"Barbie" i "Oppenheimer" już weszli do swoich narożników. Który film wygrywa "Barbenheimera"?
"Barbenheimer", czyli starcie dwóch tak od siebie różnych blockbusterów, które trafiły na ekrany kin w miniony piątek. Wszystko wskazuje na to, że pod względem kasowym pojedynek ten wygra jednak "Barbie". Czy film Grety Gerwig jakościowo również ma przewagę nad monumentalnym "Oppenheimerem" Christophera Nolana?
Czegoś takiego, jak "Barbenheimer" jeszcze nie było. Ciesząc się z różnorodności blockbusterów, które w miniony piątek zawitały na wielkich ekranach, widzowie jak szaleni nakupowali bilety na oba filmy, aby w weekend otwarcia obejrzeć je jeden po drugim. Prognozy wskazują jednak, że większymi zarobkami będzie mogła cieszyć się "Barbie". Ba, w Stanach Zjednoczonych prawdopodobnie przebije "Avatara: Istotę wody". Nic dziwnego. Nad "Oppenheimerem" ma z pewnością techniczną przewagę.
Przede wszystkim "Barbie" jest krótsza. Trwa niecałe 120 minut, co oznacza, że w ciągu dnia kina mogą zorganizować więcej jej seansów niż trzygodzinnego "Oppenheimera". Poza tym to przecież kolorowa komedyjka o popularnej na całym świecie lalce, którą w Stanach Zjednoczonych można spokojnie oglądać już od 13 roku życia. Film Christophera Nolana otrzymał natomiast kategorię wiekową R, czyli jest to produkcja skierowana do dorosłego widza (osoby poniżej 17 roku życia mogą wejść na salę tylko w towarzystwie dorosłego opiekuna). Mroczna historia ojca bomby atomowej ma więc mocno ograniczony komercyjny powab.
Czytaj także:
- „Oppenheimer” to najlepszy film w karierze Christophera Nolana i wstrząsająca opowieść o zniszczeniu świata
- Plastic is fantastic. Recenzja filmu "Barbie" - to wywrotowy blockbuster i filmowy odlot
- "Barbenheimer", czyli wielkie kasowe starcie "Barbie" i "Oppenheimera". Są już pierwsze prognozy
- "Barbie" i "Oppenheimer" to najgorętsze filmy tego lata. Oto najlepsze memy #Barbenheimer
Barbenheimer - czy Barbie i Oppenheimer mają ze sobą coś wspólnego?
Pomimo wszystkich i wszędzie podkreślanych różnic, warto zwrócić uwagę, że "Barbie" i "Oppenheimer" mają ze sobą coś wspólnego. To nie są bowiem pierwsze lepsze i wtórne blockbustery, zrealizowane ciężką ręką wielkich wytwórni. W obu czuć autorskie zacięcie stojących za nimi twórców. W przypadku filmu Nolana należało się tego spodziewać, a Grecie Gerwig należą się owacje na stojąco za sposób, w jaki przemyciła komentarze społeczne do ociekającej różem produkcji, realizowanej pod batutą Warner Bros.
W wakacje wielkie wytwórnie gardzą trudnymi tematami, bo uważają, że ludzie potrzebują lekkiej rozrywki. Pod tym względem kosztująca niemal 150 mln dolarów "Barbie" okazuje się blockbusterem wywrotowym. Owszem, gatunkowych atrakcji w niej nie brakuje, ale to film z ostrym feministycznym pazurem. Znajdziemy w nim krytykę patriarchatu, sprzeciw wobec stereotypizacji kobiet, a nawet ukazanie wielkich korporacji w negatywnym świetle. Oczywiście, wszystko za pomocą błyskotliwych żartów, ale ironia trafia widza tam, gdzie trzeba.
"Oppenheimer" to już arthouse'owy odjazd za 100 mln dolarów. Na ekranie ożywają wszystkie strachy Zimnej Wojny, które za sprawą Putina straszącego świat użyciem broni nuklearnej znowu są - chciałoby się rzec - w modzie. To film monumentalny, mający przytłoczyć widza swoim ciężarem tak podejmowanych tematów, jak i samym rozmachem realizacji. Przy wybuchu bomby atomowej w kompletnej ciszy zobaczycie, jak jeden z najgorszych momentów w dziejach ludzkości zmienia się w jedno z najwspanialszych dokonań w historii kina.
Barbenheimer - to nie są filmy idealne
A co prócz wybuchu zobaczycie w "Oppenheimerze"? Twarze. Zbliżenia na twarze aktorów, na których wypisane są emocje targające kolejnymi bohaterami. Serio, bo to film, który opiera się na rozmowach - mądre głowy gadają o fizyce kwantowej, głupie głowy dywagują o komunizmie zagrażającym amerykańskiemu stylowi życia i wszyscy szukają moralnego uzasadnienia użycia bomby atomowej, żeby potem dyskutować o jego moralnych konsekwencjach. A jednak ogląda się to jak na szpilkach, bo dramat społeczny zmienia się w pełnokrwisty thriller paranoiczny, żeby potem przejść jeszcze w dramat sądowy, ubarwiony przy okazji horrorem.
Nie zrozumcie mnie źle. "Oppenheimer" nie jest filmem idealnym. Można mu zarzucić, że nie wykorzystuje w pełni potencjału wszystkich postaci drugoplanowych - szczególnie kobiecych. Że reżyser potyka się w paru momentach, pozwalając dojść do głosu swoim najgorszym manierom. Przecież scena seksu, w której kochanka każde głównemu bohaterowi czytać "Bhagawadgitę" to po prostu "ej Nolan, powiedz coś po nolanowemu".
"Barbie" też miewa swoje problemy, bo w drugim akcie film wytraca na chwilę impet. W oczy rzucają się jednak przede wszystkim kompromisy, na które Gerwig musiała się zgodzić, realizując film dla wielkiej wytwórni. Jakby się hamowała, tępiła swój pazur, aby podporządkować się fabularnym kliszom. To ciąży przede wszystkim w zakończeniu, gdzie wprost poznajemy całe przesłanie produkcji. Wciąż jak na hollywoodzki blockbuster to produkcja niesamowicie odważna.
To Barbie czy Oppenheimer?
Starcie jakościowo wygrywa "Oppenheimer". Bezkompromisowo bowiem dąży do wypełnienia swoich ambicji, przez co okazuje się filmem bardziej spełnionym i kompletnym. To świetnie poprowadzona opowieść i wspaniałe widowisko w jednym. Obejrzeć należy jednak obie produkcje, bo "Barbenheimer" to twór wyjątkowy na tle innych współczesnych blockbusterów. I zasługuje na nasze pieniądze, gdyż tylko dzięki nim Hollywood zrozumie, że łakniemy więcej tak odważnego i różnorodnego kina.
"Barbie" i "Oppenheimer" w kinach najlepiej smakują razem.