Carmageddon odpaliłem po raz pierwszy w połowie 1997 roku, jeszcze pod DOS, na ultraszybkim Pentium 133 MHz z 64 MB RAM. Przez czternastocalowe okienko ultranowoczesnego monitora CRC o wyglądzie mydelniczki spoglądałem jak urzeczony na piekielny, czerwony, sportowy samochód. Red Eagle był wspaniały głównie dlatego, że jego rasowe kształty można było widowiskowo zmienić w stertę złomu. Wcześniej nikt nie zrobił tak dobrego modelu destrukcji auta. Ale przecież nie o to w Carmageddonie chodziło…
Trzeba było poczekać kilka miesięcy na pojawienie się Carmageddon Splat Pack, aby uruchomić grę pod legendarnym akceleratorem trójwymiarowej grafiki, czyli pamiętnym Voodoo od 3dfx. Jak dla mnie dopiero na tym etapie gra zrobiła się naprawdę soczysta. Okej, przyznaję bez bicia, że z nieustającą przyjemnością rozjeżdżałem te wszystkie babcie, dzieciaki i dziewczęta podążające do katolickiego liceum za rogiem. Ta gra po prostu taka była, na dodatek wcale niełatwa, a najpewniejszym sposobem zdobycia odrobiny czasu było zrobienie jakiegoś combo na pieszych. Czyli rozsmarowanie umykających jak rącze zające przechodniów na asfalcie. Dla prawdziwych wirtuozów kierownicy i urodzonych psychopatów przewidziano rozwinięcie tego pomysłu, bo zwykle rozjechanie wędrującego chodnikiem jegomościa, to rzeczy zbyt trywialna. Natomiast jeśli przyszpiliło się kulawego delikwenta do ściany lub zahaczyło babcię bagażnikiem, na koncie gracza pojawiał się niemały bonus czasowy. I jeszcze to nieustanne, mięsne konfetti, czyli fruwające we wszystkich kierunkach fragmenty ciał i inne członki. Bajka. Chociaż dość mroczna i z najwyższym, możliwym ogranicznikiem PEGI, dostępna dla młodzieży od osiemnastego roku życia. Oczywiście to była fikcja. Każdy dziesięciolatek w to grał i jeszcze dawał popykać młodszej siostrze.
Nie będę się rozwodził na wszystkimi dodatkami, choćby świetnym połączeniem elektrycznej piły i kosy na terenowym wózku i innych zabawkach z arsenału zawodowego rzeźnika. Z Carmageddonem nieodmiennie kojarzy się facjata psychola i wariata w jednym, czyli Maxa Damage – to ten gorący kubek, czerwony łysol z mordem w oczach, ale przecież gierka chłopaków z Stainless Games miała też swoje łagodniejsze oblicze, całkiem ładną i sympatyczną Die Anne. Swoją drogą, to zupełnie neutralne imię wywołało swego czasu niemało kontrowersji, bo jeśli wymawiamy je bardzo szybko, usłyszymy, że Anna to jakby Diana. Właśnie to było powodem licznym negatywnych komentarzy.
A co w tym takiego nagannego? Otóż niedługo po premierze Carmageddonu, słynna Diana, księżna Walii i żona Księcia Karola zginęła w wypadku samochodowym. Cóż, Carmageddon w ogóle nie miał szczęścia do cenzury. Nie mówię już o tym, że tą świetną gierkę zabroniono sprzedawać w kilku krajach, m.in. u naszych najbliższych sąsiadów na zachodzie, ale też o dodatkach z robotami i zombie w miejscu pieszych. I jeszcze z wyciętymi wszystkimi „mięsnymi” odgłosami. W wykastrowanej wersji Carmageddon nie miał już w sobie tego pazura. Na szczęście pojawiły się później łatki usuwające brak posoki i innych atrakcji.
Dość wzruszeń, najlepiej iść na żywca i uruchomić legendarny Carmageddon, tym bardziej, że na GOG jest aktualnie bardzo dobra promocja na pamiętną ścigałkę (wersja z dodatkiem Splat Pack). Warto się przygotować na „powrót do przeszłości” bo od paru lat słychać wciąż o zbliżającym się Carmageddon: Reincarnation. Składany w studiu Stainless Games (tak, tych samych gości, którym zawdzięczamy oryginał) tytuł ma pojawić się PC, PS 3,4 i Xboxa 360, oraz jego następcę.
Dzięki Kickstarterowi udało się zebrać na projekt ponad 600 tysięcy dolarów oraz jeszcze 3,5 mln z innych źródeł. Być może konkretniejsze materiały dotyczącej nowego Carmageddonu pojawią się na sierpniu, na tegorocznym Gamescomie. W tej chwili, poza obietnicami technologicznych wodotrysków, pewne jest, że twórcy chcą nawiązać do ojca serii i oddać jego klimat. Jeśli po okolicy będą fruwać fragmenty pieszych, jest szansa powtórzyć ten sukces. Właściwie to już nawet wiadomo, kto jeszcze nie widział, zapraszam do obejrzenia wczesnej alfy z Carmageddon: Reincarnation. Oj, będzie się działo.