiegiem scenariuszowym było też "zmartwychwstanie" Triss, która teraz bardziej odpowiada mokrym snom fanów. I jest w końcu ruda.
Dobrze wypadły i aktorsko i serialowo postacie Ciri i Yennefer (Freya Allan i Anya Chalotra) - one też są już takie, jakie być powinny. Kim Bodnia jako niesforny wujaszek Vesemir staje na palcach, by wykrzesać coś z kiepsko napisanej postaci, ale da się go polubić, jednak moją faworytką castingową jest Mecia Simson jako Francesca. To najlepsza elfka od czasów Liv Tyler i jej Arweny. I nie chodzi mi tylko o jej nieziemską urodę, ale ogólne wrażenia, spojrzenia i charakteryzację.
Skoro przy charakteryzacji jesteśmy, to w 2. sezonie nie mam się zbytnio do czego przyczepić. W pierwszym, gdy zobaczyłem "Diaboła", czyli Torquea, to myślałem, że się popłaczę (a do tego całą tę historię spłycono i okrojono do granic możliwości). Tutaj nawet Nivellen jako "bestia" wygląda realistycznie, a przynajmniej niekrindżowo. Kobiety w serialu mają przepiękne suknie, a żołnierze Nilfgaardu nie mają już moszny zamiast zbroi. Widać od razu, że czasem presja ma sens. Efekty CGI też podskoczyły o poziom: miasta z lotu ptaka wyglądają jak prawdziwe, a potwory zamiast śmieszyć, budzą podziw. A przecież w pierwszym sezonie nawet słynny smok nie był jakoś tak bardziej okazały niż ten z polskiego "Wiedźmina".
Mamy więc tak: rozwinięte postacie i dobrze dobranych (no, może z wyjątkiem Djikstry, który był na razie nijaki, ale może jeszcze pokaże pazury), przekonujących aktorów, główną fabułę, która zmusza nas do klikania przycisku "Następny odcinek" i stronę audiowizualną, która robi wrażenie i wprowadza nas w klimat fantasy (nie mogłem się napatrzeć nie tylko na stroje, ale i scenografię, szczególnie pracowni i karczm, muzyka też jest taka jakby bardziej słowiańska).
I czuć w tym wielkie zaangażowanie wszystkich, a nie tylko okazję do zarobienia orenów. Do tego na pełnej wprowadzono wiedźmińskie znaki i złowieszczy Dziki Gon. Czy po takiej wyliczance mógłby źle ocenić 2. sezon "Wiedźmina"? Zwłaszcza, że to za tymi słowami idzie naprawdę sporo frajdy z oglądania. Co prawda odbiega od książek i często razi dziurami lub głupotami w scenariuszu, ale to tylko serial Netfliksa, nie dzieło Szekspira. I do tego nakręcony dla wszystkich, a nie tylko dla Polaków i fanatyków sagi Sapkowskiego.
2. sezon "Wiedźmina" możemy już obejrzeć online na Netfliksie.