Kilkanaście godzin wyciętych z życiorysu, rozładowany kontroler w PlayStation 4 i uśmiech od ucha do ucha – to skutki uboczne po rozgrywce w Wolfenstein: The New Order. MashineGames – wykonaliście tam kawał kapitalnej roboty. Oto kilka powodów, dla których i Wy powinniście dać tej produkcji szansę:
#1 Nie ma trybu multiplayer!
O nie, o nie, tylko nie to… Bardzo dobrze! Mam dosyć produkcji, w których tryb zmagań dla wielu graczy został zaimplementowany na siłę. Wszystko po to, aby niesprawiedliwi recenzenci nie odjęli połowy oczka od oceny końcowej. Pamiętacie multiplayer z Dead Space 2? No właśnie, ponieważ był fatalny. Tak zwane multi pochłania czas i zasoby twórców, które mogłyby zostać przeznaczone na dopieszczenie innych aspektów rozgrywki.
Niestety, wielu współczesnych producentów nie ma wystarczających cohones, aby skupić się dla scenariuszu dla samotnego wilka. W przeciwieństwie do twórców Wolfenstein: The New Order. Dzięki temu możemy być spokojni o to, że kampania dla jednego gracza jest odpowiednio przemyślana, dopieszczona, wypolerowana i chodzi jak w nazistowskim zegarku. Multi? Meh, od tego i tak mam Call of Duty: Ghosts oraz Battlefielda 4. Chciałem kapitalną zabawę w salonie, przygotowaną tylko dla mnie. No i właśnie to dostałem.
#2 Dużo tutaj Polski
W Wolfenstein: The New Order zwiedzicie mnóstwo zakątków rozsianych po całym globie. No, właściwie to Wasza stopa stanie jeszcze dalej, ale bez zbędnych spoilerów! Jednym z kluczowych dla scenariusza miejsc jest Polska. Niestety, przedstawiona jako integralna część Rzeszy, lecz rodzimą ziemię rozpoznamy bez trudu. Piękne zajazdy, nasze charakterystyczne jabłonie, do tego swojski klimat, pola uprawne…. Zakochałem się.
Wydarzenia w Polsce są niezwykle ważne dla scenariusza tej gry, natomiast nawiązań do naszego kraju jest tutaj od groma. Polacy stanowią również trzon kluczowych bohaterów. Aż się człowiekowi miło na sercu robi. Ostatnio nasze ziemie zostały przedstawione w Company of Heroes II i dobrze znowu przyjrzeć się wirtualnej Ojczyźnie. Nawet pod zaborem.
#3 To się nazywa old-school!
No, może nie taki old-school, jak w przypadku kapitalnego remake Rise of the Triad, ale nowy Wolfenstein czerpie garściami z dawnych gier FPS. Pamiętacie jeszcze regenerujące zdrowie apteczki? Do tego tarcze, niezwykle wytrzymali przeciwnicy, wybuchające beczki, protagonista – twardziel… Po prostu bajka! Aż się łezka w oku kręci.
The New Order pod pewnymi względami to sentymentalna podróż do przeszłości, chociaż w zupełnie nowym, bardzo ładnie udekorowanym środku transportu. Po natłoku produkcji osadzonych w czasach współczesnych, po dziesiątkach klonów pierwszego Modern Warfare, najwyższy czas na zmianę. Tę wnosi William „potrafię strzelać z dwóch strzelb na raz” Blazkowicz. Rock’n’Roll!
#4 Swastyki wylewają się z ekranu
Podczas rozgrywki swastyki, nazistowskie pozdrowienia, charakterystyczne dla Rzeszy elementy i emblematy oraz zakazane symbole aż wylewają się z ekranu. Gdyby było inaczej, twórcy niezwykle by mnie rozczarowali. Na całe szczęście producenci pokazali, gdzie mają polityczną poprawność, wysyłają gracza nawet do obozu zagłady. Nad tym unosił się dym z krematoryjnych kominów, do których zresztą… Nie, nie będę Wam zbyt wiele zdradzał.
Dosyć napisać, że Wolfenstein: The New Order pod względem wierności symbolom stanęło na wysokości zadania. Biorąc pod uwagę dzisiejsze naciski i szeroko rozumianą „poprawność”, na pewno nie było to łatwe. Zwłaszcza na terenie Niemiec, gdzie swastyki zniknęły, natomiast Rzesza zamieniła się w Reżim. Wspomniałem już, że twórcy mają odpowiednio wielkie cohones?
#5 Sekret na sekrecie sekretem pogania
Uwielbiacie zaglądać w każdy ciemny zakamarek, przeczesywać każdy kąt, rozbijać każdą skrzynkę i nurkować do najbrudniejszego ścieku? W takim razie znaleźliście miejsce dla siebie! Rządzony przez nazistów świat roku 1960 to miejsce wypełnione po brzegi sekretnymi przejściami, tajnymi dokumentami, kolekcjonerskimi figurkami, pobocznymi zadaniami, zapieczętowanymi sejfami i tym podobne.
Co jeszcze lepsze, „znajdźki” to nie tylko elementy do zobaczenia w menu, ale również obiekty wpływające na wytrzymałość czy szybkość gracza. Wolfenstein: The New Order jest świetną propozycją dla każdego, kto lubuje się w przechodzeniu gry na powoli, na spokojnie, delektując się każdym smaczkiem ukrytym przed oczami nieuważnych. Bonusów jest naprawdę dużo, z kultowym Wolfenstein 3D z 1992 roku na czele.
#6 Ninja Blazkowicz?
Wiem, że pośród nas wielu to córki i synowie mroku, którzy uwielbiają rozgrywkę przemykając od ciebie do cienia. Co zaskakujące, ci znajdą dla siebie naprawdę wiele przy tej grze. Twórcy oddali w ręce graczy lokacje typowo „skradankowe”, których jest zdumiewająco dużo. Niestety, nie wszystkie poziomy da się przejść w ten sposób, lecz pamięć o fanach preferujących bardziej wysublimowane rozwiązania niżeli wpadanie do pomieszczenia z dwoma karabinami naprawdę cieszy. Mnie osobiście połączenie pistoletu z tłumikiem i noży do rzucania niezwykle przypadło do gustu i stanowiło kapitalną odskocznię od wypchanych akcją i wybuchami misji. Mniam!
Na ten moment jestem zachwycony. Po kilkunastu godzinach Wolfenstein: The New Order wydaje mi się produkcją znacznie lepszą, niżeli pierwotnie oczekiwałem. Nie jest idealnie, ale nim zacznę wylewać swoje żale na łamach Spider’s Web, muszę, po prostu muszę, ograć ten tytuł do samego końca. Wracam do kapitalnie wykreowanego świata, kierując swój przekaz do tych, którzy wciąż się zastanawiają, czy dać The New Order szansę. Zdecydowanie warto. Za ojczyznę!