Małe dzieło sztuki. Powstałe głównie czterema rękoma, a dokładniej mówiąc: Kyle'a Gablera oraz Rona Carmela. Obaj powiązani byli z Electronic Arts, obaj też po zerwaniu umowy z wspomnianym koncernem stworzyli własne studio w San Francisco o nazwie 2D Boy. I oto w połowie października tegoż roku na światło dzienne wyszło ich debiutanckie dziecię. Świeżo narodzona kruszyna o nie tyle dziwacznym, co zastanawiającym tytule. World of Goo.
Na pierwszy rzut oka "Świat glutów" (bo tak dosłownie należałoby przetłumaczyć ten tytuł) przypomina skrzyżowanie LocoRoco z Gumboyem, jednakże dopiero w praniu poznajemy, jakiego rodzaju to ziółko. Po zagłębieniu się w rozgrywkę, od razu na myśl człowiekowi przychodzą Lemmingi - choć w wersji mniej rozbudowanej. Od czasów wydania swojego protoplasty, Tower of Goo, minął szmat czasu, więc gameplay nabrał na wadze i zyskał trochę walorów. W porównaniu z pierwowzorem, który był raczej mini-gierką aniżeli pełnoprawną produkcją, omawiany tytuł stał się pełną wersją z krwi i kości.
Muszę przyznać, że jestem pełen podziwu dla autorów tej wspaniałej i nietuzinkowej gry. Za oryginalną tematykę, rewelacyjnie wykreowany świat, innowacyjne pomysły zaimplementowane w rozgrywce. Za całokształt World of Goo. Bez wątpienia należą się gromkie oklaski w podzięce za to, że dzięki 2D Boy otrzymaliśmy odkrywcze dzieło, których tak brakuje na nieco skostniałym rynku, gdzie królują sequele sequeli. Już nie wspominając o gatunku, bowiem gry logiczne są notabene rzadkością na "blaszakach". Sytuacja ma się odrobinę lepiej w przypadku innych platform, ale też bez rewelacji.
World of Goo ma szansę stać się wyznacznikiem dla innych producentów. Choć może czerpie małymi garściami z przytoczonych wcześniej Lemingów czy darmowego Bridge Buildera, to nie mieliśmy do czynienia z czymś w takim stylu. Wytwory z tego samego gatunku mają szczerze mówiąc marne szanse w starciu z geniuszem projektu 2D Boy. Kyle i Ron podnieśli poprzeczkę na tyle wysoko, że teraz będzie ciężko będzie ją przeskoczyć.
Pozornie kolejna gra logiczna z momentami, w których trzeba wykazać się zręcznymi paluszkami i ociupinkę refleksem. Jednak pierwsze wrażenie często okazuje się mylne. I tytuł ten to tylko potwierdza. Główną rolę odgrywają tu kulki glutów, które występują w kilku rodzajach. Od zwykłych, czarnych, zastygających w trymiga, poprzez zielone, które można w każdej chwili odpiąć np. z kolumny tytułowych "bohaterów" i podczepić gdzie indziej, kończąc na czerwonych, zastępujących prawdziwe balony. Oczywiście to nie wszystkie, tylko część wybranych gwiazd opisywanego programu. No dobra, ale co z nimi robimy? Budujemy mosty i drogi, olbrzymie języki, konstruujemy drugą Wieża Eiffla, niszczymy zawadzające przeszkody i doprowadzamy do wybuchu na miarę bomby atomowej. To wszystko na to, by doprowadzić owe "goo" do naszego celu - najzwyklejszej rury używanej do przepływu, np. cieczy. Na każdym poziomie mamy za zadanie dostarczyć odpowiednią ich ilość. Raz jest to 30, a raz tylko 4. A gdy uda nam się dorzucić trochę ekstra, będziemy mogli przenieść się m. in. do korporacji glutów i zbudować rekordową wieżę, a następnie pochwalić się innym graczom, gdy nasz wyczyn jest rzeczywiście imponujący.
Zabawa w Boba Budowniczego nie jest wcale prosta - niemałe utrudnienie stanowi świetna fizyka. Odgrywa ona znaczącą rolę w rozgrywce, gdyż tworząc wysokie na kilkanaście metrów zlepki glutów trzeba zważać, np. na kierunek i siłę wiatru, giętkość tytułowych kulek czy na równowagę naszego tworu, ponieważ nieraz przesądzi ono o tym czy uda nam się zaliczyć dane wyzwanie (nie tylko intelektualne).
Poziomy rozgrywane są w ciągu czterech pór roku: poczynając od lata, na wiośnie skończywszy (z małą niespodzianką, przypominającą kawałek piątego epizodu Sama & Maksa: Sezonu 1). Na każdy okres przypada po całkiem sporej liczbie wielce urozmaiconych etapów. Każdy następny, to nie tylko nowe doznania wizualne, ale i nowe wyzwania do sprostania.
Niekiedy łatwiejsze (przeważnie), niekiedy trudniejsze (te już niestety w mniejszości). Poziom trudności mógłby być lepiej wyważony. Tego dotyczy mój jedyny większy zarzut w stosunku do World of Goo. Za często jest zbyt prosto, a potem nagle zostajemy zrzuceni na głęboką wodą i zmuszeni do męczenia z czymś naprawdę arcytrudnym, wyciskającym z nas - czy raczej z naszego mózgu - ostatnie poty. Fakt faktem, że im dalej posuwamy akcję do przodu, tym trudniej, ale moim zdaniem można było to nieco lepiej rozwiązać i bardziej stopniować wzrost poziomu skomplikowania. Dzięki temu więcej graczy, mających nie lada problemy z przejściem któregoś z nie końcowych momentów, zabawiłoby dłużej. A tak część sobie może po prostu odpuścić, bo nie poradzi sobie z zawiłością danej planszy.
Nie oczekiwałem, że twórcy dorzucą do pieca jakiś wątek. Co prawda tekstu w World of Goo za wiele nie uświadczymy, bo głównie na znakach z humorystycznymi podpowiedziami, ale znalazło się miejsce na niebanalną, ale z przymrużeniem oka historyjkę (w postaci krótkich i niekrótkich przerywników ukazanych przeważnie w ciemnej tonacji i dziwacznym stylu graficznym). Fabuła rozpoczyna się od tego, że zachciało się milionom glutów powtórki z 80 dni dookoła świata! (tylko "nieco" dłużej) I tak nieświadome na co się narażają... trafiają w sidła (nie)realnego życia. Wtedy do akcji wkraczamy my (jako coś przypominającego nieco plemnik, tyle że "glutkowaty" i utuczony). Jak potoczą się losy kulek o śluzowatej zawartości? Może odnajdą swój raj, własną utopię? Czy może spalą się w piekle wraz z całą planetą? Surrealistyczna wizja jest po prostu tak nieprawdopodobna, że wręcz fenomenalna.
Ten surrealistyczny obraz podkreśla grafika. Gra została okraszona sugestywną oprawą wizualną, nadającą nieposkromionego smaku. Świetna paleta barw pasującą do danej pory roku. Duża różnorodność; co okres, to nowy dobór kolorów i inny stopień ich nasycenia (często nawet co planszę). Dawno żadne dzieło "growe" nie poruszyło mnie tak bardzo, jak World of Goo. Gratuluję autorom poczucia piękna i wytworności. Małą wadą jest dość niska rozdzielczość ekranu, bo tylko 800x600 (bez możliwości zmiany w menu głównym), ale na szczęście za pomocą pliku konfiguracyjnego możemy sobie ustawić wyższą.
Odrobinkę niżej stawiam ścieżkę dźwiękową. Choć początkowo mój entuzjazm był raczej mały, tak po dłuższym obcowaniu z tytułem - coraz większy. Zmieniającą się jak w kalejdoskopie muzyka instrumentalna wręcz mnie oczarowała. Raz intensywna, a raz kojąca i - co również ważne - wpadającą błyskawicznie w ucho. Kolejny majstersztyk w majstersztyku.
Krótko i dobitnie podsumowując: najlepsza gra logiczna ostatnich lat, jeśli nie w ogóle, i najlepsza do tej pory gra Anno Domini 2008. Objawienie roku. Wciąż brakuje mi słów na opisanie tego cudeńka. Ambitnego dzieła sztuki, stworzone w głównej mierze przez dwóch ludzi. Aż trudno uwierzyć w ten fenomen, ale nie uwierzycie, jeśli nie zagracie. A do zagrania namawiam gorąco, gdyż nie wyobrażam sobie osoby, której nie przypadnie do gustu World of Goo. Nieważne czy mowa o starszej babcince, mężczyźnie w wieku średnim, kobiecie w ciąży czy o młodocianych graczach. Ta gra jest DLA KAŻDEGO. Tyle że jedni wytrwają dłużej, drudzy krócej - zależnie od tego, czy polegną na trudnych etapach, czy zdołają przezwyciężyć własną słabość i zapragną zobaczyć napisy końcowe. Do zdobycia na razie wyłącznie drogą cyfrową, np. poprzez Steama, ale warta wysupłania kwoty widocznej w metryczce. Jeszcze się zastanawiacie? Powtarzam raz jeszcze: nie ma nad czym. World of Goo jest produkcją wybitną, a zarazem unikatową, przy której Portal wymięka pod każdym względem.