REKLAMA
  1. Rozrywka
  2. Filmy

Piękny horror o paskudnych filmach. Oceniamy "Censor"

"Censor" zabiera nas do Wielkiej Brytanii czasów video nasty. I robi to w wielkim stylu. Z naszej recenzji dowiecie się dlaczego warto obejrzeć pełnometrażowy debiut Prano Bailey-Bond.

29.10.2021
6:30
censor horror premiera recenzja
REKLAMA

Po obejrzeniu "Urodzonych morderców" pewna para z Oklahomy wyruszyła na wycieczkę i dopuściła się serii przestępstw, w tym zabójstw. "Królik doświadczalny" prawdopodobnie zainspirował Tsutomu Miyazakiego do porwania i zamordowania czterech dziewczyn. Podobnych historii jest całe mnóstwo. W każdej z nich filmy obarczane są winą za popełnione w rzeczywistości zbrodnie. To one miały zniszczyć psychikę widzów, legitymizując niejako ekstremalne zachowania. Od dawna podejrzewano, że kino może mieć zgubny wpływ na oglądających je widzów. Szczególnie jeśli są to brudne, obrzydliwe, złe produkcje wydawane na VHS-ach. W latach 80. w Wielkiej Brytanii nikt nie kontrolował tego rynku i pod pretekstem troski o umysły młodzieży postanowiono to zmienić.

REKLAMA

Wielką Brytanię ogarnęła panika. Wprowadzono nowe prawo i cenzorzy z BBFC (British Board of Film Classification) zaczęli oglądać te filmy. Spędzali całe dnie na seansach "Cannibal Holocaust", "The Driller Killer" i "Wyspy śmierci". Zgodnie mówili, że trzeba je zakazać. Z innych wystarczyło jednak wyciąć kilka scen i mogły one wędrować do spragnionych ekstremalnych wrażeń odbiorców. Jak jednak zobaczymy w jednej ze scen "Censora" nowe prawo niekoniecznie działało tak, jakby życzyła sobie tego władza. Wystarczyło bowiem dobrze znać właściciela wypożyczalni VHS, aby ten spod lady wyciągał każdą możliwą obskurę.

Censor - recenzja horroru

Prano Bailey-Bond osadza akcję "Censora" w czasach VHS-owej paniki na wyspach. Ten film żywi się paranoją video nasty, a reżyserka mnoży powiązane z nią konteksty. Dlatego gdy pewien mężczyzna odgryza żonie twarz, media zgodnie krzyczą, że to wina "Deranged", który został dopuszczony do dystrybucji przez główną bohaterkę. To wstrząsa jej światem, bo Enid swoją pracę zawsze wykonuje skrupulatnie. Siedzi całymi dniami w sali projekcyjnej i dobrze wie, kiedy z danej produkcji należy wyciąć realistyczną scenę odcinania głowy, a kiedy wypadające oko wygląda sztucznie i po małej korekcie można to ujęcie zostawić.

Wszystko wskazuje na to, że raz popełniła błąd. Medialna nagonka na jej osobę nie jest jej największym zmartwieniem. Podczas oglądania filmu tajemniczego geniusza Fredericka Northa na ekranie zauważa bowiem kogoś, kto do złudzenia przypomina jej zaginioną przed laty siostrę. Rodzice co prawda już Ninę pogrzebali, ale pamięć o niej jest w Enid wciąż żywa. Dlatego główna bohaterka zacznie coraz bardziej zatracać się w świecie video nasties, a my zobaczymy rozpad jej psychiki. Bo "Censor" to, jak sam tytuł wskazuje, produkcja o cenzurze. Nie tylko prewencyjnej, ale również własnej pamięci. Debiutującą w pełnym metrażu reżyserkę w równym stopniu interesuje mechanika VHS-owej paniki, co mechanizmy psychologiczne kobiety mierzącej się z traumą.

"Censor" oddycha miłością do brutalnych horrorów. Ta fascynacja nie jest jednak pozbawiona ironicznego podejścia. Kiedy para cenzorów ogląda "Don’t Go in the Church" jeden z nich mówi, że niedługo zabraknie już miejsc, do których nie można chodzić, co odnosi nas bezpośrednio do tytułów pokroju "Don’t Go in the Woods", "Don’t Go in the House", etc. Największym żartem produkcji jest jednak jej przesłanie. Bailey-Bond pozwala nam zatopić się wraz z bohaterką w świecie video nasties, aby w końcu, ustami jednego z bohaterów, powiedzieć nam "horror zawsze tkwi w nas samych". Nie oskarżajcie filmów o rzeczywiste zbrodnie. To ludzie za nimi stoją. Nie "Krwawa uczta", "Ostatni dom po lewej" czy "Faces of Death".

"Censor" okazuje się kinem klasy B, aspirującym do rangi dzieła sztuki.

REKLAMA

Taniochy tu nie uświadczycie, bo twórcy jedynie bawią się estetyką podrzędnych horrorów, a obraz nie raz staje się ziarnisty i jego format zmienia się tak, abyśmy odnieśli wrażenie oglądania produkcji ze zjechanej VHS-owej taśmy. Bailey-Bond dba, aby strona wizualna była dopracowana w każdym szczególe. Wszystkie elementy mają nam pozwolić coraz głębiej wchodzić w psychikę protagonistki. Dlatego scenografia (odpowiada za nią zresztą Polka – Paulina Rzeszowska) i światło są pełnoprawnymi bohaterami opowieści. To dzięki nim zarówno BBFC jak i jego archiwum, nabierają surrealistycznego wymiaru, a las, do którego Enid trafia szukając swojej siostry, jak na psychologiczne piekło przystało, skąpany jest w czerwonym świetle. Reżyserka bez przerwy zaciera w ten sposób granice między jawą a snem.

Horror idzie tu w parze z thrillerem psychologicznym i zostaje doprawiony elementami mrocznej baśni. Z tego względu chociaż narracja jest nieśpieszna, oglądanie "Censora" okazuje się wyjątkowo intensywnym doświadczeniem. Twórcy bardziej od wywołania tanich dreszczy, próbują uderzyć widza tam, gdzie zaboli najmocniej. Koszmar głównej bohaterki staje się niebezpiecznie namacalny. Zamiast jump scare’ów znajdziecie tu bowiem mnóstwo prawd na temat ludzkiej psychiki. Wszystkie są jednak przekazane z taką miłością do produkcji opatrzonych mianem video nasty i niechęcią do instytucji cenzury, że seans wydaje się obowiązkowy dla każdego, kto młodość spędził przeglądając ciemne zakamarki wypożyczalni VHS i każdego, komu chociażby przez myśl przeszło, że jakikolwiek film powinien być zakazany.

REKLAMA
Najnowsze
Zobacz komentarze
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA