REKLAMA

Ten film tak bardzo nie podobał się widzom, że postanowiłem go zobaczyć

Odnosząc się do tytułu dodam, że czekałem na "Astronautę" z rosnącą ciekawością - wiązałem bowiem z tą adaptacją prozy Jaroslava Kalfařa pewne nadzieje. Tym większe, że cenię sobie znaczną część filmów niekomediowych, w których występuje Adam Sandler - uzdolniony aktorsko gość, który większość kariery poświęcił wygłupom w mniej i bardziej niemądrych komediach, o swoim prawdziwym talencie przypominając jedynie od święta.

astronauta film netflix recenzja opinie spaceman 2024 adam sandler
REKLAMA

Wyreżyserowany przez Johana Rencka i napisany przez Colby’ego Daya „Astronauta” bazuje na cenionej powieści „Spaceman of Bohemia” z 2017 r. - książce chwalonej m.in. za charakterystyczną, śmiałą stylistykę, oryginalność i ignorowanie gatunkowych granic. Niestety, obraz spotkał się z chłodnym przyjęciem zachodnich krytyków i odrobinę tylko cieplejszym odbiorem widzów. Wnioskując po komentarzach w popularnych polskich serwisach, w Polsce wcale nie jest lepiej, choć odtrąbiona przez część mediów „wielka porażka” to, rzecz jasna, spore nadużycie. Po pierwsze, reakcje w agregatorach ocen wcale nie są aż tak negatywne, a po drugie - produkcja szybciutko wskoczyła do czołówki TOP 10 najchętniej oglądanych produkcji serwisu, w związku z czym możemy raczej zakładać, że może odnieść komercyjny sukces. 

Nie da się jednak ukryć - zdolni twórcy, solidna obsada i mocny materiał źródłowy to jak widać za mało. „Astronauta” z całą pewnością marnuje olbrzymi potencjał, przede wszystkim dramaturgiczny i scenariuszowy. To mogło być - i powinno - czymś znacznie, znacznie lepszym. Co nie oznacza, że obraz Rencka jest tytułem jednoznacznie nieudanym i złym. Przeciwnie: kilka komponentów naprawdę się twórcom udało.

Czytaj więcej o nowościach Netfliksa w Spider's Web:

REKLAMA

Astronauta: opinia o filmie Netfliksa

Nieznana kometa omiotła nasz układ słoneczny burzą niezidentyfikowanego pyłu. Między Ziemią a Wenus uformowała się nazwana Chorpą różowa chmura. Czesi wysłali zatem swój wahadłowiec Jan Hus 1 z jednym człowiekiem na pokładzie - astronautą Jakubem Prochazką - by ten zbadał tajemnicze zjawisko. W przestrzeni kosmicznej badacz mierzy się z rozmaitymi trudami tego typu wyprawy - zmęczeniem, samotnością, rozstaniem z bliską mu osobą oraz pewnym niewytłumaczalnym odkryciem, którego dokonuje na pokładzie Husa.

Jakub (powściągliwy Sandler) jest bohaterem raczej stoickim, który chętnie porzuca swoją planetę, by w ten sposób uciekać od ziemskich, osobistych dramatów. Mężczyzna nie do końca rozumie, dlaczego z jednej strony tak bardzo mu na czymś (lub kimś) zależy, a z drugiej tak ochoczo się od tego oddala. Tytułowy astronauta jest zatem - w dużym uproszczeniu - facetem, który zamiast nauczyć się komunikacji i transparentności oraz poprosić o pomoc (czytaj: iść na terapię), woli po prostu dać nogę w kosmos. Klasyk. Ostatecznie w rolę terapeuty wchodzi tu niejaki Hanus, pająkopodobna istota, nadinteligentny byt, który samotnie przemierzał przestrzeń, aż w końcu, zaintrygowany Jakubem, postanowił mu się objawić i z nim porozmawiać.

Pierwsza połowa filmu nie należy do zanadto atrakcyjnych kinowych opowieści. Choć pojawienie się Hanusa i pogłębiająca się rozpacz Jakuba potrafią pobudzić zaangażowanie i zainteresować, zdecydowanie zbyt wiele tu nie gra. Scenografia to przeważnie surowe i ciasne korytarze statku kosmicznego, z którego wychodzimy wyłącznie wtedy, gdy Hanus zagląda do wspomnień głównego bohatera. Sekwencje retrospekcji, kręcone z „perspektywy pająka”, są wizualnie bardzo ograniczone. Skromny dialog również nie sprzyja komponowaniu przekazów informacyjnych, w związku z czym nawet miłośnicy niedopowiedzeń mogą odczuwać frustrację i znużenie za sprawą monotematycznej scenerii i skromnie dawkowanych skrawków fabularnych. Co gorsza, im bliżej końca, tym częściej główny wątek irytuje banałem.

A jednak pod koniec 2. aktu całość nabiera rumieńców. Sandler, który doskonale sprawdza się w dramatycznych rolach, nie powtarza się po swoich poważniejszych kreacjach - tym razem polega na surowych, powściągliwych emocjach, na cichej melancholii, z której potrafi wydobyć zaskakująco poruszające i dramatyczne nuty. Co więcej - przez większość czasu budzi raczej antypatię (i słusznie). 

REKLAMA
Astronauta - Spaceman

Dodajmy do tego postać Hanusa - z każdym kolejnym kwadransem coraz bardziej fascynuje nas tajemniczość tej istoty i ciężar jego historii. Abstrahując od kilku zabawnych, przyjemnie rozładowujących ponurą atmosferę wstawek humorystycznych z jego udziałem (wybrzmiewających bardzo naturalnie), wielki pająk o głosie Paula Dano odkrywa przed Jakubem i widzem pokłady nietypowej wrażliwości i innych uczuć, dzięki którym zaczynamy z nim sympatyzować, podobnie zresztą jak główny bohater. To ważne, bowiem koniec końców najmocniejszym elementem filmu pozostaje właśnie ta relacja, a przede wszystkim jej finał. W najlepszych momentach obrazu dwójka kosmicznych podróżników dzieli ze sobą wszystko - słoik czekoladowego kremu, samotność, jej kres, doświadczenie Początku i Końca, szczere uczucia. W tych chwilach „Astrunauta” ze średniaka sci-fi wyrasta na piękną opowieść o emocjonalnym zagubieniu, poczuciu bezradności względem psychicznych barier, słabościach, żalu i wielkiej miłości. Miłości, której nie wystarczy, że jest - przydałoby się jej bowiem psychologiczne wsparcie dla par. 

„Astronauta” w swym introspektywnym, sennym i przygnębiającym tonie to tytuł, od którego nietrudno się odbić - sam miałem olbrzymi problem z jego rytmem, ten jednak wreszcie wkroczył w odpowiednie tempo. Być może ostatni akt to za mało, by wynagrodzić wielu z was tę pierwszą godzinę seansu, jednak w moim odczuciu całe to zanurzenie się w miłosnej indolencji, pochylenie się nad przyjaźnią, stratą i wolą odkupienia stanowią przeciwieństwo emocjonalnej sterylności, która często męczy widza na podobnych okołokosmicznych seansach. Ten średniak potrafi pozytywnie zaskoczyć - a nawet zakręcić łezką w oku. Nie żałuję, że dałem mu szansę. 

REKLAMA
Najnowsze
Zobacz komentarze
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA