REKLAMA

Cowabunga! Nowe "Wojownicze Żółwie Ninja" to kozacka animacja pełna widowiskowej akcji

Kevin Eastman i Peter Laird przedstawili światu Wojownicze Żółwie Ninja na kartach komiksu z 1984 roku. Od tamtej pory mogliśmy się z bohaterami spotkać w sporej liczbie gier wideo, filmów i seriali. Czy "Zmutowany chaos" może nam powiedzieć o nich coś nowego? Tak. A wzbudzić zainteresowanie franczyzą kolejnego pokolenia widzów? Owszem.

wojownicze żółwie ninja film premiera recenzja
REKLAMA

Z Wojowniczymi Żółwiami Ninja ostatnio spotkaliśmy się w filmie Netfliksa "Ewolucja", który był przedłużeniem serialu animowanego pod tym samym tytułem. W przeciwieństwie do niego "Zmutowany chaos" nie próbuje nas czarować obdarowywaniem tytułowych bohaterów superzdolnościami i nowoczesnymi gadżetami. Reżyser Jeff Rowe i scenarzyści Evan Goldberg z Sethem Rogenem postanowili bowiem zapuścić się w rejony niezwykle rzadko do tej pory eksplorowane przez twórców kolejnych rebootów adaptacji komiksu Eastmana i Lairda. Skupiają się bowiem na nastoletniości walecznych żółwi.

"Zmutowany chaos" to origin story doskonale nam znanych bohaterów. Leonardo, Michelangelo, Donatello i Raphael większość swojego życia spędzili w kanałach, gdzie trenowali ninjitsu pod czujnym okiem szczura Splintera, który ze strachu, że ludzie zrobią im krzywdę, zabrania im wychodzenia na powierzchnię. Żółwie pragną jednak rozrywek dla przeciętnych nastolatków, więc gdy idą na zakupy i po pizzę, wbrew poleceniom przybranego ojca zahaczają jeszcze o kino, aby obejrzeć film. Z tej tęsknoty do normalności, kiedy Supermucha zaczyna terroryzować miasto, opracowują genialny w swej prostocie plan: pozbędą się złoczyńcy, a świat ich pokocha.

Czytaj także:

REKLAMA

Wojownicze Żółwie Ninja: Zmutowany chaos - recenzja filmu

Napędzający fabułę konflikt wyjęty jest żywcem z "X-Menów", bo żółwie to mutanci, którzy chcą żyć w zgodzie z ludźmi, a Supermucha chce ludzi przemienić w mutantów, aby zemścić się za doznane krzywdy. Film otwarcie bowiem przemawia do nas popkulturą. W świecie przedstawionym istnieją przecież filmy aktorskie, więc sztuk walk Splinter uczy się z kina kung-fu i tutoriali na YouTubie, a główni bohaterowie rozmawiają o MCU i zakochują się w życiu nastolatków z "Wolnego dnia Ferrisa Buellera". "Zmutowany chaos" ma zresztą wiele wspólnego z produkcjami sygnowanymi nazwiskiem Johna Hughesa. To w końcu przede wszystkim ciepła opowieść o nieidealnych dzieciach i jeszcze bardziej nieidealnych rodzicach. Spokojnie, twórcy dobrze wiedzą, że nie sprzedadzą nam "Wojowniczych Żółwi Ninja" za sprawą melodramatycznych rozmyślań o konflikcie pokoleń.

Wojownicze Żółwie Ninja: Zmutowany chaos

Schemat kina inicjacyjnego to tylko skorupa, którą wypełnia blockbusterowa przesada. W końcu główni bohaterowie nieraz podkreślają, że nie chcą wypaść lamersko. Dlatego po pierwszej, nieporadnej walce ze złolami, regularnie jesteśmy atakowani wysmakowanymi scenami akcji. Rowe do cna wykorzystuje nieograniczone możliwości, jakie niesie ze sobą umowność filmu animowanego. Kamera jest całkowicie wyzwolona i lata na wszystkie strony, abyśmy mogli podziwiać prezentowaną choreografię kolejnych starć. Kiedy nie przyprawia o zawroty głowy, zatrzymuje się, żebyśmy niczym w dwuwymiarowej grze komputerowej mogli śledzić poczynania bohaterów. Bo z jednej strony produkcja ma złożyć hołd spuściźnie "Wojowniczych Żółwi Ninja", a z drugiej szukać dla nich nowej ścieżki rozwoju. Dlatego wszystko musi wyglądać cool jak w "Johnie Wicku", albo przynajmniej "Avengersach".

Jeśli chodzi o samą animację, to jedni określą ją mianem po prostu brzydkiej, a inni docenią, że twórcy nie podążają ślepo za wygenerowanym komputerowo fotorealizmem, który dominuje w kolejnych filmach Disneya, Pixara i innych tego typu wytwórni. Ten brud, krzywe linie i pastelowe barwy przywodzą na myśl "Spider-Mana: Uniwersum" i odpowiadają za zadziorny charakter produkcji. Animatorzy zasłużyli na wysoką podwyżkę, bo zadbali, aby świat przedstawiony mienił się różnorodnością. Wizualnego lenistwa tu nie uświadczycie. Wszyscy mogą pochwalić się indywidualnym rysem charakteru, na pierwszy rzut oka odróżniającym ich od reszty bohaterów. Dokładnie tego życzy sobie bowiem scenariusz.

"Zmutowany chaos" to film taki, jak jego bohaterowie - zabawny, szybki, a przede wszystkim rozkojarzony.

REKLAMA

Zgodnie z tytułem na ekranie panuje chaos. Twórcy mnożą kolejne wątki, bo dla każdego gra toczy się tu o inną stawkę. Raphael mierzy się z problemami z gniewem, Leonardo dojrzewa do bycia przywódcą, a April musi pokonać tremę, etc. Akcja rozchodzi się więc na wszystkie strony. Wszystko po to, aby nie zanudzić młodych widzów, którzy po raz pierwszy mają styczność z franczyzą. Kolejne linie fabularne łączą się w narrację o akceptacji, braterstwie, lojalności i współpracy. Brzmi infantylnie? Ej, to bajka dla dzieci! Zresztą, kiedy bohaterowie wprost wypowiadają morał całej historii, w mózgach wciąż jeszcze rządzi adrenalina po finale w stylu produkcji spod znaku kaiju eiga.

Oglądając "Zmutowany chaos" można jedynie żałować nieobecności Shreddera (jest za to sugestia, że w sequelu już się pojawi) i - co najważniejsze - braku wersji z napisami w polskich kinach. Niestety z powodu decyzji dystrybutora w naszym kraju nie będzie widzom dane usłyszeć wschodnich mądrości Splintera podawanych głosem Jackie Chana, ani rapsów Supermuchy w wykonaniu Ice-T. Niemniej, jeśli w latach 90. zajeżdżaliście na magnetowidzie VHS-y z aktorską trylogią "Wojowniczych Żółwi Ninja", to podobnie jak siedzące obok was kilku(nasto?)latki, na koniec krzykniecie "cowabunga".

Premiera filmu już jutro, w piątek 4 sierpnia.

REKLAMA
Najnowsze
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA