Na seans Assassin's Creed szedłem pełen obaw i okazały się one całkowicie uzasadnione. Sceny w średniowiecznej Hiszpanii były świetne, ale cała reszta kulała na czele z dialogami i scenariuszem. Boję się o dalszą karierę Michaela Fassbendera.
Recenzja bez spoilerów.
Filmowy Assassin's Creed najwyraźniej powstawał w bólach. Takie przynajmniej ma się wrażenie podczas seansu. Chociaż twórcy mieli sporo fajnych pomysłów i nie korzystali przesadnie z CGI podczas produkcji - zamiast tego stawiając na prawdziwe scenografie, ręcznie szyte kostiumy, sceny akcji w wykonaniu prawdziwych aktorów, kaskaderów i hiszpańskojęzyczne dialogi w retrospekcjach - to nie uratowało to obrazu, w którym po prostu zabrakło porządnego scenariusza.
Nad filmami na podstawie gier wideo ciąży jakaś klątwa.
Na palcach jednej ręki mogę policzyć filmy bazujące na grach wideo, które okazały się sukcesem pod względem artystycznym i komercyjnym. Na każdą perełkę przypada szereg gniotów i filmów co najwyżej poprawnych. Assassin's Creed co prawda nie stawiałbym na półce obok dzieł Uwe Bolla, ale to - niestety! - bardzo przeciętne widowisko, w którym forma przykrywa treść.
Piszę to z żalem, bo jestem fanem serii gier Ubisoftu i czekałem na tę produkcję od lat. Po zaangażowaniu Fassbendera byłem w siódmym niebie. Recenzje zza wielkiej wody i opinie widzów oraz krytyków ostudziły mój zapał, a idąc na seans zawieszając produkcji bardzo nisko poprzeczkę wyszedłem... rozczarowany. To nie był Assassin's Creed na jakiego zasługiwali fani i to nie był film jakiego oczekiwałem.
Kinowy Assassin's Creed po prostu nie trzyma się kupy.
W filmie brakuje jakiegoś motywu przewodniego i jasno określonego celu. Motywacje bohaterów są niejasne i wręcz zmieniają się podczas filmu bez wyraźnego powodu. Drętwe i drewniane dialogi nie korespondują z poprzednimi scenami, a o zakończeniu aż szkoda mówić. Wygląda na to, że scenariusz był do ostatniej chwili zmieniany, a scenarzysta nie wyrobił się na czas.
Nie zdziwiłbym się, jeśli w toku produkcji powstałyby dwie wersje scenariusza, ale osoby wynoszące je - jedną do śmieci, a drugą do reżysera - zderzyły się, a potem pozbierały część nieswoich kartek. Tylko to by wyjaśniało, dlaczego wielokrotnie pomiędzy kolejnymi w Assassin's Creed scenami brakowało momentami związku przyczynowo-skutkowego
Samo zawiązanie akcji jest do bólu standardowe, ale... poprawne.
Pierwsza scena naprawdę fajnie wprowadza nas w klimat średniowiecznej Hiszpanii. Obserwujemy zaprzysiężenie przodka głównego bohatera, Aguilara (w tej roli Michael Fassbender) do tajemniczego Bractwa Asasynów - łącznie z krwawym rytuałem polegającym na obcięciu nowemu członkowi jednego palca podczas wręczania mu ikonicznych ukrytych ostrzy. Świetną decyzją było to, że w scenach w przeszłości bohaterowie mówią po hiszpańsku.
Potem przenosimy się w czasie i obserwujemy dzieciństwo żyjącego współcześnie Cala Lyncha - protagonisty granego również przez Michaela Fassbendera. Po krótkim wprowadzeniu dowiadujemy się o jego dziedzictwie, a następnie przeskakujemy znów w czasie do przodu o 30 lat. Teraz Cal jako więzień trafia do siedziby Abstergo, czyli frontu działającego od wieków Zakonu Templariuszy, który toczy odwieczną wojnę z Asasynami.
Bardzo szybko przedstawiony zostaje nam Animus.
To znana z gier wideo machina, która potrafi odtworzyć z kodu DNA wspomnienia przodków. Jak dokładnie to działa i jak to możliwe? Nad tym akurat nie ma się co zastanawiać, bo w tym momencie trzeba zastosować po prostu tzw. zawieszenie niewiary. Wystarczy nam wiedzieć tyle, że Templariusze używają tej machiny, by odkryć tajemnicę z przeszłości: lokalizację artefaktu nazywanego Rajskim Jabłkiem.
Dla fana gier wideo z serii Assassin's Creed nie będzie to nic nowego. Fabuła filmu co prawda została napisana od zera i stworzono na potrzeby tej produkcji zupełnie nowych bohaterów, ale opowiadana historia jest bardzo podobna do tej przedstawionej w grach. Szybko zresztą się okazuje, że fabuła skupiająca się na odkrywaniu przez Cala wspomnień Aguilara po pierwszym akcie filmu idzie w odstawkę.
Cała historia to tylko pretekst, by pokazać Animusa w praktyce i wybrać się na podróż w czasie do malowniczej Hiszpanii.
Muszę przyznać, że same sceny w przeszłości, gdy obserwowaliśmy przodka głównego bohatera, były świetne. Hiszpańskojęzyczne dialogi nadawały im klimat, a choreografia walk stała na wysokim poziomie. Co prawda zabrakło mi tutaj kluczowego dla Asasynów planowania zabójstw z ukrycia - zamiast tego wdawali się przede wszystkim w regularne pojedynki - ale i tak z tych elementów byłem zadowolony.
W sumie to lepiej by było, jakby... cały film dział się w przeszłości! Współczesna linia fabularna zawiodła na całej linii. Owszem, sam pomysł na fimowego Animusa - zamiast łóżka w którym bohater zasypiał był przytwierdzony w pasie do ruchomego robotycznego ramienia i faktycznie skakał oraz walczył z wyimaginowanymi wrogami niczym jego przodek, którego wspomnienia maszyna mu przedstawiała - ale to jedyny jasny punkt historii Cala.
Assassin's Creed nie jest jednoznacznie złym filmem, ale aż boli że nie wzięły się za jego realizację kompetentne osoby.
Obawiam się, że to mało doświadczony reżyser Justin Kurzel położył ten film. Może i pobieżnie wyjaśniono czym jest ten McGuffin w postaci Rajskiego Jabłka i dlaczego to właśnie Cal Lynch jest kluczowy do jego odnalezienia, ale w wielu momentach nie sposób było zrozumieć, czemu postaci podejmują takie a nie inne decyzje. Ze zrozumieniem zawiłości problem będą mieli nawet fani serii, a co dopiero widzowie, którzy jej nie znają.
W szczegóły się wdawać nie będę, żeby nie spoilować fabuły, ale podczas seansu z pewnością zrozumiecie, o co mi chodzi. Szkoda, ogromna szkoda, że nie wykryto tych problemów na wczesnym etapie produkcji. Tak jak mówiłem - Assassin's Creed nie jest filmem obiektywnie złym, a najbardziej boli, że naprawdę miał zadatki być czymś znacznie, znacznie ambitniejszym, ciekawszym.
Historia Asasynów i Templariuszy naprawdę ma w końcu naprawdę ogromny potencjał!
Już pomijam fakt, że do produkcji z 2017 roku trafiły sceny, które uznałoby się za patetyczne i kliszowe już dwie dekady temu, może to po prostu taka konwencja. Z drugiej strony widziałem też próby rozładowania atmosfery i nadania głębi postaciom podczas dialogów pomiędzy sesjami w Animusie, ale niestety te próby były po prostu nieudolne.
Obraz próbował poruszać ważne i ponadczasowe tematy, takie jak dobro ludzkości i dziedziczną skłonność do przemocy. Niestety, tematykę tylko liźnięto i zinfantylizowano. Doceniam próby ukazania dwóch walczących ze sobą frakcji w odcieniach szarości, ale jednak nie udało się w pełni utrzymać równowagi - a szkoda, bo takie podejście byłoby czymś świeżym
Strasznie złą decyzją było wydanie Assassin's Creed w kategorii PG-13.
Rozumiem, że to ze względu na młodszych graczy, ale jednak w filmie o brutalnych zabójcach brakowało ostrzejszych, mocniejszych scen. Nie przeczę, że sceny walk oglądało się przyjemnie, ale jednak brakowało im momentami pazura. To w końcu film o mordercach, a nie o superbohaterach!
Mam też wrażenie, że Assassin's Creed nie było po prostu materiałem na jeden film. Jak tak myślę po seansie, to może lepiej by było, gdyby zrobić z tej opowieści serial, a nie produkcję kinową. Przy odpowiednio wysokim budżecie i zaangażowaniu kompetentnych ludzi stać się nawet następcą Gry o tron.
Niestety, zdecydowano się na film i teraz się obawiam, że Assassin's Creed okaże się finansową klapą i nie zobaczymy już kontynuacji. Tym samym na konto Fassbendera poleci kolejny po Jobsie film marnujący temat-samograj, a fani Assassin's Creed mogą już nigdy nie doczekać się adaptacji filmowej swojej ulubionej serii, na jaką zasługują.
Szkoda, straszna szkoda!
Jeśli jeszcze was nie zniechęciłem i ciągle się zastanawiacie, czy może jednak iść do kina, to całkowicie zniechęcać do tego nie będę. Polecić z czystym sumieniem seans mogę jednak co prawda tylko tym najbardziej zatwardziałym fanom serii. Zresztą ja tam bym chciał, żeby film na siebie zarobił - co prawda ten konkretny obraz na to nie zasługuje, ale może jeśli produkcja się zwróci to wytwórnia Asasynom da w przyszłości jeszcze jedną szansę...