REKLAMA

Zakazany owoc gier video [publi]

Rozrywka. Słowo nacechowane pozytywnie - zależnie od wieku, upodobań bądź "rysu psychologicznego" kojarzone różnorako. O ile dla przeciętnego obywatela ołtarzem rozrywki jest odbiornik telewizyjny, dla rodzimego "kibica" piłki kopanej starcia ze stróżami porządku, tak "rozrywka" w rozumieniu czysto gamingowym opiera się na wyimaginowanym świecie stworzonym przez developera. Produkcje studia Rockstar niejako na nowo zdefiniowały elektroniczną rozrywkę. Czas na degustację?

Rozrywka Spidersweb
REKLAMA

Niezależnie od gatunku czy nawet rozbieżności czysto technologicznych - gry wideo w pewien sposób starają się imitować otaczającą rzeczywistość. Doczekaliśmy się wszelakiej maści produkcji, które dają namiastkę realnego "odpowiednika". I tak mamy tytuły, które na swój sposób interpretują wydarzenia z frontu II wojny światowej, adaptują książkowe realia czy w końcu próbują symulować najbardziej prozaiczne aspekty życia codziennego. Podobnie jak w kinematografii, gry zaczęły bazować na taniej sensacji, co jest rozumiane jako niezobowiązujące strzelaniny, w których hektolitry osocza brały górę nad fabułą (jeśli można tak to sklasyfikować). Nieskrępowana niczym żądza eksterminacji była zazwyczaj warunkowana poważnymi przesłankami - ot, atak istot pozaziemskich, fanatyk dążący do przejęcia władzy nad światem, zło w każdej niemal postaci. Do jakiegoś czasu mało było produkcji, w których przemoc była głównym zabawiaczem, bez wyraźnego uzasadnienia. Wraz z cywilizacyjnym postępem (tutaj po raz kolejny wątpliwość co do użycia właściwego słowa), powoli przybywało gier, które już przed premierą budziły sporo kontrowersji. Nieco wyolbrzymiając, można powiedzieć, że to gra pozwala nam zasmakować tego, co w realnym świecie byłoby niemożliwe ze względów oczywistych. Pomijam tutaj strategie ekonomiczne, w których to RP jawi się jako gospodarczy rekin - w domyśle stawiam rabunki, morderstwa i inne paragrafy kodeksu karnego. Wszak do jakiegoś czasu każdy chciał być prawym herosem, strzegącym cnót wszelakich, walczącym z występkiem tego świata. Cóż, role "nieco" się odwróciły - obecnie plony zielonych zbiera miłościwie nam panujący - Rockstar Games.

REKLAMA

Oszczędzając retrospekcji i kolejnych "powrotów do przeszłości" branży elektronicznej, należy zaznaczyć, że właściwie trzecia odsłona GTA wywołała prawdziwą burzę - zarówno pośród sklepowych półek, jak i obrońców moralności. Antybohater pnący się po szczeblach gangsterskiej kariery w myśl zasady (ujmując dosłownie) "po trupach do celu". Można odważyć się o stwierdzenie, że główny wątek fabularny był przygrywką do właściwej zabawy. Tutaj odzywały się skłonności sadystyczne oraz odżywały wspomnienia z dzieciństwa - pamiętne zabawy w "policjantów i złodziei". Do tego należy dodać miszmasz środków transportu (głównie czterokołowców), które również okazywały się narzędziem szerzenia destrukcji. Vice City wzbogaciło stopień interakcji z otoczeniem, natomiast punktem kulminacyjnym okazało się San Andreas. Statystyki przywodzące na myśl paski potrzeb rodem z The Sims - fast food, siłownia i relaksujący wieczór na strzelnicy - wszystko to przynosiło wymierne skutki. Kolejne misje, eliminacja niewygodnych konkurentów owocowało zwiększeniem reputacji w gangsterskim półświatku. Chciałoby się rzec: "The World is Yours".

REKLAMA

Swoboda dana rzeszom graczy stała się z jednej strony przekleństwem, z drugiej znakomitą dźwignią marketingową dla studia Rockstar. GTA stało się ikoną kultury masowej, przysparzając sobie tym samym zwolenników, jak i przeciwników. Trudno określić przewagę jednej grupy nad drugą, w każdym razie temat wirtualnej przemocy co jakiś czas odzywa się w mediach, a w czołówce widnieje wiadomy tytuł. Gra video stała się wygodnym usprawiedliwieniem "niesfornej" młodzieży, jakoby sponiewierała nieskalane umysły młodego pokolenia. W wielu rozprawach sądowych przeciwko wykroczeniom nieletnim, rzekomą przyczyną popełnienia karalnego czynu jest oczywiście sławetna produkcja studia Rockstar (w USA nagminnie praktykowane). Jakby nie patrzeć, GTA stało się "uosobieniem" rzeczy kontrowersyjnych, rzeczy zakazanych, poruszając jakże współczesne problemy. Dodatkowy akapit wypadałoby poświęcić działalności "pseudoprawnika" - Jacka Thompsona, który od kilku lat toczy swoistą krucjatę przeciwko serii GTA. Zaoszczędzę jednak języka, bowiem na temat absurdalności działań "Jacka Świrka" można tworzyć eseje, czy nawet prace magisterskie. Swym niezwykłym intelektem wykazał się już kilka tygodni przed pojawieniem się najnowszej - czwartej odsłony. O słuszności jego działań może świadczyć jeden fakt: toczą się dyskusje, ażeby odebrać mu prawo do wykonywania zawodu - cóż, aż chciałoby się uczynić podobny zabieg, obserwując poczynania rodzimych "polityków".

Premiera GTA IV przybrała rangą formę oczekiwania, jakoby to dzień 29 kwietnia miałby być zanotowany jako ten ostatni w historii ziemskiego globu. Tygodnie dzielące fanów od właściwego terminu naszpikowane były wręcz nowymi informacjami, które w choćby najmniejszy sposób były powiązane z produkcją Rockstar. Ostatecznie dzień premiery nie pozostawił żadnych złudzeń - w zasadzie większość aspektów związanych z GTA IV można sklasyfikować jako branżowy rekord. Największy budżet, najszybciej sprzedająca się gra w historii i co oczywiste największy dochód, który zapewne będzie się pomnażać przez najbliższe kilkanaście miesięcy. Chęć zasmakowania w rzeczach niedozwolonych jest tym większa, im łatwiej nam po nie sięgnąć. GTA na swój sposób jest tym zakazanym owocem, który bez zobowiązań, kar pozwala zasmakować w niedozwolonym. Podobno to smakuje najbardziej? W tym wypadku wirtualnie. Na szczęście.

REKLAMA
Najnowsze
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA